Jak żyć wśród złych wiadomości

Coraz więcej z nas aktywnie unika wiadomości. Czy można sprawić, że będziemy się interesować światem, a dowiadując się o trudnych sprawach zachowamy pozytywny obraz człowieka oraz samych siebie?

05.09.2022

Czyta się kilka minut

 / JOANNA RUSINEK
/ JOANNA RUSINEK

Są już na to naukowe dowody: na świecie przybywa ludzi niezainteresowanych aktualnymi wiadomościami, a nawet świadomie rezygnujących z ich poszukiwania. Przyczyn jest wiele – od zmęczenia trudnymi tematami przez brak zaufania do mediów po, zwłaszcza u młodszych, problemy ze zrozumieniem informacji.

Opublikowany niedawno raport Agencji Reutera nie pozostawia złudzeń. W wielu krajach widać tendencję do niekorzystania z informacji dostarczanych przez media, nawet te posługujące się nowoczesnymi technologiami. Autorzy raportu przebadali rynki medialne w 46 krajach. W niektórych, np. w Brazylii czy Wielkiej Brytanii, liczba osób deklarujących, że „często” lub „od czasu do czasu” świadomie unikają bieżących informacji, wzrosła w ostatnich pięciu latach prawie dwukrotnie. Dla wszystkich przebadanych krajów wskaźnik ten wynosi 36 proc. (w 2017 r. był o siedem punktów procentowych niższy). Czy oznacza to, że na naszych oczach kończy się „era informacji”, której początek ogłaszano z hukiem zaledwie sześć dekad temu?

Spektakl w porze wiadomości

Niekoniecznie – liczba osób regularnie szukających wiadomości w mediach wciąż przeważa nad liczbą tych, które tego unikają. Są nawet kraje, w których widać niewielkie wzrosty. Równocześnie przybywa jednak takich, o których śmiało można powiedzieć, że weszły w okres kryzysu informacyjnego – liczba osób, dla których śledzenie newsów jest ważne lub bardzo ważne, spada tam gwałtownie. W Stanach Zjednoczonych wskaźnik takich osób obniżył się w ostatnich pięciu latach z 67 do 47 proc., w Hiszpanii – z 85 do 55 proc.


TEMAT TYGODNIKA: Jak żyć wśród złych wiadomości?

ZOFIA MILSKA-WRZOSIŃSKA, psychoterapeutka: Nie jest psychicznie korzystne, aby unikać wszystkich negatywnych informacji. Jeśli tak robimy, tracimy kontakt ze światem, samym sobą i swoimi emocjami.


„Dlaczego zło sprzedaje się lepiej niż dobro?” – pytał przed laty na łamach „Tygodnika” filozof Jacek Filek. I przyznawał: „Jeśli ogłoszę seminarium na temat zła, przyjdzie więcej studentów, niż gdybym ogłosił seminarium na temat dobra”. W naszym świecie handlarze złem zarabiają bowiem więcej niż handlarze dobrem, twierdził Filek: „Jeśli miast wymyślnej rozmaitości zabijania i umierania dostarczać publiczności monotonny obraz cudu narodzin, jeśli miast gwałtu, zdrady, nieodpowiedzialnego ekscesu zaoferować jej łagodność, wierność, odpowiedzialność, zacznie ziewać i w końcu poszuka czegoś bardziej ekscytującego”.

Od dziesięcioleci słychać narzekania na nadmiar złych wiadomości w mediach – obrazów przemocy, cierpienia, śmierci – a jednak programy informacyjne nadal są ich pełne. Dodajmy: treści te nie muszą być (i często nie są) podawane w sposób drastyczny, istotne jest jednak, że koncentrują uwagę odbiorców na dramatycznych stronach życia. Nawet w czasie wakacji redaktorzy serwisów znajdą informacje, które nas zaniepokoją albo przerażą. Owszem, na świecie toczą się wojny, wydarzają się katastrofy naturalne, działają terroryści czy handlarze ludzkimi organami – i dobrze jest coś na ich temat wiedzieć. Kiedy Rosja napadła ponownie na Ukrainę, nikt nie kwestionował faktu, że wszystkie serwisy wypełniły się relacjami z frontu, także tymi mówiącymi o zbrodniach popełnianych przez agresorów. Ale jakie znaczenie ma dla nas – tu, w Polsce – informacja, że w jednej z chińskich prowincji autobus stoczył się po zboczu do rzeki, w wyniku czego straciło życie kilkadziesiąt osób?

