Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I tak, gdy inni w beztrosce smażą się na piachu, ja spaceruję po wąskich uliczkach dzielnicy, w której mieszkam. I zamiast się cieszyć, że przez kilka tygodni mam za oknem Riwierę, maniakalnie szukam pierwszego zeschłego liścia. Dowodu, że to wszystko nie będzie trwać długo.
Idę, a w uszach majaczą mi się strzępy, Bóg wie po co, wykutego kiedyś na blachę wiersza S.J. Jest w nim bezlistny, oszroniony klon. Podobny do wstawionego stróża, co utonął w zaspie. Jest i sam Jesienin. Jak zwykle na chwiejnych nogach. Jak zwykle niemający jeszcze ochoty wracać do domu. Jak zwykle marzący, by przytulić kobietę – choćby była cudzą żoną.
Kilka strofek, które nie mają nawet tytułu, bardzo pasuje mi do S.J.
Bo niby wiemy, że jest chuliganem bijącym interlokutorów kuflem centralnie w łeb. Niby wiemy, że on nigdy się nie czesze i robi to umyślnie, oraz jest zatraconym pijakiem, o którego ekscesach informowano samego towarzysza Dzierżyńskiego. I wiemy, że to bohater licznych romansów, w których gubią się nawet uważni biografowie.
Tylko że to tylko mocno przyrosłe do twarzy maski. Nie szukamy przecież u S.J. skandalu. A czego? No, trudno powiedzieć! Każdy po swojemu.
Ale może opowieści o nieuniknionym przemijaniu? Pierwszego zeschłego liścia. Nie macie czegoś takiego? Czytacie sobie wieczorkiem od niechcenia – krótko, strofkę lub dwie. I nagle wzrok zatrzymuje się między zadrukowanymi liniami. Myśli biegną ku obrazom, które już tysiąc razy powinny zatrzeć się w pamięci. Widzimy najpierw miejsca. Ulica. Knajpa. Pokój. Nagle wydaje się wam: czujecie czyjś oddech albo ciepło dłoni. Widzicie zarys postaci, ale chcielibyście odwrócić głowę. Przecież to już nawet nie wspomnienie, to coś, co nigdy się nie zdarzyło. To dawno zdecydowane. A jednak nie macie ochoty odwracać wzroku. Spojrzeć chociaż na chwilę – jak wygląda dzisiaj, po latach.
I głos dochodzi jak z zaświatów: – Czy coś się stało? – Słucham? – Pytam, czy coś się stało, znieruchomiałeś tak nagle. – Nie, nie. Czytam po prostu.
A więc macie tak czasami? Nie? Ja też nie mam.
Moim zdaniem zdjęcia S.J. (wyjąwszy dwa pośmiertne) są pospolicie takie same. Jasnowłosy chłopak o pucułowatej twarzy śmiało patrzy w obiektyw. Jest to wzrok zdobywcy świata. Trafiają się też inne warianty: Jesienin w kapeluszu albo Jesienin w futrze – ale w istocie to ciągle ta sama, pokazująca jedynie maskę, fotografia.
Jedno zdjęcie wydaje mi się inne. Poeta w kaszkiecie znów patrzy w obiektyw. Jednak jego twarz jest spokojna, nie ma w niej stałego i oczekiwanego przez publiczność buntu. Obok niego Isadora Duncan – amerykańska tancerka, twórczyni nowej filozofii tańca i przez krótki czas żona Jesienina. Siergiej Aleksandrowicz nie mówił po angielsku, pani Duncan słabiutko znała rosyjski – co zbudowało krótkotrwałą, ale jednak harmonię tego związku?
Uwagę przyciąga jeden szczegół. Zakręcony wokół szyi Isadory kraciasty szal spływa w dół i owija się wokół przedramienia poety. Szczegół mrozi krew w żyłach, jeśli wie się, że w 1927 r., dwa lata po samobójczej śmierci S.J., pani Duncan spędzała czas w Nicei, na Riwierze. Była u szczytu zawodowej sławy. Ale chyba miała dość świata. Popijała tęgo i miała wszędzie długi. Tego dnia, 14 września, chwilę przed początkiem jesieni Isadora owinięta w jedwabny szal wyruszyła na wycieczkę kabrioletem Amilcar. Gdy auto miało ruszać, rzuciła: „Żegnajcie przyjaciele! Odjeżdżam ku miłości!”. Zginęła, gdy szal wkręcił się w tylne koło samochodu.
„Odjeżdżam ku miłości” – mogłoby zabrzmieć tu wyjątkowo pięknie. Tyle że Isadora, niestety, nie miała wówczas na myśli poety Jesienina, który w stanie głębokiej depresji powiesił się w apartamencie leningradzkiego hotelu Angleterre. O ile wiadomo, jej myśli zaprzątał kierowca – mechanik Benoît Falchetto – właściciel kabrioleta, który siedział za kierownicą i był najzupełniej żywy.
Jak to pisał Jesienin? „Straciwszy skromność, jak bela wstawiony, brzózkę jąłem ściskać niby cudzą żonę”.
A więc Isadora miała podobnie. ©℗