Irańska tragikomedia pomyłek

W przeddzień otwarcia na świat jawi się on jako sezam Ali Baby: wielki rynek łaknący towarów, dar dla gospodarki Zachodu. Ale czy to się uda? Czy Zachód rozumie Iran?

21.06.2015

Czyta się kilka minut

Irańska akrobatka Mahsa Khakbazan na co dzień uprawia parkour – pokonywanie miejskich przeszkód – z grupą podobnych jej kobiet z Teheranu, 2014 r. / Fot.Behrouz Mehri / AFP / EAST NEWS
Irańska akrobatka Mahsa Khakbazan na co dzień uprawia parkour – pokonywanie miejskich przeszkód – z grupą podobnych jej kobiet z Teheranu, 2014 r. / Fot.Behrouz Mehri / AFP / EAST NEWS

Dzień 30 czerwca 2015 r. ma przejść do historii: wtedy ma zostać podpisane porozumienie między największymi potęgami tego świata (pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ – USA, Rosja, Chiny, Wielka Brytania i Francja – oraz dodatkowo Niemcy) a Teheranem, w sprawie irańskiego programu nuklearnego.


Umowa traktowana jest jak początek nowej ery, choć dotyczy tylko zawieszenia irańskiego programu, dopuszczenia międzynarodowej kontroli do irańskich instalacji oraz – w zamian za to – zawieszenia międzynarodowych sankcji gospodarczych, wprowadzonych w efekcie kryzysu na tle tegoż programu nuklearnego.


Od 2002 r., gdy ujawniono istnienie (wojskowego) programu nuklearnego, nad Iranem zawisł amerykańsko-izraelski miecz Damoklesa: wizja zbrojnej interwencji i w konsekwencji wybuchu wojny w tym strategicznym regionie Zatoki Perskiej. Alternatywą miały być właśnie sankcje. Wprowadzane stopniowo od 2006 r., wyłączyły one Iran z gospodarki światowej: zamrożono kontakty handlowe, przepływy finansowe, kontakty z podmiotami zaangażowanymi w program nuklearny – i przyniosły, u szczytu światowego kryzysu, ogromne straty głównie zachodnim firmom, obecnym dotąd na rynku irańskim. Ale też, koniec końców, zmusiły Teheran do rozmów i obecnych ustępstw.


Wizja (liberalnej) rewolucji


Dziś, w przeddzień ugody, Iran jawi się jako sezam Ali Baby, który w najbliższych tygodniach zostanie otwarty. Bo Iran to ropa, a przede wszystkim gaz ziemny: według najnowszych danych kraj posiada największe odkryte rezerwy tego surowca, stanowiące niemal jedną piątą światowych zasobów. Przy europejskich problemach z gazem brzmi to jak bajka. Ponadto szacuje się, że sam tylko irański sektor energetyczny będzie potrzebować w najbliższych latach inwestycji wartych co najmniej 100 mld dolarów.


Irańczycy donoszą też o delegacjach dziesiątków (sic!) światowych koncernów, które pielgrzymują do Teheranu, by móc wystartować do największej od dekad „wyprzedaży” na rynku. Bo Iran to także 80-milionowy rynek, złakniony towarów i usług – na tym przez lata mogłyby wyżyć i wielkie, i małe firmy. Dla skołatanej kryzysem gospodarki Zachodu to los na loterii.


Choć więc na razie mowa jest wyłącznie o programie jądrowym i sankcjach, coraz wyraźniej majaczy strategiczny przełom w relacjach politycznych Zachodu z Iranem: wizja zakończenia trwającej od 1979 r. (tj. od zwycięstwa tzw. rewolucji Chomeiniego) zimnej wojny, wizja pojednania Iranu i USA. Majaczy też perspektywa liberalnej transformacji (albo wręcz rewolucji) Iranu, jako efektu zarówno odprężenia politycznego, jak też impulsu gospodarczego.


A gdy już będzie miło i gdy bankowe konta będą pęcznieć, razem będzie można zwalczać wspólnego wroga, czyli tzw. Państwo Islamskie – i w ogóle uporządkować Bliski Wschód... To wydaje się możliwe: kiedyś, w 1971 r., Amerykanom udało się pojednać z Chinami (a z czasem stymulować tam modernizację i liberalizację, z ogromnym zyskiem).


W dzisiejszych, trudnych czasach z takich marzeń się nie rezygnuje.


Qui pro quo


Z Iranem jest jednak problem: jak się do tego kraju nie zabierać, wymyka się zrozumieniu. Jak go nie podchodzić – czy z kijem, czy z marchewką – zawsze coś nie wychodzi, a często działanie okazuje się wręcz kontrproduktywne. Dlaczego?


Iran ma utrwaloną markę kraju fanatycznie islamskiego, republiki ajatollahów eksportującej rewolucję. Coś jest na rzeczy. Konstytucja Iranu mówi o państwie eschatologicznym – czekającym na powrót imama Mahdiego (gdy nastąpi koniec dziejów i Dzień Sądu), gdzie władza państwowa jest sprawowana w jego zastępstwie. Prawodawstwo oparte jest na szariacie, sądy kierowane są przez duchownych-prawników. Na czele państwa – ponad parlamentem i prezydentem – stoi przywódca religijny, który kontroluje politykę, armię i kawał gospodarki. W symbolice i retoryce państwowej odniesienia do Allaha są normą (ideogram Boga jest na fladze i godle).