Wzbudzanie niepokoju stało się jedną z głównych metod, jakimi posługują się ci, którzy w mediach odpowiadają za informację. Wieczorne serwisy telewizyjne od dawna już nie są zestawem najważniejszych wiadomości dnia, lecz starannie wyreżyserowanym spektaklem, który powinien trzymać widzów w napięciu. Podobnie jest na portalach; ich użytkownicy klikają najczęściej w to, co ich zaintryguje lub zaniepokoi, dlatego redakcje ścigają się w wymyślaniu chwytliwych tytułów. Nawet informacje dotyczące wydarzeń niekoniecznie gwałtownych i naruszających poczucie bezpieczeństwa są opakowywane w sposób, który ma wywołać napięcie i zaciekawienie. Badania Reutera pokazują jednak, że może dojść do „przegrzania”: aż 36 proc. pytanych, dlaczego unika serwisów informacyjnych, odpowiedziało, że oferowane przez nie wiadomości mają zły wpływ na ich nastrój.

Bunt bezsilnych

Jakiś czas temu występowałem w programie telewizyjnym, w którym omawiano nowości książkowe; w gronie krytyczek i krytyków komentowaliśmy powieści, tomy opowiadań i poezji, ale też eseje i reportaże. Któregoś razu nagrywaliśmy odcinek poświęcony książce, której ­tematem były zbrodnie popełnione przez jednego ze współczesnych afrykańskich dyktatorów. Rozmawiało się nam źle; reportaż był poruszający, ale też przygnębiający, bo opisane w nim zjawiska nadal miały miejsce, a o zbrodniach wiadomo było, że pozostaną nierozliczone. Kiedy wyłączono kamery, jedna z koleżanek wyznała, że nie ma już siły czytać takich książek, bo nic nie może zrobić ze straszną wiedzą, jakiej dostarczają.

Sądzę, że podobne myśli miewa każdy, kto aktywnie szuka informacji o świecie. Wiele z nich nie tylko narusza ­nasze poczucie bezpieczeństwa, ale wpędza w trudną do zniesienia bezradność, a nawet poczucie winy. 16 proc. osób przepytywanych przez ankieterów Reutera przyznało, że nie wie, co zrobić z informacjami, które do nich docierają, i dlatego woli ich unikać. Prawie co trzecia – że jest ich zbyt wiele i nie wiadomo, co wybrać. Dla 43 proc. bieżące informacje zostały w ostatnich latach zdominowane przez politykę i covid – i dlatego wolą do nich nie zaglądać.

Uczucie bezsilności dopada nas bowiem nie tylko tam, gdzie dzieje się niesprawiedliwość, na którą nic nie możemy poradzić. Pojawia się również wtedy, gdy mamy do czynienia z przesytem informacyjnym, a informacje do nas docierające są wzajemnie sprzeczne. Unikamy wiadomości, które mogłyby nas wprawić w niepokój lub przygnębienie, ale i takich, których nie jesteśmy w stanie dopasować do już posiadanej wiedzy. Wiele informacji jest nam zresztą przekazywanych w sposób, który niemal uniemożliwia złożenie ich w sensowną układankę. I dzieje się tak nie tylko w przypadku wydarzeń, co do których informacje z konieczności są niepełne – jak choćby wojna w Ukrainie. Dotyczy to również najprostszych informacji ze świata polityki czy ekonomii; jako fakty prezentowane są nam bowiem domniemania i opinie, ewentualne zamierzenia przedstawiane są jako zrealizowane, a wyrwane z kontekstu wypowiedzi często zaprzątają uwagę komentatorów bardziej niż fakty. Żeby się o tym przekonać, wystarczy wykonać proste ćwiczenie: po obejrzeniu wieczornych wiadomości na którejkolwiek ze stacji telewizyjnych spróbujmy streścić ich zawartość domownikom. Szybko zorientujemy się, że właściwie nie wiemy, na co patrzyliśmy i czego wysłuchaliśmy – mamy w głowie zbitkę obrazów i cytatów, z której niewiele wynika.

