DRUGI DZIENNIK PILCHA

Moja euforia jest euforią człowieka, który nie wie, co z nim będzie; moje łapczywe czytanie i słuchanie może być łapczywością przedśmiertną albo łapczywością wynikającą z przeczucia rychłej utraty zmysłów.

21.08.2012

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

27 lipca | Niekiedy nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż – nieco podupadły na zdrowiu – jestem zarazem tysiąc razy zdrowszy niż przez większą część dotychczasowego życia. Od kwietnia nie ruszam się z Warszawy, co tam z Warszawy, od kwietnia nie ruszam się z Hożej; byłem nastawiony na taką nieruchomość, byłem pewien: będzie nie do zniesienia – jest – w najgorszym razie – frapująco.

Byłem absolutnie przekonany, że po paru tygodniach absolutna nieruchomość zacznie trzeszczeć, trzeba będzie ją opuścić, ergo – trzeba będzie się ruszyć, a jak trzeba się będzie ruszyć, to wiadomo gdzie, gdzieżby, jak nie do Wisły? Przecież nie do Dubaju, Dublina, Dubna, Dęblina, Gogolina czy innego Buska Yoricku? W sumie dlaczego nie? Bo za późno. Chyba za wcześnie. Chyba, że tak. Tak albo nie tak – byłem absolutnie pewien, że lada chwila zaczną się, w swej istocie, dosyć upiorne, wahadłowe jazdy Warszawa–Wisła–Warszawa – do utraty tchu, do utraty wszystkiego, do dostania kręćka. Edek – zakręcony i ja zakręcony. A tu ani Edka, ani kręćka, ani utraty, ani jazdy. A tu nieruchomość niby taka sama, a „odwrotna”, całkowicie „odwrotna”. Tamta usypiała – ta budzi, tamta lękowa – ta euforyczna, tamta paraliż – ta wigor.

Od kiedy zostało mi dane – uwielbiam moje miejsce na Hożej; jednak nigdy dotąd nie oddychałem tu tak głęboko, nigdy jeszcze tak zachłannie nie słuchałem tu muzyki, nigdy jeszcze tak uważnie nie czytałem tu klasyki, nigdy jeszcze z takim rozmachem tu nie pisałem. Nigdy jeszcze tak czule, tak intensywnie, tak definitywnie etc., etc. Etc., etc. albo, jak mawiał Andrzej Wantuła: „i tam dalej”. I tam dalej, i tam dalej, a na Hożą blisko.

Zaraz po Wielkanocy wróciłem i nie wiem, kiedy znów się na Śląsk wybiorę. Owszem, lata rozłąki to nie są, ale jest to wiele mówiący szczegół, a raczej wiele mówiąca fundamentalność: nie wiem, kiedy do Wisły, nie wiem, kiedy gdziekolwiek. Chyba tylko sobie muszę wyjaśnić, chyba tylko siebie muszę upewnić, iż rzecz nie w jakiejś nagle nabytej abominacji do moich stron, rzecz w nagłej, niepojętej, ale niezmiernie mi sprzyjającej warszawskiej magnetyczności; czy permanentnej czy przelotnej nie wiadomo, na razie jest, na razie na Hożej trwa powolne zapalanie świateł, szybowanie w masach upalnego powietrza, na razie budowniczowie wznoszą wieżę gołymi rękami.

Żebym nie zapomniał, nie takie rzeczy z niepojętą lekkością wylatują z głowy, żebym przeto pamiętał: moje dobre samopoczucie jest samopoczuciem człowieka, który nie wyzdrowiał; moja euforia jest euforią człowieka, który nie wie, co z nim będzie; moje łapczywe czytanie i słuchanie może być (jest to więcej niż prawdopodobne) łapczywością przedśmiertną albo – co jeszcze pewniej i jeszcze gorzej – łapczywością wynikającą z przeczucia rychłej utraty zmysłów.

