Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
MICHAŁ SOWIŃSKI: Zapewne nie tak sobie wyobrażaliście 60. edycję Krakowskiego Festiwalu Filmowego…
KRZYSZTOF GIERAT: Chcieliśmy świętować z przytupem, ale musieliśmy zrezygnować z wielu wydarzeń, choćby z dzielenia się tortem przy skwerze Andrzeja Wajdy czy wielkiego koncertu w Teatrze Słowackiego. Mam nadzieję, że kiedyś to nadrobimy.
KFF, podobnie jak wiele innych imprez na świecie i jako pierwszy w Polsce, przeniósł się w tym roku do sieci. Czy pandemia wpłynie na kształt festiwali filmowych w przyszłości? Bo skoro można wszystko obejrzeć online, to właściwie po co chodzić do kina?
Ludzie już teraz marzą o wychodzeniu z domu, więc gdy tylko warunki pozwolą, z pewnością ruszą do kin. Problem w tym, że przyszłość jest niepewna i wciąż nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Decyzję o ograniczeniu tegorocznej edycji wyłącznie do wydarzeń internetowych podjęliśmy z ciężkim sercem – na szczęście wszyscy przyjęli ją ze zrozumieniem. Jednak prawdziwy festiwal to święto, to spotkanie z ludźmi, którzy dzielą pasję do kina. Tej niepowtarzalnej atmosfery nie da się przenieść do internetu. Ekran komputera czy telefonu niestety spłaszcza emocje.
Są jednak plusy tej sytuacji – na przykład dostęp do kultury stał się bardziej egalitarny.
Te ograniczenia paradoksalnie otwierają nas na zupełnie nowe przestrzenie. W tym roku będziemy mieli widownię z całej Polski, a wideoteka online będzie dostępna dla branży filmowej z całego świata. Dlatego już teraz zastanawiamy się, które z tych rozwiązań pozostawić na stałe.
O konkursie filmów krótkometrażowych piszecie „raport z minionego świata”. Nie obawiasz się, że w obliczu nowej sytuacji będą miały one mniejszą siłę oddziaływania?
Oczywiście, teraz żyjemy innymi problemami, ale filmy wybrane do tegorocznej edycji dotyczą spraw uniwersalnych: konfliktów w rodzinie, problemów społecznych, polityki międzynarodowej. Boję się natomiast o edycję następną, którą z pewnością zdominuje pandemia – i to zarówno na poziomie tematycznym, jak i formalnym. Z pewnością będzie jeszcze więcej filmów o rodzinie, o zamknięciu, na dodatek zrobionych w całości lub częściowo przy pomocy telefonów i programów, którymi teraz komunikujemy się ze światem.
W tegorocznym międzynarodowym konkursie dokumentalnym jest sporo polskich filmów. Wszystkie opowiadają o odległych rzeczywistościach. Gdy się je ogląda w zamknięciu, budzą nostalgię za otwartym światem…
Ale też potwierdzają trend widoczny od lat, pewnego rodzaju eskapizm polskiego dokumentu. Absolutnie tego nie oceniam, ale coś jest w tym, że rzeczywistością zza okna zajmują się studenci, a twórcy pokolenia lat 70. (choćby Piotr Stasik, Maciej Cuske czy Tomasz Wolski – cała trójka po Mistrzowskiej Szkole Wajdy), którzy zrealizowali wybitne filmy, tematy znaleźli gdzie indziej.
Uciekają w zupełnie różne strony.
Wolski w „Zwyczajnym kraju” zanurza się w przepastnych archiwach Służby Bezpieczeństwa, Maciej Cuske w „Wielorybie z Lorino” jedzie aż na Czukotkę, a „Odmienne stany świadomości” Piotra Stasika to opowieść o świecie widzianym z perspektywy autyzmu. Olbrzymi rozstrzał tematyczny, a jednak coś wyraźnie łączy te filmy.
Niezwykła dyskrecja oraz brak komentarza czy oceny. Kamera jest zawsze z boku.
Dobrze to widać także w poprzednich ich filmach. Za każdym razem podchodzą bardzo blisko bohatera, zyskując jego zaufanie. Wtedy kamera już nie uwiera, staje się przezroczysta, a sami bohaterowie zupełnie oswojeni z sytuacją. Najlepszym tego przykładem jest poruszająco intymny obraz „Odmienne stany świadomości”. Tutaj Stasik przypomina wręcz Kieślowskiego z lat 70.
„Zwyczajny kraj” Wolskiego tu się wyłamuje.
Tak, bo to dokument zbudowany w całości z materiałów archiwalnych, gdzie jedyną ingerencją w treść był montaż. Ale już dobór bohaterów jest nietypowy. Nie mamy tu ludzi z pierwszych stron gazet, działaczy Solidarności: Kuronia, Michnika, czy przedstawicieli komuny. Widzimy za to szarego człowieka, którego aparat państwowy nieustannie inwigiluje i szantażuje, zmuszając do brutalnej gry pozbawionej reguł – co kończy się donoszeniem na sąsiadów czy nawet najbliższych członków rodziny.
