Jarmułka i jarmuż

Czegóż szukała ekspedycja rabinów na andyjskich bezdrożach między Peru a Boliwią? Wysłał ich tam związek ortodoksyjnych gmin żydowskich z USA, by naocznie przekonali się, jak i gdzie uprawiana jest komosa ryżowa (znana powszechniej jako quinoa).

06.10.2014

Czyta się kilka minut

Szło o to, by potwierdzić, iż owoce tej rośliny, z wyglądu przypominające kaszkę, nie wchodzą w kontakt z żadnym znanym zbożem, a zatem wolno je przyrządzać na święto Pesach, kiedy obowiązuje zakaz spożywania m.in. potraw ze zbóż fermentujących na zakwasie – jak bowiem powiada Księga Wyjścia (12, 15), w owe dni „usuniecie wszelki kwas z domów waszych”.

Prof. Jan Hartman uznałby to zapewne za kolejny godny pożałowania przykład, gdy członkowie „wolnego społeczeństwa” hołdują z niepojętych przyczyn „zabytkowym doktrynom o czysto spekulatywnym charakterze”, jak raczył nazwać religię niedawno na swoim blogu, zachęcając do dyskusji nad zakazem kazirodztwa. W gruncie rzeczy te same doktryny, które odbierają Żydom prawo do schabowego albo zakazują jedzenia zboża w pewne dni, innym ludom, pozostającym pod wpływem ich zakurzonej Księgi, zamykają drogę do np. „szczęsnego fenomenu” seksualnego obcowania ojca z córką czy brata z siostrą.

Debatę wokół „wyższej jakości miłości i związku” pozostawimy równym profesorowi rangą rozmówcom z jego Alma Mater. Miejsce kucharza bez dyplomu jest przy garnkach i z tej perspektywy rabiniczne roztrząsania nad kaszką budzą raczej cichy podziw wobec determinacji w godzeniu niezmiennych zasad z ciągle zmiennymi okolicznościami. To zabawne i pocieszające zarazem, jak „twardogłowi”, trzymający się tradycji ludzie, są bezbronni w stosunku do ulotnej mody. Cóż bowiem stoi na przeszkodzie, żeby przez kilka dni po prostu wyrzucić quinoę z jadłospisu?

Otóż nie tyle nawet nieprzeparty pęd do urozmaiceń – po paru tysiącach lat jedzenia macy każdemu by się marzyła odmiana – ile dyktat mody. Quinoa pełni od paru lat na Zachodzie funkcję superfood, panaceum na wszystkie współczesne fobie i urojenia jedzeniowe: jest ekstrawysokobiałkowa, bezglutenowa itd. Dawno już żaden nowy, ściągnięty z końca świata cud nie panował tak długo w zbiorowej wyobraźni, zwłaszcza relatywnie do równie egzotycznej ceny. W Polsce komosa kosztuje z dziesięć razy więcej niż nasze poczciwe kasze, a i tak widzę ją już niemal w każdym sklepie.

Podobną drogą, przez naśladowanie amerykańskich wzorców, wrócił do nas jarmuż, niegdyś pospolity rodzaj kapusty. Tej jesieni po raz pierwszy zauważyłem go na zwyczajnym peryferyjnym targowisku poza zaklętym kręgiem imprez bio-eko-slow, co pozwala mieć nadzieję, że z efemerycznego zjawiska modowego przeistoczy się w element trwalszych przemian. Paradoksalnie, o ile istnieje cała branża krzątająca się wokół prognozowania i kreowania (czasem to jedno i to samo) zmieniających się trendów jedzeniowych, to „tektoniczne”, powolne przeobrażenia obyczaju i gustu z rzadka są przedmiotem uwagi badaczy.

A przecież to obszar zaskakujących zderzeń i kontaminacji. Np. budki z dwugłową hybrydą azjatycką. Zauważyliście, że coraz więcej jest łączonych „barów orientalnych”, gdzie pod jednym dachem można dostać kurczaka pięć smaków i kebaba? Mariaż „Chińczyka”, który na ogół pochodzi z Wietnamu, z „Turkiem”, a de facto Arabem, to namacalny dowód, że żywa kultura to bezczelna psotnica, na wiecznych wagarach z lekcji geografii i historii.

W szybkiej ewolucji smaków są jednak i pewne stałe, np. zawiesistość. Pod polskim niebem nie przyjmie się powszechnie nic, czego nie możesz utopić w sosie. Jedna z lepszych warszawskich pizzerii kiedyś miała na ścianie tabliczkę: „prawdziwą włoską pizzę je się bez dodatkowego sosu” jako napomnienie dla klientów przyzwyczajonych, że oprócz placka dostają jeszcze ekstra konewkę czerwonej mazi – ewentualnie zamiennej na sos czosnkowy. Naród, który ma wątrobę zdolną to wytrzymać, zaiste jest przeznaczony do najcięższych prób.

Kiedy przez ostatnie lata zaczęto u nas traktować sałaty (z dodatkami) oraz komponowane samodzielnie zestawy sałatek jako samodzielne danie obiadowe niekoniecznie związane z dietą, jedna przyjęła się szybciej i powszechniej od reszty – jak sądzę właśnie z uwagi na suty dodatek śmietany i majonezu. Ba, dostała nawet polski paszport ze swojsko brzmiącą nazwą. Kolesław: mój ideał asymilacji.


Jarmuż należy powitać tym cieplej, że trwa aż do późnej jesieni, kiedy na straganach robi się już smutno, a organizm zaczyna wołać o gęste zupy. Dusimy na oliwie cebulę, marchew, łodygę selera naciowego, po paru minutach dodajemy parę łodyg buraka liściowego (jeśli nie mamy, to zastępujemy dużym burakiem) – wszystko drobno posiekane, po chwili wrzucamy poszarpany drobno spory pęczek jarmużu, dusimy, aż zwiędnie, zalewamy lekkim wywarem drobiowym (lub warzywnym), dodajemy gałązkę tymianku. Kanoniczny toskański przepis na ribollitę przewiduje dodanie po ok. pół godziny sporej garści fasoli zmiksowanej na rzadką papkę w wodzie, w której się gotowała wraz z czosnkiem, ale to nie jest konieczne. I tak do „oryginału” będzie nam brakować tamtejszego niesolonego chleba. Zamiast fasoli spolonizujmy tę kompozycję ziemniakiem!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2014