Jakie jest, czego nie ma

Najłatwiej powiedzieć, że nie ma. W tym krótkim zdaniu kryją się doprawdy wielkie możliwości.

10.05.2011

Czyta się kilka minut

Kiedy mówię "nie ma", to po pierwsze - wiem. Jestem, który wie. Który widzi to, czego inni nie widzą - pustkę. Który ma wymagania, nieprzekupny sąd, rodzącą gorycz przenikliwość.

Kiedy więc słyszę albo czytam, że nie ma dzisiaj literatury, w szczególności prozy, a może osobliwie poezji, to drżę. Myślę w takich razach, wzruszony, że to "nie ma" świadczy ponad wątpliwość, że jest. To znaczy nie ma literatury, ale jest pamięć tego, czym była i być powinna - wymagająca, zapatrzona w ideały, żądna wielkości, dzielna. Kiedy zaś słyszę, że nie ma krytyki, to podziwowi memu - dla skali zaangażowania, etosu nieobojętności i samokrytycyzmu - nie ma końca. Wartości są! Na grobie literatury - żyją!

Skąd nutka sarkazmu pośród szczerego, proszę mi wierzyć, zachwytu? Po pierwsze z poczucia bezsilności, gdyż ktoś, kto mówi, że czegoś nie ma, a zwłaszcza czegoś tak niepochwytnego jak myśl czy (Państwo wybaczą) piękno, zawsze będzie miał rację. Takiemu zawsze obrodzi. Po drugie, bo nie da się wykluczyć, że rację po prostu ma. Krytycyzm i nieufność to w czasach rynku, reklamy, promocji, celebry, tych wszystkich sił formatujących literaturę, rzeczy ważne. No i wreszcie nie jest łatwo wyjść poza krąg nazwisk, który uformował się co najmniej przed kilku laty i słabo się zmienia. Weźmy prozę, której honoru broni paru pisarzy (Tulli, Bieńczyk, Kruszyński, Pilch, Stasiuk, Tokarczuk, Witkowski, Masłowska...), którzy dla paru innych pisarzy (Rymkiewicz, Libera, Wildstein, Ziemkiewicz, Horubała...) wcale lub prawie wcale nie są dobrymi pisarzami. I na odwrót. Jeśli komuś się wydaje, że trybalistyczne mechanizmy naszej polityki w życiu literackim nie obowiązują, to się myli.

Czytelnik, głównie recenzent, nie ma właściwie wyboru - musi próbować przejść granicę establishmentu, emigrować, uciekać z doraźnego, lecz tężejącego kanonu, a może dwóch, liberalnego i konserwatywnego, nie po to zresztą, by je wywracać, lecz tylko (i aż) otwierać. Co znajdzie po drugiej stronie? Niemało, książki Iwasiów, Joanny Bator, intrygujące "Obsoletki" Justyny Bargielskiej, zadziwiający debiut Kazimierza Kutza, z pozoru anachroniczną, lecz arcypoważną "Ziemię Nod" Radosława Kobierskiego, Odiję, Piątka, Kuczoka (starającego się wrócić do dawnej formy), Sosnowskiego (Jerzego), Łozińskiego, którego "Książka" podoba mi się i nie podoba jednocześnie, niepokojącą prozę Julii Fiedorczuk, Ignacego Karpowicza, bardzo ciekawy prozo-esej Aleksandra Nawareckiego, no i wreszcie książki do bólu wylansowane (Głowackiego, Rylskiego, Dehnela), co przecież nie znaczy, że do bólu nieciekawe.

Też mi alternatywa, powie ktoś zniechęcony. To znani pisarze, niektórzy tylko przenieśli swój warsztat z poezji (eseistyki, ewentualnie filmu) do prozy, znani ludzie, laureaci, czołówka, elita. Jednak dość liczna, bronię się słabo. I aktywna, bo przecież wymieniłem tylko tych autorów, nie wszystkich, którzy wydali coś w ubiegłym i bieżącym roku.