Na portalach wygląda to jeszcze gorzej, choć na pozór są one staranniej zorganizowane i oferują wiadomości z wielu dziedzin. Jak zwracał uwagę Bernard Poulet w sławnej książce „Śmierć gazet i przyszłość informacji” (2009; przekład polski Oskara Hedemanna – 2011), w serwisach cyfrowych pojedynczy news nie działa jako część większej całości, lecz jest „fragmentem stanowiącym niezależną strukturę” i żyjącym „dzięki własnym zaletom”. Owszem, bywa, że tak opracowanej informacji towarzyszy link odsyłający do subtelniejszej, eksperckiej analizy, ale na ogół odrywa się ona od szerszego kontekstu i nie pomaga w zrozumieniu zachodzących zjawisk. „Odnosimy wrażenie, że ze wszystkich stron zalewa nas wartki i nieprzerwany strumień ­newsów” – pisał Poulet, a jednocześnie „z coraz większym trudem przychodzi nam zrozumienie tego, co się na tym świecie dzieje”.

Nieważna prawda

Jest jeszcze jedna przyczyna odchodzenia ludzi od informacji – brak zaufania do tych, którzy jej dostarczają. Respondenci Reutera mówią o nadmiernym uzależnieniu mediów od polityki i biznesu; niemal co trzeci spośród tych, którzy unikają wiadomości, czyni tak dlatego, że im nie ufa lub uważa je za stronnicze.

Ciekawe są pod tym względem badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych. O ile w przypadku respondentów przyznających, że rezygnują z bieżących informacji, bo mają one zły wpływ na ich nastrój, różnica między tymi, którzy mają poglądy prawicowe, a tymi, którzy mają lewicowe, jest statystycznie nieistotna, o tyle w kwestii braku zaufania do jakości informacji rozbieżność między obiema grupami jest ogromna – taki argument wysuwa aż 65 proc. respondentów z amerykańskiej prawicy i tylko 20 proc. z lewicy.

Mit niezależności mediów upadł niedługo po tym, jak się narodził, ale nie pociągnął za sobą wiary w to, że uzyskanie obiektywnie prawdziwej informacji jest mimo wszystko możliwe. A przecież przekonanie, że wśród mediów na różne sposoby powiązanych z biznesem czy światem polityki znajdą się takie, które zainteresowane będą mówieniem prawdy, uznawane jest za fundament demokracji.

Od pewnego czasu popularność zaczęła jednak zdobywać postawa postprawdy, wedle której rozróżnienie na to, co jest i co nie jest prawdziwe, nie ma znaczenia, ponieważ liczą się inne wartości. Cóż z tego, że jakiś minister czy premier będzie mówił prawdę – np. o stanie finansów państwa czy zagrożeniach ekologicznych – skoro w ten sposób pogrzebie swoje szanse wyborcze? Dziennikarze mogą zapisać wiele stron o tym, jak mijał się z prawdą określony polityk, a mimo to jego partia poprze go w staraniach o prestiżowe stanowisko, wyborcy oddadzą nań głosy, a nawet wyjdą na ulice w jego obronie.

„Cynizm wobec wartości prawdy zawsze będzie w interesie możnych” – przestrzega amerykański filozof Michael Patrick Lynch w przedmowie do polskiego wydania fundamentalnej rozprawy „Prawda i życie” (2004; przekład polski Dawida Misztala – 2020). „Kiedy już różnica między tym, co jest, a co nie jest prawdziwe, zaczyna wydawać się mniej istotna albo mniej uchwytna, narracja dyktatora, skrajnego nacjonalisty bądź tyrana, staje się bardziej uwodzicielska. Mniejsza o fakty – szepcze – tylko moja opowieść jest ważna, opowieść władzy, opowieść ogarniająca świat”.

