Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jarosław Hrycak jest pesymistą: - Ukraina zbliża się do niebezpiecznej strefy konfliktu. Świat się zmienia, a nasza państwowość nie jest na to przygotowana. Za mało było czasu. Ukraina nie jest jeszcze stabilną, "idiotoodporną" demokracją. Nasi politycy nie potrafią dostrzec zagrożeń - tak znany lwowski historyk komentuje ostatnie wydarzenia na Ukrainie i wokół niej.
Konflikt w Gruzji nie mógł nie wpłynąć na Ukrainę: jego skutkiem była nie tylko zmiana międzynarodowej pozycji kraju i szans na realizację euroatlantyckich aspiracji. Zdawać by się mogło, że w obliczu "nowej zimnej wojny" klasa polityczna dokona wysiłku, by zademonstrować odpowiedzialność. Nic z tego. Trio w składzie Julia Tymoszenko, Wiktor Janukowycz i Wiktor Juszczenko jak gdyby nigdy nic prowadzi walkę od 2004 r. I niezależnie od tego, czyje dziś będzie na wierzchu, nie ma co liczyć na jej rozstrzygnięcie przed wyborami prezydenckimi w 2010 r.
Jakby tego było mało, kryzys wybuchł na początku września - gdy po wakacyjnej przerwie w parlamencie powstał nieformalny sojusz Partii Regionów Janukowycza i Bloku Julii Tymoszenko. Przegłosował on radykalne uszczuplenie kompetencji prezydenta. Popierający Juszczenkę deputowani Naszej Ukrainy opuścili więc koalicję rządową z partią Tymoszenko. Dalej poszło wedle znanego scenariusza: wzajemne oskarżenia Juszczenki i Tymoszenko o zdradę, o rozbijanie jedności pomarańczowych, o konszachty z Moskwą itp. Koalicja oficjalnie dokonała żywota 13 września. Teraz możliwe są dwa wyjścia: nowa koalicja albo wybory.
Konflikt wśród pomarańczowych nie jest nowością, ale wciąż dziwi jego nielogiczność. - Kiedyś popularna była teoria dwóch Ukrain: pomarańczowej i niebieskiej. Teraz przydałaby się nowa: wyjaśniająca, dlaczego są dwie pomarańczowe Ukrainy - mówi Hrycak.
- Sytuacja przypomina konflikt Donalda Tuska z Lechem Kaczyńskim, wywodzącymi się przecież z jednego obozu - próbuje objaśnić Andrij Pawłyszyn, redaktor portalu Zachodnia Grupa Analityczna i były szef "Lwiwskiej Gazety". - Mamy trzy siły: Blok Tymoszenko (BJuT), ugrupowania wspierające prezydenta i Partię Regionów. Ale sytuację komplikuje, że każda z nich ma co najmniej dwa skrzydła. Zatem podmiotów politycznych jest więcej, co dramatycznie zwiększa liczbę możliwych kombinacji.
Granat wrzucony w błocko
Gdy było już jasne, że trzeszcząca od początku koalicja się rozpadnie, część komentatorów przyjęła to jako coś naturalnego. Walerij Kalnysz pisał w tygodniku "Profil": "Pierwsze pytanie, jakie przychodzi na myśl obserwującemu stosunki w koalicji, brzmi: a na co ona potrzebna?". Liczby są bezlitosne: po roku z dwustu ustaw przewidzianych w umowie koalicyjnej przyjęto 11, a tylko co dziesiąta decyzja parlamentu podejmowana była przez koalicję. Zdaniem Kalnysza gdyby doraźna, ale stabilna większość stworzona przez BJuT i Partię Regionów przyjmowała potrzebne ustawy, byłoby to lepsze rozwiązanie.
Ale Julii Tymoszenko nie spieszy się do koalicji z Janukowyczem. O ile dla niego obecna sytuacja oznacza come back po miesiącach uśpienia w opozycji, to dla wyborców "Lady Ju" taki sojusz jest trudny do zaakceptowania. Dotąd Tymoszenko nazywała Janukowycza wrogiem, a Juszczenkę oskarżała o konszachty z niebieskimi. To zwolennicy prezydenta, którzy przerzucili na nią głosy w obawie przed porozumieniem Juszczenko-Janukowycz, dali jej przed rokiem świetny wynik. Dlatego od początku konfliktu pani premier mówiła, że widzi możliwość ponownego porozumienia z Juszczenką, a w ostatni weekend jej partia zorganizowała w pomarańczowym Lwowie festyn pod hasłem: "Tak dla demokratycznej koalicji!". O tym, że Tymoszenko nie jest winna rozpadu obozu pomarańczowych, miały przekonać lwowian występujące (nie za darmo) na Prospekcie Swobody gwiazdki pop. Ale festyn skończył się burdą między zwolennikami pani premier i prezydenta.
- Tymoszenko zbliża się do Partii Regionów, a część tej formacji, na czele z oligarchą Rinatem Achmetowem, porozumiewa się z Juszczenką. Te procesy będą postępować w miarę zbliżania się wyborów prezydenckich. Dlatego jestem sceptyczny co do jedności pomarańczowych - uważa Hrycak.
