Jesień buntowników

Po Iraku i Libanie, gdzie uliczne protesty trwają od początku października, do buntu przeciwko rządzącym doszło w Iranie, regionalnym mocarstwie i najludniejszym kraju Bliskiego Wschodu, a zdaniem wielu także źródłem większości jego kłopotów.
w cyklu Strona świata

18.11.2019

Czyta się kilka minut

Spalona przez protestujących stacja benzynowa w Teheranie, 17 listopada 2019 r. / Fot. Abdolvahed Mirzazadeh / ISNA / AP / East News /
Spalona przez protestujących stacja benzynowa w Teheranie, 17 listopada 2019 r. / Fot. Abdolvahed Mirzazadeh / ISNA / AP / East News /

Jak w Libanie i Iraku, a wcześniej w Algierii, Sudanie i Egipcie, także w Iranie poszło o rosnące ceny, biedę i korupcję. Antyrządowe demonstracje wybuchły w piątek, muzułmański dzień święty, a powodem wzburzenia Irańczyków były ogłoszone przez rząd podwyżki cen benzyny i przywrócenie jej reglamentacji.

Czara benzyny

Iran jest jednym z największych na świecie wydobywców ropy naftowej, a irańska benzyna – od lat dotowana przez kolejne rządy w Teheranie – należała do najtańszych na świecie. Do piątku kosztowała 10 tysięcy riali, czyli mniej niż złotówkę za litr. Dla Irańczyków, których gospodarka nigdy nie podniosła się na nogi po rewolucji muzułmańskiej (1979), wojnie z Irakiem (1980-88) i trwającej od 1979 roku zimnej wojnie z USA, tania benzyna była jedynym, czym mogli się cieszyć, a czego inni nie mieli.

W nocy z czwartku na piątek władze ogłosiły jednak, że podnoszą jej cenę do około 15 tysięcy riali za litr, a dodatkowo wprowadzają jej reglamentację. Odtąd kierowcy będą mogli kupować miesięcznie jedynie 60 litrów droższej, ale wciąż taniej benzyny (kierowcy karetek pogotowia i oficjalni taksówkarze – 500 litrów), a za każdy dodatkowy litr będą musieli płacić już po 30 tysięcy riali, czyli około 3 złotych.

Prezydent Hassan Rouhani, panujący od 2013 roku i uchodzący wśród rządzących Iranem ajatollahów za gołębia, zapewnił w telewizyjnym orędziu, że pieniądze, jakie rząd zarobi dzięki podwyżkom, pójdą na zasiłki dla najuboższych. Przyznał przy okazji, że biedę klepie trzy czwarte z ponad 80 milionów obywateli Iranu. Zgodnie z rządowym planem rodziny wielodzietne, mające więcej niż pięcioro dzieci, otrzymywać będą co miesiąc po ponad 2 miliony riali (ok. 200 złotych), a najubożsi dodatkowo po około pół miliona (ok. 50 złotych).

Irańczycy nie uwierzyli. Od lat narzekają, że w rządzonej przez ajatollahów republice muzułmańskiej dobrze żyją tylko mułłowie i ci, którzy z nimi trzymają. Reszta musi znosić tyranię duchownych i międzynarodowy ostracyzm, a także biedę będącą wynikiem ignorancji mułłów w sprawach gospodarczych oraz ich pazerności i korupcji. Irańczycy obawiają się, że droższa benzyna wywoła podwyżki cen innych towarów, że znów zbiednieją. Obawiają się też, że wskutek trwających od roku amerykańskich sankcji ich gospodarka znalazła się na krawędzi przepaści.

Sznur sankcji

Prezydent Donald Trump w zeszłym roku wycofał się z porozumienia nuklearnego z Iranem z 2015 roku, zgodnie z którym Irańczycy zawieszali pracę nad własnym programem atomowym, a wspólnota międzynarodowa odwieszała sankcje, które miały właśnie ten program powstrzymać. Trump uznał, że układ był korzystny wyłącznie dla Irańczyków, którzy może i przestali pracować nad własną bombą atomową, ale za to wzmogli polityczną ekspansję na Bliskim Wschodzie i zaczęli brać górę nad amerykańskimi faworytami: Arabią Saudyjską i Egiptem. 

