Sterowanie kciukiem

Vincent F. Hendricks, badacz mediów społecznościowych: Jeśli manipulujesz informacją, możesz manipulować tłumami. A kiedy manipulujesz tłumami, manipulujesz demokracją.

27.11.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Drew Angerer / GETTY IMAGES / FOTOMONTAŻ „TP”
/ Fot. Drew Angerer / GETTY IMAGES / FOTOMONTAŻ „TP”

WOJCIECH BRZEZIŃSKI: Po serii wyborczych niespodzianek w 2016 r. – od Brexitu po Trumpa – coraz więcej wątpliwości dotyczy roli mediów społecznościowych w naszej demokracji. Zdaniem wielu obserwatorów stały się one idealnym narzędziem dezinformacji, propagandy i politycznej manipulacji. Czy demokracja i media społecznościowe są kompatybilne?

Prof. VINCENT F. HENDRICKS: Wierzę, że są. Problem w tym, że sprawne funkcjonowanie tego rodzaju demokracji, który zwykle mamy na myśli, czyli demokracji deliberatywnej, wymaga, żebyśmy przed dokonywaniem wyborów zastanowili się nad własnymi opiniami i ewentualnie zmieniali zdanie. W internecie proces ten przebiega w zupełnie nowych warunkach.

Wiele psychologicznych pułapek, w które wpadamy przy podejmowaniu decyzji, dobrze znanych psychologii społecznej – polaryzacja, społeczne dowody słuszności, mentalność stada, uleganie plotkom, teorie spiskowe itd. – w sieci napotyka wyjątkowo korzystne warunki. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego rodzaju komunikacji, kiedy mówimy o demokracji: w mediach społecznościowych najskuteczniej przebijają się tematy odwołujące się do gniewu, strachu i oburzenia. A te emocje nie muszą nieść prawdy. To, co jest wiralem, nie musi być prawdą, a to, co jest prawdą, nie musi być wiralem. Tymczasem jednym z kluczowych czynników naszej demokracji jest założenie, że istnieje coś takiego jak prawda. Gdy zostanie podane w wątpliwość, stajemy się podatni na manipulację. Nasza demokracja jest na to bardzo wrażliwa.

Czy demokracja potrafi się szybko przystosować do nowej sytuacji? Jeszcze 2-3 cykle wyborcze temu media społecznościowe w zasadzie nie istniały.

To prawda, dostaliśmy je do ręki raptem 12 lat temu. Ale i nasze doświadczenia z demokracją sięgają w najlepszym wypadku oświecenia. Z perspektywy historii naszego gatunku to wcale nie odległa przeszłość. Demokracja nie jest prawem natury. W dalszym ciągu ją rozwijamy. Tymczasem nagle mamy zupełnie nowy sposób komunikacji i musimy wszystko do niego dostosować. To procesy, które muszą rozwijać się razem. Jesteśmy w środku ogromnego eksperymentu społecznego, nikt nie wie, czym to się skończy.

Jak to, co się dzieje w mediach społecznościowych, wpływa na wybory polityczne?

Wspominałem o społecznym dowodzie słuszności. Co robię, jeśli mam wątpliwości, w co wierzyć albo jak głosować, a brak mi danych? Rozglądam się i szukam wiedzy, która pomoże mi zdecydować. Ale moje otoczenie, moja sieć kontaktów niemal zawsze jest skrzywiona w którąś stronę – czy to jeśli idzie o poglądy polityczne, religijne czy gospodarcze. Bo zwykle otaczamy się ludźmi o podobnych poglądach.

I tu pojawia się problem z deliberacją. Jeśli ma być procesem zdobywania wiedzy przed podjęciem decyzji, to musimy się upewnić, że grupa, z którą dyskutujemy o problemach, zawiera punkty widzenia inne niż nasz własny. Bo w grupie jest tak, że jeśli umieścimy w niej ludzi o z grubsza tych samych poglądach i pozwolimy im dyskutować, to cała grupa dojdzie do wniosków i przekonań o wiele bardziej radykalnych niż te, które żywili jej poszczególni członkowie. Zawsze się zgadzamy, więc zgadzamy się jeszcze bardziej, a drugi obóz staje się jeszcze bardziej obcy. Taki rodzaj dialogu nie prowadzi do zrozumienia ani do oświecenia płynącego z wymiany opinii. Demokracja bardzo zależy od tego, czy ludzie potrafią porozumieć się co do faktów przed podjęciem decyzji.

