Jajka po wiedeńsku

W piękną słoneczną sobotę siedziałem na moim ulubionym trotuarze w samym środku pięknego średniowiecznego miasta, kiedy moje skupienie postanowiła oprotestować para w średnim wieku. Po intensywnej obecności elementów złotych na rozmaitych częściach ciała, od kostek przez zęby po okulary, zorientowałem się szybko, że moja wiosenna mizantropia i tym razem weźmie górę nad miłością bliźniego.

26.05.2006

Czyta się kilka minut

Nie w tym rzecz nawet, że czytałem akurat Ciorana, który innych ludzi znosił tylko w samotności, a i to z trudem. Rzecz w tym, że kiedy słońce wschodzi nad ulicą Bracką, człowiek ma prawo do tego, by nikt mu się do jego ciepła na twarzy nie wtrącał. Tym bardziej że czas śniadania to czas powolnego ustanawiania trudnych relacji ze światem i nie każdy w tej relacji jest pożądany. Kiedy więc niechciany towarzysz moich konszachtów z bytem rzucił na kawiarniany stolik olbrzymią płachtę znanego dziennika, zadrżałem ze słusznego gniewu. Właśnie przeczytałem zdanie Ciorana: "Życie to tylko odrobina podejrzanej materii". Podejrzana materia ubrana była w czarne mokasyny i żółtą koszulkę polo z zielonym krokodylkiem firmy Lacoste. Byłem gotów na najgorsze.

Drastycznie wyzuty z siebie już szykowałem się do odejścia, kiedy do stolika okupowanego przez podejrzaną materię podeszła kobieta w wieku lekkopółśrednim. Blaski złotej biżuterii zaczęły pełgać melancholijnie po mojej twarzy i postanowiłem zostać, co okazało się - z punktu widzenia felietonowego rzemiosła - posunięciem nadzwyczaj trafnym. Otóż kiedy czarne mokasyny poszły zamawiać kawę, złote okulary zechciały łaskawie rzucić okiem na grubą stertę papieru oddzielającą je od świata. I ja rzuciłem okiem. Było to wspaniałe, sobotnie, wielokolorowe wydanie "Rzeczpospolitej".

Gazety codzienne! Cóż to za cudowny świat pełen niespodzianek! Odkąd uznano, że gazeta nie jest po to, żeby informować, lecz po to, by na jej chudym grzbiecie znacznie grubsze przemycać towary, trudno już z lekkim sercem iść do kiosku. Idziesz na przykład po swoją ulubioną gazetę codzienną, a tu nagle się okazuje, że dołączony jest do niej dwudziestopięciotomowy przewodnik po trudnej acz szlachetnej sztuce składania zwierzątek z pergaminu. I ledwo wracasz do domu, uginając się pod ciężarem przyszłych zatrudnień. Chcesz tylko rzucić okiem na tabele lig okręgowych, a tu musisz od razu taszczyć do domu cykl piastowski Kraszewskiego. Chcesz sprawdzić kursy swoich akcji, i już twoja biblioteka wzbogaca się w mgnieniu oka o arcydzieła literatury tadżyckiej w trzech tomach z suplementem. I wyobraźcie sobie, że to wszystko w cenie gazety, wszystko pięknie zafoliowane, żeby tylko ktoś nie odszedł od lady kioskowej z pustymi rękami, to znaczy z tym, po co przyszedł.

Wydawcy prześcigają się w zwiększaniu atrakcyjności gazety, jakby chcieli nam powiedzieć, że informacja to kiszka, bo prawdziwy sens w kupowaniu gazety kryje się gdzie indziej, w zafoliowanym gadżecie, który ma być naszą przepustką do prawdziwej erudycji. Encyklopedie, słowniki, kolekcje literatury, książki kucharskie, podręczniki wschodnich sztuk walki, kryminały - całe to badziewie ma nas odciągnąć od tego, co przestało mieć jakąkolwiek wartość handlową, czyli normalnej informacji, i zwrócić wzrok w stronę lakierowanej meblościanki, na której piętrzą się kolejne edycje wiedzy kieszonkowej. Oczywiście wydawcom chodzi o zysk, a przynajmniej tak motywują swoje działania. Jaki jest jednak tego efekt? Ano taki, że gazeta, która notuje wzrost sprzedaży, jednocześnie notuje spadek zysków, albowiem cena wyprodukowania jednego egzemplarza gazety z wkładką jest znacznie wyższa. Innymi słowy: gazety zaczęły zajmować się działalnością filantropijną, nie zadając sobie podstawowego pytania, czy może lepiej byłoby skuteczniej informować swoich czytelników i może lepiej byłoby tych czytelników oświecać, zamiast ogłupiać.