Swoją drogą, ujmując rzecz frontalnie: miała po mnie zostać kronika dymania, zostanie kronika zdychania, niby szlachetniej, ale jednak wolałbym na odwrót. Może jest jeszcze jakaś szansa? Choćby częściowa? Może moja zachłanność nie jest oznaką końca, a fantastycznym, przezwyciężającym biologię, naturę, upływ czasu i parę innych przykrych drobiazgów tryumfalnym powrotem do młodości? Nie wszystko musi odjeżdżać: budzisz się któregoś poranka, oddychasz z niezauważalną lekkością, patrzysz bez wytężania wzroku, bierzesz leżącą na nachtkastliku książkę i zaczynasz ją czytać z lekkością młodzieńca. Z lekkością i zachwytem, upojony jesteś triesteńskim romansem z lat dwudziestych.

Może to będzie twoje za grobem zwycięstwo? Ile będziesz żył, nie wiadomo, czujesz, że mimo wszystkich kojących wyobrażeń nie za długo, ale może jakimś cudem będziesz czytał tyle, ile wymaga odzyskany czas młodzieńczego pożerania książek? Żył będziesz krótko, ale czytał będziesz jeszcze dychę, dwie, dwie i pół? Więcej się nie da, Bóg jakby tylko ze względu na Ciebie istniał, nawet jakby tylko tobą się zajmował, więcej ci nie da. Starczy.

Z pisaniem rzecz inna. Gdy powiadasz: „nigdy jeszcze z takim rozmachem”, nie masz na myśli „cudownie odzyskanego daru młodzieńczego pisania” – jego zapału, jego nadmierności i jego niedokładności – przeciwnie, masz na myśli nieoczekiwany dar późnego rozmachu, dobrze z tym rozmachem grającą, pedantyczną jak wyliczanka, starczą narrację, w sumie: wgląd i poznanie – wreszcie, wreszcie – poznanie przez pisanie, wgląd w sedno rzeczy.

28 lipca | „Coraz ciężej oddychać, mięśnie słabną, mózg głupieje. Jednak i z głupim mózgiem można rozmyślać o życiu i upływie czasu oraz o oznakach starzenia się widocznych na czole, można nawet lepiej niż z bystrym umysłem, bo ten zaprowadza wszędzie porządek, gdy tymczasem, jeśli chce się tropić czas, trzeba przystosować się do nieporządku”. Jean Amery „O starzeniu się”.

29 lipca | Pracuj swym głupim, zmasakrowanym mózgiem. Pielęgnuj jego rany. Nie daj się im zabliźnić. Idź ścieżkami przypominającymi krzywizny podbiegłych krwią płatów potylicznych. Twierdzenie, iż twoja skaleczona głowa i chory świat tworzą jakąś parę, tchnie niewiarygodną tandetą, ale głębia, polot i najwyższej próby nowe otwarcia intelektualne skończyły się dawno i bezpowrotnie. Osobiście mało miałeś z nimi do czynienia. Delikatnie mówiąc. Niższa półka. Nie tak niska, jak teraz, ale niska.

Twoje chore myśli w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlają stanu rzeczywistości, ale są chore, czym wywiązują się z powierzonego im zadania, na swym mianowicie skromnym odcinku potwierdzają, że wszystko jest chore. Twój wywód nigdy nie był prosty, teraz jego zakręcenie graniczyć może z postradaniem zmysłów. Inne, zupełnie inne punkty wyjścia, inne, zupełnie inne przebiegi rozumowań i obrazów, inne, zupełnie inne punkty dojścia.

Coś mimo wszystko się nie zgadza. Ale co? Za widno jest. Za klarownie i za jasno jak na mroczny (też gorzki i przejmujący) protokół odjazdu. Ja pierdolę! Jak jest jakiś błąd w diagnozie i okaże się, że ściśle autobiograficzną, opartą na codziennej obserwacji samego siebie historię bezlitośnie postępującej terminalnej choroby napisał zdrowy byk? Krok po kroku i wielce przekonująco, z poważnymi niestety niedociągnięciami merytorycznymi: to, na przykład, co brał za agonalne owrzodzenia – okazywało się wysypką alergiczną, to, co brał za dygot o neurologicznej proweniencji – okazywało się podwyższoną gorączką, to, co brał za śmiercionośny dur – okazywało się pożałowania godnymi, ale całkowicie wypranymi z tragizmu resztkami wieloletniej deliriady? Gość raz udawał zdrowego, raz chorego, w końcu się pogubił. Pogubił się, bo zachorował? Nie całkiem. Pogubił się, bo wyzdrowiał? Prawie. Pogubił się, bo nigdy nie był chory? Tak toczno!