Natomiast ktokolwiek przyjeżdża do Iranu, jest zaskoczony – niespotykanymi w żadnym innym kraju – regularnymi deklaracjami albo ateizmu, albo co najmniej dystansu wobec religii i – zwłaszcza – duchownych. Zaskoczenie jest tym większe, gdy zamiast spodziewanej atmosfery purytanizmu, symbolizowanego obowiązkowym dla kobiet hidżabem (zakryte włosy, ubiór nie podkreślający sylwetki), na każdym kroku widać otwarte, dynamiczne i epatujące kobiecością niewiasty. Słychać też legendy o niewyobrażalnej w Polsce swobodzie obyczajowej na imprezach. I tak ze stereotypu ponurego klasztoru wpada się w kliszę Iranu liberalnego, a nawet nihilistycznego.


Równie trudno jest zważyć kwestie polityczne. Oto z jednej strony mamy obraz dyktatury, więźniów politycznych i brutalnie tłumione protesty. Do tego przypisywane Iranowi zamachy terrorystyczne na całym świecie i „oś zła”, której ukoronowaniem miał być program nuklearny i rakietowy. A z drugiej strony – kraj otwartych, ciekawych świata i wykształconych młodych ludzi, zakochanych w Zachodzie, jeżdżących tam (lub marzących o tym), kraj ludzi walczących o demokrację – jak wszystkie pokolenia w ostatnim stuleciu, co należy podkreślić. Dodajmy, że ten demokratyczny bunt działa, wynosi liberalnych liderów do władzy (jak były prezydent Chatami i obecny Hasan Rouhani) albo do chwały przegranych bohaterów (to niedoszły prezydent Mir-Hosein Musawi).


Dychotomia atrakcyjna i obiecująca Iranowi jasną przyszłość: nie czy, tylko kiedy stanie się on liberalną demokracją.


Poczucie wartości i siły


Iran wciąż kluczy, umyka i mami człowieka Zachodu. Bogactwem, jakie posiada, ale którego na ulicy nie widać – i nędzą, która powinna być następstwem dyktatury i sankcji, a której nie widać tym bardziej. Kusi Orientem, meczetami, pałacami i bazarami – tyle że akurat tego jest dziś w Iranie niewiele. Owszem, zabytki są, gdzie były, ale Orientu jak na lekarstwo i z każdym rokiem coraz mniej. Na bazarach królują tandetne artykuły AGD i tanie ubrania, nowe meczety są z betonu, miasta szare, a ulice zapchane paroma raptem markami aut. Ale ludzie są serdeczni, uczynni, nienachalni – również wobec kobiet („Czuję się tam lepiej i bezpieczniej niż w Turcji!” – z zaskoczeniem konstatuje znajoma). Iran niemal nie daje więc tego, czego Europejczyk się spodziewa, choć „rozczarowania” rekompensuje z nawiązką. Również rewolucyjne wnioski natury ogólnej raczej nie wytrzymują próby czasu. Owszem, coś zawsze zostaje, zwykle zdecydowanie na plus, tylko... co to jest?


Problem ze zrozumieniem Iranu to wyzwanie nie tylko dla ciekawego świata czytelnika gazet, turysty czy innego „amatora kwaśnych jabłek”. Niezrozumienie kładzie się cieniem na 36 latach relacji Zachód–Iran minionych od tamtej rewolucji i nad obecnymi rokowaniami nuklearnymi. Bo mocarstwa negocjują dziś nie z wymęczonym sankcjami wyrzutkiem, lecz z państwem, które we własnym mniemaniu wygrało 30-letnią wojnę z Ameryką i całym światem.


Jeszcze cztery lata temu – gdy Amerykanie stacjonowali w sąsiednich Iraku i Afganistanie, a pętla sankcji się zaciskała – czuło się w tym kraju strach. Dziś Iran – i to nie tylko we własnym mniemaniu – po raz pierwszy od 1500 lat pośrednio kontroluje równocześnie Bagdad, Damaszek, jemeńską Saanę i w dużym stopniu Bejrut. Mimo sankcji jest (był?) w stanie samodzielnie rozwijać program nuklearny, ale dziś przestał to być jedyny atrybut jego siły. Mimo napiętej sytuacji społeczno-gospodarczej i presji zewnętrznej, nie musi się też bać rewolucji – ostatnią jej próbę stłumiono w 2009 r.


Iran ma więc dziś poczucie, że jak równy z równym może dyktować warunki – i z satysfakcją patrzy na tłum potencjalnych inwestorów. Z lekceważeniem podchodzi do Europejczyków, bo dla niego partnerem jest Waszyngton, a Unia i tak nie zrobi nic bez zgody USA (jak orzekł kiedyś prezydent Iranu).