Doświadczenia amerykańskie z ostatnich lat są tu nieocenione. Za deklarowaną przez respondentów Reutera nieufność wobec mediów – zwłaszcza tradycyjnych, ale nie tylko – odpowiadają w części same media: ich niefrasobliwość w obchodzeniu się z faktami, tendencja do przekształcania programów informacyjnych w rozrywkowe czy nachalne wpływanie na postawy polityczne odbiorców. Ale najlepszym wyrazicielem postawy postprawdy stał się Donald Trump, który powszechną rozpoznawalność zawdzięczał występom w telewizji i plotkom powielanym w bulwarowej prasie, w kampanii wyborczej chętnie korzystał z mediów społecznościowych, za pomocą których rozpowszechniał fałszywe informacje na temat swojej kontrkandydatki, a jako prezydent zwrócił się przeciwko „mediom głównego nurtu”, które wytykały mu mijanie się z prawdą i łamanie prawa. Widoczny obecnie wśród konserwatywnych wyborców wysoki stopień nieufności wobec mediów i dostarczanych przez nie informacji to w dużej mierze zasługa kogoś, kto dzięki mediom zaszedł tak wysoko.

Pokolenie niecierpliwych

Analitycy Agencji Reutera obserwują też uważnie to, co dzieje się w najmłodszych grupach odbiorców. Od dłuższego czasu widać w nich pogłębiający się brak zainteresowania dla serwisów informacyjnych. Młodzi za lepsze źródło wiadomości uważają media społecznościowe, które selekcjonują to, co pojawia się w serwisach, a w dodatku „prywatyzują” sposób ich dostarczenia: czerpane z serwisów wiadomości docierają do użytkowników opatrzone komentarzem znajomych lub osób uznawanych przez nich za autorytety. Obserwuje się też rosnącą „niecierpliwość” młodych odbiorców, którzy chcą wiadomości podawanych coraz zwięźlej i atrakcyjniej, bez wchodzenia w detale. Według raportu Reutera wśród respondentów, którzy jako przyczynę unikania informacji wskazywali negatywny wpływ, jaki wywierają one na ich nastrój, największą grupę stanowili właśnie młodzi – poniżej 35. roku życia.

Raport wskazuje jednak także inną przyczynę omijania serwisów informacyjnych przez młodych: dla niektórych informacje są po prostu niezrozumiałe. „W krajach takich jak Australia, Stany Zjednoczone czy Brazylia ok. 15 proc. młodych unikających kontaktu z informacjami twierdzi, że są one dla nich zbyt trudne” – czytamy. W komentarzu zwraca się uwagę, że przyczyną może być sposób opracowania informacji – użyty język czy poziom wiedzy potrzebnej, by ją zrozumieć. Ale wpływ na odbiór mogą mieć też nawyki ukształtowane przez obcowanie z nowymi mediami, które dostarczają wiedzy fragmentarycznej, nierzadko pomijając kluczowe dla zrozumienia danego zjawiska aspekty. Typowy dla „mediów głównego nurtu” linearny sposób prezentowania informacji i opatrywania ich wyjaśniającym komentarzem zderza się ze skłonnością do przyswajania wiedzy „kęsami”, w niewielkich, łatwych do skonsumowania porcjach.

Na to wszystko nakłada się jeszcze jeden czynnik charakterystyczny dla nowych mediów: obecność algorytmów, które selekcjonują informacje, kierując się preferencjami użytkowników. Dostajemy – ujmując rzecz w skrócie – takie informacje, na jakie czekamy: odpowiadające naszym zainteresowaniom, świato­poglądowi, preferencjom politycznym itp. Ktoś przyzwyczajony do poruszania się w tak sprofilowanym i odseparowanym świecie często nie rozumie tego, co dociera doń spoza jego granic. W spluralizowanej, różnorodnej rzeczywistości przybywa osób, dla których pluralizm – różnica zdań, różnorodność języków, ścieranie się poglądów – jest wyzwaniem przekraczającym ich siły.

