Łzy, bójki i zdrady

Z Wołodymyrem Fesenko rozmawiają Małgorzata Nocuń i Andrzej Brzeziecki.
Kijów, 11 lipca 2006 /
Kijów, 11 lipca 2006 /

TYGODNIK POWSZECHNY: - Jak nazwać to, co dzieje się właśnie w Kijowie? Czy ubiegłotygodniowe bójki w parlamencie są częścią demokracji czy kompromitacją ukraińskich polityków? A może - jak mówią niektórzy - to już kontrrewolucja?

WOŁODYMYR FESENKO: - To, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach na Ukrainie, to kryzys parlamentarny. Jednak, jeśli wśród polityków nie będzie dobrej woli, to kraj może ogarnąć głęboki kryzys polityczny. Toczy się teraz poważna walka na nerwy; polityk, który lepiej zagra na nerwach oponentowi, wygra.

Biorąc pod uwagę wszystkie możliwe warianty rozwinięcia się tej sytuacji - czy politycy zawrą kompromis, czy też dojdzie do przedterminowych wyborów - należy pamiętać, że takie rzeczy jak bójki w parlamencie i blokowanie mównicy już działy się w historii Ukrainy. Nie widzę zatem żadnych przesłanek, by mówić aż o kontrrewolucji.

- Czyli Julia Tymoszenko przesadza, mówiąc, że sytuacja jest już tak poważna, iż można ją zrównać z tą z 1991 r., kiedy decydowały się losy niepodległości Ukrainy?

- Nie mogę się zgodzić z jej sądem. Tymoszenko w sposób bardzo ostry stara się wykorzystać teraz sytuację dla sprowokowania politycznego kryzysu. Zawarcie kompromisu, jaki się teraz zarysowuje, jej nie interesuje - jej partia byłaby wtedy przegrana - dlatego Julia Władimirowna chce rozpisania nowych wyborów. Dąży więc do wyprowadzenia ludzi na ulicę. Bo na tym jeszcze może skorzystać. Nie ma żadnych paraleli - ani z 1991 r., ani z 2004 r., kiedy w kraju miała miejsce Pomarańczowa Rewolucja. Nie można powiedzieć, żeby istniało niebezpieczeństwo utraty niezależności państwa. To niebezpieczeństwo może się jednak pojawić, jeśli nieodpowiedzialni politycy, czy to z Partii Regionów, czy z Bloku Julii Tymoszenko, będą próbować rozbić kraj na Wschód i Zachód. A ich retoryka i działania świadczą o takim celu. Podkreślanie różnic pomiędzy dwiema częściami kraju może doprowadzić do olbrzymiego niebezpieczeństwa - decentralizacji i podziału Ukrainy.

- Czy ukraińscy politycy zdają sobie sprawę, że zamieszanie w Kijowie może bardzo zaszkodzić wizerunkowi ich kraju na świecie i zniszczyć kapitał wiarygodności wypracowany w ostatnich latach?

- Boję się, że nie mają takiej świadomości. Zresztą tym się przejmują w ostatniej kolejności. Niestety większość naszych polityków walczy w tej chwili o zabezpieczenie swoich prywatnych interesów albo interesów grup, które reprezentują. Oczywiście jest to również walka o realną władzę, o stanowisko premiera, a w perspektywie - o fotel prezydenta. Nikt nie zwraca przy tym uwagi na reputację. Taką postawę reprezentuje zarówno Julia Tymoszenko, jak Wiktor Janukowycz.

- Polityczny, czy - jak na razie - parlamentarny kryzys w Kijowie, który rozegrał się w przeddzień szczytu G8 - spotkania przywódców najbogatszych krajów świata i Rosji - to chyba prezent dla Władimira Putina.

- Tak, to jak prezent dla Putina, który przekonuje swoich zachodnich partnerów, że Ukraina jest bardzo niestabilnym państwem. Że nasza demokracja jest jeszcze słaba. To oczywiście przesada, ale niestety nasi politycy sami dostarczają Putinowi takich argumentów. Są przecież autorami kryzysu, z którym się borykamy.