Są badania, z których wynika, że w amerykańskiej kampanii wyborczej wykorzystano nawet 400 tys. botów, które generowały 15 proc. wszystkich politycznych wiadomości na Twitterze. To broń wzmacniająca ów społeczny dowód słuszności we własnym obozie?

Użytkownikom trudno dostrzec, czy czyjaś popularność w sieci to zasługa prawdziwych ludzi czy botów. Kilka lat temu startujący w republikańskich prawyborach Newt Gingrich, niedawno brany pod uwagę jako kandydat na sekretarza stanu, miał 1,3 mln obserwujących na Twitterze. Okazało się, że 93 proc. to były boty. A wyglądało, jakby miał mnóstwo fanów. Percepcja jest tutaj wszystkim. Za liczbą fanów Trumpa, Giulianiego, Merkel czy Farage’a wcale nie muszą stać ludzie. A nawet jeśli stoją, to wcale nie muszą popierać tego, co zlajkowali. Bo co tak naprawdę robi lajk?

Zmieniła się cała metoda wyrażania poglądów. W mediach społecznościowych możesz wyrazić stanowisko, ale nie musisz przedstawiać żadnych argumentów. Mając tylko 140 znaków i tak nie zdołasz nic wyjaśnić.

Po wyborach w USA atakowano Facebooka i Google’a za to, że rozprzestrzeniano za ich pomocą fałszywe informacje. Facebook zapowiedział powołanie zespołu do walki z tym problemem i chce odciąć twórcom takich treści dochody z reklam. Jaka jest skala problemu z dezinformacją?

Światowe Forum Ekonomiczne opublikowało właśnie listę 10 największych globalnych wyzwań stojących przed światem. To m.in. żywność, zdrowie, handel, finanse. I dezinformacja w internecie. Dlaczego informacja jest tak ważna? Bo stoi za wszystkimi naszymi deliberacjami, ustaleniami i decyzjami. Od decyzji, jaką lodówkę kupić, po to, komu dać klucze do Gabinetu Owalnego czy przepustkę do polskiego parlamentu. Jeśli manipulujesz informacją, możesz manipulować tłumami. A kiedy manipulujesz tłumami, manipulujesz demokracją.

To broń.

Zapomnij o minach i pociskach – to wytwory epoki kamienia w porównaniu z kontrolowaniem superautostrad informacyjnych. Nie wystrzelisz rakiety bez struktury informacyjnej. Jeśli jesteś w stanie zablokować cały system informacji kraju – to masz plan gry.

Czy to już się wydarzyło?

Jasne. Dokładnie o to chodzi w cyberatakach, a obserwujemy je przynajmniej kilka razy w tygodniu, jeśli nie codziennie. Hakerzy, wycieki – to cyberwojna, która trwa między Rosją, Ameryką, Chinami... To bitwa, która toczy się nawet w tej chwili, tyle że w ukryciu.

Czy użytkownicy zdają sobie sprawę, że w mediach społecznościowych są zamknięci w bańce informacyjnej?

Zależy, na czym się opiera owa bańka. Jeśli zbudowany jest na bazie pluralistycznej ignorancji, czyli wiary w to, że wszyscy w coś wierzą, nawet jeśli sam w to nie wierzysz – to, jak pokazały nasze badania, możesz nie zdawać sobie sprawy, że padłeś ofiarą tego zjawiska. Nie wiesz, że jesteś w bańce.

Może jestem idealistą, ale kiedyś mieliśmy system, który miał sobie radzić z takimi sytuacjami. W podstawach teorii mediów zakłada się, że są one tzw. gatekeeperami: mechanizmem, który selekcjonuje informacje ze względu na ich prawdziwość i wagę. Dziś mamy więcej mediów niż kiedykolwiek – co zatem nie działa?