Czy będziemy w siebie wierzyć?

Jaka jest więc przyszłość informacji? Jak sprawić, żeby ludzie interesowali się światem, a dowiadując się o trudnych sprawach, zachowali pozytywny obraz człowieka oraz samych siebie?

Wielu komentatorów zwraca uwagę, że w najbliższych latach czeka nas coraz większe rozwarstwienie informacyjne: szeroko i bezpłatnie będą dostępne treści ułatwione lub sponsorowane, natomiast za treści pogłębione, oferujące znacznie bardziej wnikliwy, złożony obraz świata, trzeba będzie płacić, i to coraz więcej. Pogłębiać się też będą podziały między grupami opisywanymi jako „bańki informacyjne”; już dziś w wielu społeczeństwach funkcjonują one obok siebie jako odrębne pasma przekazywania wiedzy nie tylko o wydarzeniach na świecie, ale również o przeszłości, tradycji, zdrowiu, technologiach, możliwościach nauki itd. Czy można sobie wyobrazić jakieś tendencje, które przeciwstawią się tym podziałom? Tendencje scalające i jednocześnie demokratyzujące obieg informacji? Na razie wydaje się to niemożliwe.


KTO NAM POMOŻE W TRUDNYCH CZASACH

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Nie wiadomo, co w dobie dzisiejszych kryzysów psychicznych gorsze: wysyp szarlatanów czy niedobór prawdziwych fachowców od pomocy. Pierwszy z problemów ma rozwiązać ustawa o zawodzie psychologa. Na drugi nie ma pomysłu.


Przyjmijmy jeszcze perspektywę lokalną. Polskie doświadczenia z ostatnich miesięcy pokazują, że są sprawy, o których potrafimy się informować w sposób zbliżony, niezależnie od podziałów, które między nami istnieją. Wojna w Ukrainie przyniosła – na krótko, to prawda – coś w rodzaju otrzeźwienia, nieobejmującego wprawdzie całości społeczeństwa (a więc także całości jego politycznej i medialnej reprezentacji), ale jednak zdecydowaną większość. Od mediów w tej sytuacji oczekiwano nie tylko informowania o faktach, ale też odpowiedzi na pytanie: co możemy zrobić? Tej solidarności – informacyjnej i w konsekwencji humanitarnej – zabrakło wcześniej przy wydarzeniach na białorusko-polskiej granicy; zbyt szybko rządzący zaczęli tam „robić politykę”, w nieprzestrzeganiu prawa dostrzegając ewentualną korzyść propagandową. Przyzwyczajeni do dwóch diametralnie różnych obrazów świata w pierwszych dniach po agresji Rosji na Ukrainę przecieraliśmy oczy ze zdumienia – informacje dostarczane przez telewizję rządową i stacje niezależne niemal nie różniły się od siebie.

Oczywiście, wojna naruszyła nasze poczucie bezpieczeństwa bardziej niż inne wydarzenia ostatnich lat, z pandemią włącznie. Solidarna reakcja wielu z nas była jednak czymś więcej niż tylko reakcją obronną. W świecie, w którym mówi się o zaniku autorytetów, nieoczekiwanie autorytetem stały się tysiące ludzi, którzy spontanicznie ruszyli z pomocą. Obraz ten łatwo można zdekonstruować, przykryć innymi, znacznie mniej optymistycznymi – tak jak przykryto i w konsekwencji zniszczono mit pierwszej Solidarności.

Ale jeżeli mamy na czymś zbudować pozytywną wizję samych siebie, a więc także pozytywną politykę informacyjną na przyszłość, to właśnie na tym szeroko relacjonowanym w mediach obrazie, który – przypomnijmy to sobie – przez wiele dni, a nawet tygodni zapierał nam dech w piersiach. ©

Współpraca: Patryk Stanik

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2022