Z początku nie wiedziałem, skąd mnie, czytelnika Ciorana, takie refleksje w piękny słoneczny poranek naszły. Ale przecież nie po to - jak mówi mój młody przyjaciel - studiuję literaturę, żebym powodów wytężonej pracy swojego strapionego umysłu nie poznał. Więc poznałem.

Przy stoliku obok czarne mokasyny wiodły już od dłuższego czasu intrygującą rozmowę ze złotymi okularami i nie była to rozmowa błaha. Okulary zaczęły właśnie pilnie przyglądać się wspaniałemu insertowi sobotniego wydania "Rzeczpospolitej", jakim był zgrabny tom ilustrowany poświęcony twórczości Leonarda da Vinci. Widać było wyraźnie, że nazwisko nie było okularom obce, bo czółko marszczyło się ponad miarę opalenizny. I marszczyło się na tyle długo, by postronny obserwator, jakim teraz z rozkoszą się stałem, zrozumiał w mig, że myślenie nie jest zajęciem ani łatwym, ani przyjemnym. Mokasyny chyba równie szybko zorientowały się w dramatycznej sytuacji, bo od niechcenia, żeby sytuację jednoznacznie określić, rzuciły znad kawy:

- Leonardo? To pedał.

Jeśli państwo myślicie, że ta precyzyjna informacja uśmierzyła marszczenie się opalonego czółka, to się grubo mylicie. Złote okulary pośpiesznie zaczęły przewracać kartki w poszukiwaniu czegoś, czego wprzódy nie mogłem określić, by wreszcie, głosem nieco skonfundowanym, zadać pytanie rzeczowe:

- Taaaak? A przecież kobiety malował?

Pytanie to, które - przyznacie Państwo - niejednego fachowca od literatury gejowskiej zapędziłoby w kozi róg, nie wywołało większego wrażenia na mokasynach, które widocznie z nie takimi kłopotami epistemologicznymi brały się już za bary:

- No to co, widocznie mu się podobały.

Szybkim rzutem oka zlustrowałem sytuację. Praca czółka zamarła, co oznaczało niechybnie, że porcja wiedzy wyprodukowana przez mokasyny okazała się zbyt wielka. Szybko jednak czółko zaczęło marszczyć się ze zdwojoną energią, bo problemy, przed jakimi stanęło, okazały się niebagatelne.

Po pierwsze, jak to? Taki Leonardo, niby wielki malarz i pedał? To się w pale nie mieści. I co, nawet Mona Liza przez pedała namalowana? I dzieci to oglądają? I ludzie z pielgrzymkami do tego pedała ciągną? No nie, i gazeta to popiera? Pewnie same pedały tam pracują i na pewno antypolskie te pedały, bo ten pedał to przecież musi Polak nie być, bo wiadomo, że Polacy to ludzie normalni. Ale to wszystko nic, bo bezczelny to pedał, baby maluje, a nie innych pedałów, za baby się zabiera, jakby mu nie dość było swojego pedalstwa obrzydliwego i nawet, o tutaj, dzieci też maluje, pederasta jeden i pedofil. Ale to wszystko wstrętne, ohydne, obleśne, fuj, nie chcę na to patrzeć, weź to ode mnie, ja jestem kobieta polska ze wszech miar. Tak czółko opalone ze sobą walczy, tak monologuje w środeczku, ale nie ujawnia swoich przemyśleń, bo się wstydzi przed mokasynami, a nuż wyzwie od głupich albo co.

- No to po co to kupiłeś?

Pytanie, przyznacie Państwo, wielce rzeczowe i dyskretne. Słońce słońcem, ciepły wietrzyk ciepłym wietrzykiem, ale żeby na oczach znajomych i sąsiadów, w środku wielkiego miasta wspierać finansowo pedalstwo, żydostwo i masonerię (bo jak pedał, to Leonardo też musiał być Żyd i mason, czego dowodzi cała chryja z tym filmem, no jak mu tam, coś o kotach). Ciekaw byłem odpowiedzi, więc ucha skrzętnie nastawiłem. Nie przeliczyłem się:

- A, kupiłem, bo jest dodatek o odsieczy Wiednia.

I naraz wszystko stało się jasne jak unoszące się nad ulicą Bracką słońce. Świat przez chwilę jeszcze falował w niepewności, czółko jeszcze przez chwilę się marszczyło, ale już powoli, powoli wygładzało się w zaufaniu do świata, co tylko przez przypadek zbliżył się do granicy, której przekraczać za żadną cenę nie wolno. Ptaki znów zaczęły swój niewinny szczebiot, husaria polska znów ratuje cywilizację zachodnią przed Turkami i w tym sielskim krajobrazie nikt - a czarne mokasyny ze złotymi okularami na pewno - nie przypuszczał, że już za godzinę, na osłonecznionej płycie Rynku, po której i Kościuszko, i Piłsudski stawiali swoje dumne kroki, wzbierze tłum pedałów żądający dymisji Najzdrowszego Polskiego Heteroseksualisty.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006