- Niektórzy powodów zachowania ukraińskich polityków szukają w "kozackiej duszy" - mentalności, która każe lawirować, nie dotrzymywać słowa. Wszak kozaccy przywódcy podpisywali umowy z kilkoma państwami równocześnie i żadnej nie chcieli respektować.

- Podobne historyczne doświadczenia ma nie tylko Ukraina, ale także Polska. Przyczyn rozbiorów Polski w XVIII w. też szuka się w prywacie. Boję się, że w tym aspekcie mało się od siebie różnimy. Rzeczywiście, ukraińscy intelektualiści szukają dziś takich porównań w historii i kulturze. Przywodzi się pamięć walk Bohdana Chmielnickiego, które w konsekwencji doprowadziły do włączenia Ukrainy do Rosji. Przywołuje się też legendę wojny domowej 1921 r., czyli bat'kę Machno.

I to, co dzieje się teraz w parlamencie, w rzeczy samej przypomina walki, jakie toczył anarchista Machno.

Na Ukrainie każdy polityk wie, że może nie przestrzegać umów, okłamywać koalicjantów. Obiecać coś i iść dalej, nie oglądając się na obietnice. Renesans popularności przeżywa ostatnio wśród polityków słowo kidki zaczerpnięte z knajackiego języka sowieckich czasów, oznacza ono wykiwanie kogoś. W rezultacie wszystko to doprowadza do pogłębiającego się skandalu i rozłamu. Przyczyna jest prosta: politycy sobie nie ufają.

Ale od pewnego czasu ukraińska polityka mniej kojarzy się społeczeństwu z wielkimi konfliktami z przeszłości, a raczej z operą mydlaną. Niczym w brazylijskim serialu - mamy miłość, zdradę, bójki, łzy, przekleństwa, rozwody. Część Ukraińców jeszcze się interesuje tym serialem i ogląda go, a część już wcale nie zwraca uwagi na nasze życie polityczne.

- Ci zainteresowani obarczają winą za obecny stan w dużej mierze Wiktora Juszczenkę, który ich zdaniem ponosi odpowiedzialność za rozpad koalicji Pomarańczowych?

- Odpowiedzialność ponoszą wszyscy bohaterowie spektaklu. Juszczenko ponosi odpowiedzialność za to, że zdystansował się od procesu powstawania Pomarańczowej Koalicji. W wyniku tej postawy prezydent utracił kontrolę nad codzienną polityką. Nazbyt zaufał swoim partnerom z czasów Pomarańczowej Rewolucji i liczył, że są oni w stanie się porozumieć. Juszczenko ma taką psychikę, że nie lubi sytuacji konfliktowych. Podobnie zachowywał się, kiedy jeszcze był w opozycji. Zawsze dąży do kompromisu i wzywa uczestników sporu do porozumienia. Juszczenko nie zwrócił dostatecznej uwagi na fakt różnic pomiędzy Blokiem Julii Tymoszenko, Partią Socjalistyczną i Naszą Ukrainą, które zamierzały zawiązać koalicję. A różnice są tu ogromne.

- Ale nie z powodu tych różnic tylko dla fotela przewodniczącego parlamentu Ołeksandr Moroz zdradził koalicjantów. Dlaczego mu na tym tak zależało? Niedawny przewodniczący parlamentu Wołodimir Litwin wydawał się figurą niebywale wpływową w polityce, gdy jednak doszło do weryfikacji przez wyborców, on i jego ugrupowanie zostali odesłani na zieloną trawkę. To chyba zniechęcający przykład?

- Tylko że Moroz tak nie uważa. W swojej karierze piastował on już to stanowisko. Dla niego to szczyt politycznej kariery, dlatego właśnie chęć objęcia tego stanowiska stała się przyczyną odejścia z Pomarańczowej Koalicji i przyjęcia propozycji Partii Regionów. Mówi się, że Moroza i socjalistów przekupiono i pewnie tak było. Ale jednak przyczyna odejścia lidera socjalistów z obozu pomarańczowych tkwi w jego osobistych ambicjach. Moroz sądzi zapewne, że stanowisko spikera w warunkach republiki parlamentarnej daje mu możliwość oddziaływania i na rząd, i na sytuację w parlamencie. Chce on stworzyć model parlamentaryzmu, jaki panował pod koniec Związku Radzieckiego, gdy do głosu doszły rady narodowe. To ich przewodniczący grali wtedy pierwsze skrzypce, nie premierzy.