Scena, w której agenci Służby Bezpieczeństwa wymuszają na anonimowym obywatelu współpracę, jest przerażająca, bo odbiega od powszechnych wyobrażeń. Wygląda to niemalże na miłą rozmowę w familiarnym tonie, a przecież wiemy, że właśnie łamany jest czyjś życiorys.
Nie bez kozery tytuł nawiązuje do filmu „Zwyczajny faszyzm” Michaiła Romma, który w całości zmontowany był z materiałów propagandowych III Rzeszy. Różnica polega jednak na tym, że Romm cały czas komentował z offu, a Wolski nie dodaje nic od siebie – zostawia nas samych z tym obrazem i dźwiękiem. Na nas spada obowiązek interpretacji i dopowiedzenia brakujących części. Zwłaszcza że jakość tych materiałów jest kiepska – słabo słychać, niewiele widać, bo wszystko kręcone jest przez amatorów, przynajmniej w sensie sztuki filmowej.
Ciekawe, czy ta poetyka braku komentarza utrzyma się także w nowym, dziwnym świecie, który przecież rozpaczliwie będzie potrzebował wyjaśnienia.
Siłą obrazów, o których tu rozmawiamy, jest właśnie dyskrecja i nienachalność, brak jednoznacznego przesłania. Reżyser celowo wycofuje się na dalszy plan, żeby nie narzucać nam swojej opowieści. W konkursie polskim pokażemy film „Ostatni rycerze prawej strony” w reżyserii Michała Edelmana, syna Pawła. Opowiada on o łódzkim ONR-ze. Twórcy starali się wejść możliwie głęboko w ten świat, nie manipulując przy tym bohaterami. To, co bohaterowie mówią i robią, jest zupełnie dobrowolne i niesprowokowane, dlatego jeszcze bardziej przerażające. Na ekranie mamy zwykłych ludzi, najczęściej skrzywdzonych przez los i wyrzuconych gdzieś na margines społeczeństwa, którzy swoje miejsce znaleźli w tej organizacji. Takie szerokie spektrum widzenia byłoby niemożliwe, gdyby twórcy od początku przekonywali do konkretnej tezy.
W tym roku będzie też pokazywany film o księdzu Bonieckim.
„xABo” to świetny debiut Aleksandry Potoczek, stworzony przy wsparciu doświadczonego operatora Adama Palenty (obydwoje także po Szkole Wajdy), a wyprodukowany przez „Tygodnik Powszechny”. Nie jest to klasyczna biografia, tylko przyglądanie się człowiekowi w drodze: do ludzi, do wiary, do Boga. Całość zrobiona jest niezwykle dyskretnie, bez ingerencji w życie bohatera. Palenta kręci z daleka, przy pomocy długich obiektywów – śledzi uważnie księdza Bonieckiego, ale jednocześnie nie ingeruje w jego prywatność. Dla mnie to kwintesencja sztuki dokumentu.
CZYTAJ TAKŻE: Przed premierą - rozmowa z Aleksandrą Potoczek, reżyserką filmu „xABo” >>>
W „Wielorybie z Lorino” Cuske balansuje na cienkiej granicy, bo przecież tak łatwo o orientalizację w przypadku mieszkańców Czukotki – ludzi, którzy z naszej perspektywy żyją na końcu świata. Ostatecznie jednak udaje mu się zachować odpowiednie proporcje.
Rzeczywiście unika stylu „National Geographic”. Tu również widać doskonałą współpracę reżysera z autorem zdjęć Piotrem Bernasiem. Oni wyraźnie pokochali ten świat, tych ludzi. Warto przy okazji wspomnieć o roli producentów – wszyscy autorzy, o których tu mówimy, mają fantastyczne wsparcie swoich partnerów. Bez nich te filmy na pewno wyglądałyby zupełnie inaczej. Zwróć też uwagę na muzykę – za każdym razem świetnie dobrana, bardzo dyskretna, ale doskonale akcentująca najważniejsze momenty. Na dobry dokument składają się tysiące drobnych elementów.
Jakie jeszcze wątki pojawią się w tym roku?
Tradycyjnie wiele obrazów opowiada o rodzinie – o trudnych i skomplikowanych relacjach między bliskimi sobie ludźmi. Szczególnie dużo ich w krótkich dokumentach i u początkujących twórców. Nic dziwnego – takie obrazy stosunkowo najłatwiej nakręcić. Nieoczekiwanie pojawił się jednak nowy wątek – opowieści o przemianie duchowej, o trudnej drodze dochodzenia lub odchodzenia od wiary. Artystycznie nie zawsze są to filmy wybitne, ale wyraźnie próbują uchwycić coś bardzo ważnego. I przede wszystkim są uczciwe. ©℗
KRZYSZTOF GIERAT (ur. 1955) jest filmoznawcą, dyrektorem Krakowskiego Festiwalu Filmowego, współtwórcą Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie oraz inicjatorem Festiwalu Filmu Niemego. W latach 1993-94 wiceprezydent Krakowa. Członek Polskiej Akademii Filmowej oraz Europejskiej Akademii Filmowej.