Głosując wespół z Janukowyczem nad odebraniem Juszczence uprawnień, Julia chciała także umocnić swą pozycję na wschodniej Ukrainie. Jak dotąd tylko ona umie zdobywać poparcie po obu stronach Dniepru. Janukowycz okopał się we wschodnich i południowych obłastiach. Bez porozumienia z kimś z pomarańczowych skazywało go to na opozycję i na bycie bezużytecznym dla biznesu, orientującego się na władzę. Stąd konszachty Achmetowa z prezydentem.
Obecny konflikt miał efekt granatu rzuconego do zatęchłego stawu: nagle pozycje wszystkich graczy się zmieniły. Nawet Juszczenko, którego notowania pikowały, dostał szansę: może oskarżać "piękną Julię" o wiarołomstwo, a jej wstrzemięźliwe wobec Rosji zachowanie w czasie wojny w Gruzji dało mu okazję do oskarżeń, że Tymoszenko "chodzi na pasku Kremla". - Tymoszenko powtarza stanowisko UE - broni jej Pawłyszyn. - Poza tym zgodnie z konstytucją to prezydent i jego minister spraw zagranicznych odpowiadają za politykę międzynarodową. Gdyby Tymoszenko potępiła Rosję, a potem wybrała się do Moskwy na rozmowy o cenach gazu, wróciłaby z kwitkiem. I wszyscy mieliby do niej o to pretensje.
Kunktatorstwo Tymoszenko nie odbiegało zbytnio od opinii Ukraińców, z których spora część za winowajcę konfliktu uznała gruzińskiego prezydenta: według badań Centrum Razunkowa 30 proc. za agresora uznało Gruzję, a 25 proc. Rosję. Prorosyjskość na Ukrainie nie musi być odbierana jako polityczna ślepota. - Tym bardziej że Europa odcina się od nas - uważa Pawłyszyn. - Przywódcy Unii uśmiechają się, ale nasi politycy potrzebują konkretu. Widząc, że Europa nie robi nic, zwracają się do Rosji, z którą jakoś się zżyli. Może to iluzja, ale uważają, że znają Rosjan i w razie czego ich przechytrzą.
Ale Tymoszenko musi uważać. Siergiej Liowkin, wytrawny polityczny doradca, bliski Janukowyczowi, tak mówił w wywiadzie dla pisma "Fokus": "Z naszych danych wynika, że Tymoszenko traci wyborców z dwóch powodów: jej postawy wobec Gruzji i spekulacji na temat wpływów Rosji na politykę jej partii".
Dziękujemy, odejdźcie!
Detonator konfliktu - głosowanie nad kompetencjami głowy państwa - to powtórka sytuacji sprzed roku. Wtedy Janukowycz, podebrawszy prezydentowi posłów, zebrał większość zdolną sprowadzić prezydenta do pozycji angielskiej królowej, a Juszczenko w odpowiedzi rozwiązał parlament. Ale głosy za zbliżeniem systemu politycznego do bardziej rozpowszechnionego w Europie modelu parlamentarnego nie są pozbawione racji. Silne kompetencje prezydenta na terytorium b. ZSRR nie sprzyjają demokracji; przykładem Białoruś i Rosja.
- Zmiana politycznej formy bez zmiany treści nic nie da - uważa jednak Hrycak. - Nieważne, czy system będzie prezydencki, czy parlamentarno-prezydencki, sytuacja nie ulegnie zmianie, jeśli nie zostanie osiągnięty kompromis w trzech sprawach: języka, pamięci historycznej i orientacji międzynarodowej. Nie chodzi o to, czy wygra opcja pomarańczowa, czy niebieska, ale o kompromis.
A tego brak. Partia Regionów jest za zrównaniem rosyjskiego z ukraińskim, historia ukraińskiego nacjonalizmu dla niej równa się historii faszyzmu, a w sprawach międzynarodowych uważa, że należy uznać Osetię i Abchazję. Juszczenko plasuje się na biegunie przeciwnym, Tymoszenko lawiruje.
Tymczasem zdaniem Hrycaka kompromis jest niezbędny, bo kraj na gwałt potrzebuje czegoś, co go zjednoczy: - W państwach wychodzących z totalitaryzmu nie ma zaufania do instytucji. Na Ukrainie przynajmniej ufano liderom, ale ich zachowanie sprawiło, że ludzie zaczynają mieć ich dość. Kryzys zaufania oznacza społeczną anemię, a to anarchizację. Ukrainie nie zagrażają separatyzmy, ale to, co dzieje się w jej centrum. Dobrze, gdyby dotychczasowych liderów zastąpili inni, potrafiący wyartykułować społeczne niezadowolenie.
- Dla dobra państwa ta trójka powinna zejść ze sceny - zgadza się Pawłyszyn.
Z badania, które kilka dni temu opublikował tygodnik "Korrespondent", wynika, że 60 procent Ukraińców chciałoby w polityce zobaczyć nowe twarze.
ANDRZEJ BRZEZIECKI jest redaktorem naczelnym dwumiesięcznika "Nowa Europa Wschodnia" (www.new.org.pl). Stale współpracuje z "TP".