Po pierwsze, rynek mediów i informacji jest o wiele mniej uregulowany niż kiedyś. Dziennikarz renomowanego medium ma nad sobą jego system kontroli, zasady etyki dziennikarskiej, a jeśli – jak by to powiedzieć – wykaże się swobodnym podejściem do prawdy, także ryzyko pozwu sądowego. Ale jednocześnie jesteśmy na rynku, gdzie rządzą informacje z ostatniej chwili. Liczy się, kto pierwszy dotrze do informacji. A tę bitwę stare media dawno przegrały.

Facebook to największe medium świata. 1,7 mld dziennikarzy piszących swobodnie na każdy możliwy temat, od teleskopu Hubble’a po politykę. I przekazujących prawa autorskie Facebookowi w chwili, w której wciskają „wyślij”. Natomiast w zawodach o to, kto pierwszy poda informację, wygrał Twitter, gdzie pojawi się ona natychmiast bez względu na to, czy jest prawdziwa. Ty jako dziennikarz nie możesz po prostu wziąć informacji z Twittera. Nie wolno ci. Musisz ją sprawdzić, osadzić w kontekście, tylko że kiedy się z tym uporasz – nie jest już ona newsem.

Mamy więc dwóch handlarzy informacją: dziennikarzy takich jak ty, związanych regułami, i użytkowników niepodlegających żadnym zasadom, ale zdobywających uwagę. Kiedy grasz w tę grę, musi pojawić się pokusa: może odrobinkę obniżę sobie poprzeczkę, żeby pozostać w grze? W ten sposób ryzykujesz publikację nieprawdy. A wtedy cały system kontroli podstawowych zadań tradycyjnych mediów zaczyna szwankować. Jako dziennikarz masz zapewniać możliwie najlepszej jakości informacje, żeby ludzie mający podjąć swoje decyzje byli dobrze poinformowani. To twoja rola w społeczeństwie obywatelskim. Ale nie dotyczy to piszących na Twitterze.

Jak wybrnąć z tego bałaganu?

To się musi zacząć od użytkowników. Za każdym razem, kiedy wyrażasz swoje zdanie – coś lajkujesz, komentujesz, przesyłasz dalej – odpowiedz sobie na jedno pytanie: czy mam własne, niezależne argumenty za tym, że to, co właśnie poparłem, jest prawdą? Czy też komuś zależy, żebym kliknął, popierając ten punkt widzenia? Jeśli masz wątpliwości – nie klikaj. Bo choć jeden lajk czy komentarz nic nie znaczy, to gdy zbierze się ich wielka liczba, może ona stanowić bardzo mocny społeczny sygnał, w co wierzyć, jak myśleć, bez względu na to, czy lajkowana informacja jest prawdziwa.

Dlatego pod koniec amerykańskich wyborów i lewica, i prawica rozpowszechniały w sieci między 15 a 38 proc. fałszywych wiadomości. Były fałszywe, ale osiągały ogromny rozgłos. A rozgłos to uwaga, uwaga to pieniądze, pieniądze to władza.

Jesteśmy częścią gigantycznego eksperymentu społecznego: próby połączenia ery cyfrowej z naszym analogowym systemem. Spotka nas wiele problemów, chorób wieku dziecięcego, dopóki nie wymyślimy, jak to zrobić. Media społecznościowe są świadome, że ich platformy są wykorzystywane na sposoby destabilizujące społeczeństwa czy podminowujące zaufanie. Do swoich celów doskonale wykorzystuje je np. tzw. Państwo Islamskie.

Ale zobacz, jak teraz rozmawiamy. Patrzymy sobie w oczy, skupiamy uwagę. To bardzo ważne. Możemy wymienić punkty widzenia, dzielić się wiedzą, a więc ustalić podstawy do podejmowania decyzji. Powinniśmy więc przede wszystkim zadbać o to, by media społecznościowe mogły naśladować sposób, w który prowadzimy takie dyskusje. Żebyśmy mogli się stawać mądrzejsi.

W internecie mówimy z zasłoniętymi twarzami. Ty nie widzisz mnie, ja nie widzę ciebie, nie wiem, czy mnie w ogóle słuchasz. Co więc robię? Krzyczę głośniej. Może powiem coś, z czym tak naprawdę się nie zgadzam, żeby tylko otrzymać jakąś twoją reakcję. A wtedy ty odpowiadasz tym samym. I zaczyna się polaryzacja. Musimy się zastanowić, jak emulować wymianę opinii twarzą w twarz. To rodzaj gry, w której reagujemy na wzajemnie wysyłane bodźce. Tyle że tę grę trudno prowadzić w sieci.