- Czy Moroz, po tym jak zdradził Pomarańczowych, może liczyć, że ktoś mu jeszcze zaufa, czy jest już skończony?

- Owszem, nie brak opinii, że to łabędzi śpiew tego polityka. Nie stawiałbym jednak krzyża na politycznym grobie Moroza. Prawdopodobnie jeśli w kraju odbyłyby się wybory przedterminowe, to jego partia nie przekroczyłaby teraz trzyprocentowego progu wyborczego. Socjaliści z pewnością stracili dużą część elektoratu, który głosował na nich 26 marca. Ale jest tu pewien paradoks. Społeczeństwo wierzy Morozowi jako jednostce, więc pewnie jego osobiste notowania nie spadną. Ten paradoks można wytłumaczyć poparciem dla niego zwolenników Partii Regionów, a jest ich w kraju dostatecznie dużo.

- Janukowycz przeciągnął na swoją stronę Moroza, wciąż jednak próbuje zbudować koalicję z proprezydencką Naszą Ukrainą. Po co Partii Regionów koalicja z niedawnym wrogiem?

- Jest kilka przyczyn. Pragmatycznie nastawieni politycy Partii Regionów - tacy jak Rinat Achmetow i Andrij Klujew - chcą politycznej i społecznej stabilizacji w kraju. A to bez udziału Naszej Ukrainy jest niemożliwe: zachodnia Ukraina nie pogodzi się z rządami jedynie niebieskobiałych i Moroza. Po drugie, mimo reformy konstytucyjnej, prezydent wciąż zachowuje olbrzymie wpływy w kraju. To on poprzez swoich ministrów kontroluje struktury siłowe i politykę zagraniczną, dlatego lepiej jest go zneutralizować. Wreszcie oligarchowie związani z Regionałami chcą dynamicznie wkroczyć na europejskie rynki. Potrzebny jest im sojusz z ludźmi, których dobrze odbiera się na Zachodzie.

- Jaką rolę odegrały ingerencje prezydenta Rosji w rozbiciu sojuszu bohaterów Majdanu? Mówi się, że to Putin zagwarantował Morozowi stanowisko przewodniczącego parlamentu, jeśli tylko zdradzi Pomarańczowych.

- Trudno potwierdzić, jak i zaprzeczyć. Podobne pogłoski o kontaktach z Kremlem dotyczyły rok temu Julii Tymoszenko. Z drugiej strony o więzach socjalistów z Rosją mówi się sporo. Niewątpliwie bez udziału Rosji ta koalicja nie miałaby szans na powstanie. Moroz już rok temu dbał o kontakty z Rosją, zarówno z ludźmi z Kremla, jak i z członkami rosyjskiej Dumy. Partia socjalistyczna podpisała umowę o współpracy z proputinowską, nacjonalistyczną partią "Rodina". Nie ma więc żadnych wątpliwości, że Moroz poszukiwał w Rosji silnego poparcia, że chciał się na Rosję otworzyć. W swoim otoczeniu polityk ten ma także ludzi, których różnego rodzaju kontakty ze wschodnim sąsiadem są częste.

- Czy zatem Ukraina w polityce zagranicznej zmieni kurs na bardziej prorosyjski? Tego obawiają się europejscy obserwatorzy.

- Unikałbym kategorycznych sądów. Raczej będziemy mieli do czynienia z nawrotem do słynnej już polityki wielowektorowości, którą uprawiał Leonid Kuczma. Będzie to lawirowanie pomiędzy europejskim wyborem Ukrainy i Rosją. Ale nie chodzi tu jednak o zaprzedanie się Rosji, a raczej o budowę partnerskich relacji z Moskwą. Bo Ukraina postawiła już na Unię Europejską.

Wołodymyr Fesenko jest ukraińskim politologiem, dyrektorem Centrum Studiów Politycznych "Penta".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2006