To perspektywa władz, ale też w dużym stopniu perspektywa społeczna. Rewolucja z 1979 r. faktycznie zrealizowała wiekowe marzenia o odrodzeniu Wielkiego Iranu; poczucie własnej wartości, siły, sprawczości i suwerenności jest dziś w tym kraju powszechne. Owszem, dużo jest nienawiści do reżimu i fascynacji Zachodem. Ale ewentualna zmiana miałaby polegać wyłącznie na ekspiacji świata za krzywdzące Iran działania z przeszłości – i zadośćuczynieniu, przywracającym Iran z honorami na najbardziej elitarne salony.


Iran uważa, że młyny historii mielą dziś na jego korzyść.


Reżim dojrzałych weteranów


Jest w irańskiej kulturze rys prostoty i straceńczej determinacji – to pozwoliło Chomeiniemu w 1979 r. zwyciężyć, to pozwala reżimowi trwać. Ale jeszcze mocniejszy jest – jakże od tysiącleci drażniący sąsiadów! – rys aż irytującego wyrafinowania, misternego tkania materii polityki na kształt perskiego dywanu (jak wiadomo, wyróżniają się one właśnie „barokowością”).


Reżim jest więc, owszem, islamski, ale bynajmniej nie jest republiką ajatollahów. To raczej reżim dojrzałych dziś weteranów rewolucji 1979 r. i wojny iracko-irańskiej z lat 1980-88. Jego filarem jest Korpus Strażników Rewolucji, swoistych templariuszy, którego całe obecne dowództwo siedziało kiedyś w tonących w błocie i krwi okopach wojny z Irakiem. Korpus – to nad-armia Iranu, filar bezpieczeństwa, patron dla libańskich, syryjskich czy irackich klientów. A także konsorcjum biznesowe, siedzące na złożach gazu, budujące rurociągi i kontrolujące sporą część gospodarki (oraz wszystkie kanały finansowe omijające sankcje).


W okopach i w działaniach „utrwalających” rewolucję, a nie w madrasach budował swą pozycję przywódca kraju – Ali Chamenei. „Romantycznymi” rewolucjonistami byli „liberałowie” Chatami i Musawi. Podobnie jak prezydent Rouhani, wojenny komisarz polityczny i sztabowiec, koordynujący m.in. biznesową działalność Strażników i agencje wywiadowcze, pomawiany m.in. o współudział w wysadzeniu Centrum Żydowskiego w Buenos Aires (1994 r.). Rouhani miał już ponad 40 lat, gdy ukończył studia i obronił doktorat – w Szkocji. W jego rządzie niemal połowa ministrów to absolwenci uczelni... amerykańskich: znają Zachód i świat lepiej niż Zachód zna Iran.


System, jego ludzie i cały Iran absolutnie nie dają się wpisać w jeden schemat. Łączą w sobie i całe bogactwo tradycji irańskiej, i szerokie spektrum doświadczeń ze światem zewnętrznym. Słabości i kompleksy nauczyli się równoważyć i rekompensować – z nawiązką, która ociera się o pychę, klasyczną hybris, która – nawet jeśli miałaby być ukarana – nie pozwoli Iranowi zejść poniżej pewnej kategorii wagowej.


Z takim Iranem walczył Zachód, a teraz się godzi i chce robić interesy.


Lista pytań


O tym, że ugoda z Iranem zostanie zawarta do 30 czerwca, „wiadomo” od niemal trzech miesięcy – od chwili, gdy ogłoszono zawarcie zasadniczego porozumienia między Teheranem a Grupą 5+1. Ale czy zostanie ona na pewno podpisana? Terminów „ostatniej szansy” było już wiele. Czy Iran dopuści kontrolerów do wszystkich obiektów wojskowych i naukowych? Wciąż zapewnia, że nie. Czy strony zgodzą się na równoczesne podpisanie ugody i zniesienie sankcji, jak chce Iran? I czy zniesione zostaną wszystkie sankcje związane z programem jądrowym? Wiadomo, że nie mają być cofnięte te związane ze wspieraniem terroryzmu, praniem brudnych pieniędzy i łamaniem praw człowieka... Dalej: czy porozumienie przyjmą z jednej strony Kongres USA, a z drugiej Strażnicy Rewolucji? Czy zostanie zaakceptowane przez dwóch regionalnych wrogów Iranu: Izrael i Arabię Saudyjską? Czy faktycznie popłynie tsunami inwestycji, czy światowy biznes dogada się ze Strażnikami?


Pytania dotyczące programu nuklearnego znajdą odpowiedź w najbliższych tygodniach i miesiącach. Na odpowiedź na pytanie, na jak długo wystarczy i dokąd zaprowadzi jakiekolwiek rozwiązanie kwestii irańskiej, kto na tym wygra i zarobi, potrzeba więcej czasu. Tymczasem problemów, przekraczających dotąd naszą (zachodnią) wyobraźnię, niestety raczej przybywa. ©

Autor jest ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia, szefem Zespołu Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej. Do Iranu jeździ od niemal 20 lat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2015