Nie jest ważne, że ty wierzysz w „A”, a ja wierzę w „nie-A”. Ciekawe jest to, dlaczego ty wierzysz, że „A”, z kolei ja, że „nie-A”. To podstawa, na której możemy budować porozumienie. Nawet jeśli ostatecznie nie dojdziemy do porozumienia, to przynajmniej nie zgadzamy się na podstawie wiedzy, a nie tylko krzyczymy: „A!” albo „nie-A!”. Stajemy się mądrzejsi, nawet jeśli się nie zgadzamy.

Mądrość doskonale nam służyła przez naszą całą historię, upewnijmy się, że wciąż się nam będzie przydawać. ©


Prof. VINCENT F. HENDRICKS jest filozofem, badaczem mediów społecznościowych i ich wpływu na funkcjonowanie społeczeństwa. Pracuje na Uniwersytecie Kopenhaskim, gdzie jest dyrektorem Centrum Badań nad Informacją i Informacyjnymi Bańkami (CIBS). Współautor książki „Infostorms: Why do we »like«?”.

WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, gdzie prowadzi autorski program popularnonaukowy „Horyzont zdarzeń”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.


INTERNET TO OCEAN możliwości dla psychologów społecznych. Jako pierwszy zupełnie nowy sposób komunikacji od czasów telefonu czy kinematografu wywołuje zarówno dobrze znane zjawiska psychologiczne w nowych formach, jak i nowe, niezbyt jeszcze poznane efekty. Oto kilka przykładów:

ANONIMOWOŚĆ

Jest może najważniejszym czynnikiem napędzającym internetową agresję. Prof. Arthur Santana z University of Houston przebadał 900 losowo wybranych komentarzy pod artykułami o imigracji. Połowa pochodziła ze stron dopuszczających anonimowość, połowa z takich, które na nią nie pozwalają. Wyniki były jasne: 53 proc. anonimowych komentarzy trafiała do kategorii „nieuprzejme”. W przypadku tych pod nazwiskiem – 29 proc. Zdaniem Santany anonimowość krzewi agresję. Z drugiej strony ta sama anonimowość zachęca do udziału w dyskusji osoby, które w innych okolicznościach nie odważyłyby się zabrać głosu.

FOMO i FOBM

Fear of Missing Out, czyli strach przed przegapieniem: przed tym, że inni bawią się doskonale, a nas tam nie ma. Zjawisko nienowe, ale doprowadzone do patologicznych form przez media społecznościowe, które pozwalają nam stale sprawdzać, co robią nasi znajomi.

Druga strona medalu to FOBM czyli Fear of Being Missed, strach przed byciem przegapionym. Może się objawiać zapełnianiem swojego profilu strumieniem powiadomień o własnych aktywnościach.

Brzmi to nieco niepoważnie i zwykle nie stanowi większego problemu, ale badania potwierdzają, że oba zjawiska w ekstremalnej formie przybierają charakter nerwicy natręctw i mogą prowadzić do poważnych problemów, ze stanami depresyjnymi i nadużywaniem alkoholu włącznie.

IZOLACJA SPOŁECZNA
Temat w kontekście mediów społecznościowych bardzo kontrowersyjny. Z jednej strony istnieją badania takie jak te przeprowadzone na University College of London, które stwierdzają, że kolekcjonowanie znajomych na Facebooku nie przekłada się na poczucie satysfakcji z relacji ze znajomymi w życiu. Czyli, że facebookowe znajomości nie są tak wartościowe jak realne. Z drugiej strony australijskie badania sugerują, że aktywność w mediach społecznościowych może w istotny sposób zredukować medyczne, psychologiczne i fizjologiczne konsekwencje samotności. Czyli że media społecznościowe mogą być wartościowym substytutem dla ludzi pozbawionych dostatecznej liczby relacji osobistych i pomagać w walce z depresją. © WB

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2016