Wszystkich się nie da, bo w Polsce zaczęto wydawać więcej powieści niż tomików poezji. Nie jestem tego pewien, przez lata było na odwrót, nienormalnie, lecz interesująco. Teraz rynek wchłania różne koniunktury i mody, najczęściej plagiatuje media, fabuły czerpie z publicystyki społecznej, przepisuje zagraniczne recepty na sukces. Ale przecież sam nie pisze, a pisarz - nawet jeśli piszący pod dyktando - zawsze może się wyłamać, zbuntować, zagubić, pomylić. Utwory wybitne bywają skutkiem błędów w sztuce pisarskiej poprawności, nieudolności. Idźmy więc dalej, brnijmy, coraz mocniej skazując się na skróty i felietonowość, już nie alternatywy szukając, lecz nowych terytoriów, żyznych. Żyznych?

Pierwsze z nich nosi nazwę "środowiska". Niby nic nowego, lecz trudno nie dostrzec powrotu kategorii ściśle socjologicznych. Bo jak inaczej potraktować powieść o bibliotekarkach, autorstwa Teresy Moniki Rudzkiej, albo o lekarzach ("Ostry dyżur" Danuty Mikołajewskiej)? Do tej kategorii zaliczyłbym też "Sponsorowaną" Agi Kuligg.

Kuligg to podobno pseudonim, za którym kryje się znana dziennikarka. Nie plotkuję, to istotne, gdyż książka jest wcale sprawnie napisana. Autorka penetruje (czy to słowo aby na miejscu?) światek młodych kobiet, z reguły przybyszek z prowincji do Warszawy, które z wycieńczenia pracą w korporacjach, z elementarnej potrzeby poradzenia sobie w wielkim mieście, ale i z rozbudzonych konsumpcyjnych apetytów oddają się luksusowej prostytucji. Jest ich jakoby wiele, zarabiają minimum dwanaście tysięcy miesięcznie. Po jakimś czasie zakładają artystyczne kawiarnie. Na marginesie - ta powieść zaangażowana i empatyczna, gorzka, jest zarazem wyjątkowo optymistyczna. Zło, które opisuje, możliwe jest bowiem jedynie w społeczeństwie licznych bogatych facetów, którzy zaspokajając niskie żądze, bogacą liczne młode damy. Czyżbyśmy żyli w kraju zamożnych sponsorów i bogacących się utrzymanek?

Ale czy naprawdę jest się czym przejmować? Nie, nie! Bo ci bogaci, mocni faceci to nie tylko hucpa, ale i ściema. Prawie nie występują. Drugi nurt, dość żywo płynący przez polską prozę, nazwałbym neurotycznym. Niesie głównie mężczyzn, słabych, zalęknionych, niezdolnych do kariery albo niewytrwałych. Na przykład w powieści Ryszarda Sadaja "Przypadki Marka M." bohater bohatersko walczy z chamstwem luminarzy, używając do tego kleju super glue. Paradoks polega na tym, że nie będąc do niczego zdatnym (ze strachu, z naiwności, z lękliwej uczciwości), trafia w końcu do polityki. Na znacznie wyższym piętrze komplikacji i dużo udatniej portretuje słabeusza Jerzy Franczak w powieści "Da Capo". Słabość jest niebezpieczna dla samej siebie, najbardziej w momencie, kiedy spróbuje sobie zaprzeczyć, zaszaleć, pokazać się z innej strony, mówi. Inaczej Monika Rakusa ("Żona Adama"), portretująca - zajmująco! - dwie kobiety, pierwszą i drugą żonę zmarłego intelektualisty. Według niej neuroza wcale nie jest słabością, jest siłą, mimo że autodestrukcyjną i odpowiedzialną za samotność obu bohaterek. Podobnie w powieści Błażeja Dzikowskiego, którego "Strażnik parku" to jakby uwspółcześniony, żartobliwy Zły. Chłopak, popychadło, mści się za doznane upokorzenie. Nocami, uzbrojony w okulary, glocka, na białym rowerze pilnuje porządku, przywraca poczucie bezpieczeństwa, wymierza sprawiedliwość. Inny wariant neurotyczności, nazwijmy go genologicznym ADHD, reprezentuje "Doktor Q" pani Krupińskiej-Trzebiatowskiej... jednak o czym można nie pisać, to lepiej nie pisać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 5/2011