Co wtedy? Nie ma się co łudzić, wtedy wielki śmiech, pełna kompromitacja, całkowita utrata zaufania i dozgonne – a żył cwaniaczku będziesz długo – milczenie. Ale oczywiście po kieszeni kogo trzeba, da się uderzyć, za błędne diagnozy się płaci. Chwila wstydu, a odszkodowanie do końca życia.

30 lipca | Nie przypominam sobie, by Andrzej Wantuła kiedykolwiek rzucał, próbował rzucić palenie. Nauczył się palić w obozie koncentracyjnym i potem palił praktycznie aż do śmierci (rak płuc) w 1976. Żadnej akcji przerywania palenia nie pamiętam, nie podejmował takich prób, bo wiedział, że nie da rady? Najprawdopodobniej.

Przez większość jego życia powszechna dziś walka z nikotynizmem była albo w powijakach, albo wcale jej nie było, o zdrowej żywności też nie słyszał pies z kulawą nogą, może dlatego, że żarcie z swej jeszcze nieskażonej istoty było wtedy tysiąc razy zdrowsze; biskup zresztą bardzo był pod tym względem uważający, prekursorsko wręcz ostrożny. Pilnował diety, odżywiał się (zasługa Julci) wzorowo, żadnego tłuszczu, cukru łyżeczka tygodniowo, kawa słabiutka, herbata cieniutka etc., etc. Nieraz ostrzegał przed sięganiem po jakieś rarytne konserwy czy cudem skądś przez dziadka Czyża skołowane owoce tropikalne; na punkcie niektórych „istnych trucizn” miał przeczulenie – papierosy były poza podejrzeniem. Palił na dodatek, dla podkreślenia swej korzennej miłości, silesie. Zaprawdę powiadam wam, niezmierzona jest miłość do Śląska tego, kto na znak uczucia cygarety silesia kurzy. A i rozstać się z nałogiem trudniej, trudniej, ponieważ jak palisz to, czego palić niepodobna – w szponach nałogu jesteś bezpowrotnie. Więc prób wychodzenia nie było, ale raz była mowa o dogodnej dla rzucenia palenia dacie, data ta przeszła niestety.

Wantuła spacerował z Niewieczerzałem po starym sadzie na Gojach, obaj palili i obaj nie bez prawdziwej melancholii żałowali, że data, z powodu której szłoby przestać palić, minęła. – Tak, Janku – mówił pod koniec lat 60. biskup polskich lutrów – była sposobność, ale przeszła nam koło nosa... – Tak, Andrzeju – odpowiadał biskupowi polskich lutrów biskup polskich kalwinów – nieprędko powtórzy się taki jubileusz, przespaliśmy... – Przespaliśmy – powtarzał jak echo Wantuła i obaj zaciągali się ze smakiem, i zaraz wiekuisty kaszel palaczy brał ich w swoje posiadanie, i pokasłując jeden przez drugiego, niby się przekomarzali, ale przecież powaga zdobiła ich oblicza: – Tak, Andrzeju... – Tak, Janku... Taka data nieprędko się powtórzy... Swoją drogą, jak mogliśmy być tak lekkomyślni... Teraz przyjdzie nam palić nie wiadomo, jak długo... Przeoczyliśmy nie byle co... Niby byliśmy gotowi, a przeminęło… Nieprędko coś podobnego się zdarzy. Coś tak nam sprzyjającego... To w końcu było coś... Tak... Tysiąclecie Państwa Polskiego to było coś...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2012