Przywrócone i nasilone amerykańskie sankcje wymusiły na większości państw świata, niechcących się narażać Waszyngtonowi, zerwanie gospodarczej współpracy z Iranem. Nie mogąc sprzedawać zagranicy ropy naftowej, Iran stracił główne źródło dochodów. Zastraszeni przez Amerykanów uciekli zagraniczni inwestorzy, irańskie banki i przedsiębiorcy zostali odcięci od międzynarodowych partnerów. Znów zaczęły rosnąć inflacja, drożyzna i bezrobocie. Kiedy Iran podpisywał nuklearne porozumienie, za dolara trzeba było zapłacić w Teheranie 32 tysiące riali. W sobotę – cztery razy więcej, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że w ten rok irańska gospodarka zakończy prawie 10-procentowym spadkiem.

Rouhani – „gołąb”, który nastał po „jastrzębiu” Mahmudzie Ahmadineżadzie – od dawna przestrzegał rodaków, że rząd nie ma pieniędzy i nie będzie go stać na dalsze dotowanie cen benzyny. Sposób, w jaki podwyżki ogłoszono – w środku nocy, przed wolnym od pracy dniem – zdaje się dowodzić zarówno fatalnego stanu irańskiej gospodarki, desperacji rządzących, a także ich obaw, że wywołają one antyrządowe zamieszki, jak w 2007 roku, gdy Ahmadineżad wprowadzał reglamentację benzyny, czy dwa lata temu, gdy Rouhani próbował znieść dotacje, a w trwających kilka tygodni zamieszkach, które ogarnęły cały kraj, zginęło prawie 30 osób. Do antyrządowych wystąpień przeciwko biedzie i drożyźnie doszło też latem i jesienią 2018 roku.

Płonący portret

Nic dziwnego, że obawy ajatollahów okazały się uzasadnione. Już w piątek w Sirdżanie, położonym prawie tysiąc kilometrów na południowy wschód od Teheranu, doszło do ulicznych zamieszek. W sobotę, pierwszy roboczy dzień tygodnia, rozruchy ogarnęły cały kraj: sto miast. W Teheranie zamknięto stołeczny bazar, a wściekli kierowcy zatarasowali samochodami główne ulice. Do ulicznych protestów, podpaleń rządowych budynków, banków i stacji benzynowych oraz starć z policją doszło w stolicy, a także w Meszhedzie, uważanym za bastion konserwatyzmu i najzacieklejszych wśród ajatollahów „jastrzębi”, w azerbejdżańskim Tabrizie na północy i Szirazie na południu. Gorąco było w Isfahanie, Jazdzie, w roponośnej i zamieszkanej przez Arabów prowincji Chuzestan, porcie Bandar Abbas, a nawet w Kom, świętym mieście ajatollahów.

Głodowe protesty, jak w poprzednich latach, natychmiast przerodziły się w polityczne. Znów palono portrety Najwyższego Przywódcy ajatollaha Alego Chamenei, domagano się jego ustąpienia, zniesienia republiki muzułmańskiej i zastąpienia jej demokracją. „Precz z dyktaturą! Mamy dość!” – wołali demonstranci i wytykali ajatollahom, że doprowadzili kraj do bankructwa, a mimo to dalej wydają fortunę na to, by prowadzić zastępcze wojny i wtrącać się w sprawy innych państw – Syrii, Libanu, Iraku czy Jemenu. Władze natychmiast zablokowały internet i telefony komórkowe. Według rządowej telewizji w rozruchach zginęła jedna osoba w Sirdżanie, kilkadziesiąt zostało rannych, a tysiąc aresztowano. Inne źródła mówią jednak o kilkunastu zabitych. 


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Kobiety ze stadionu "Wolność"


W niedzielnym orędziu telewizyjnym Najwyższy Przywódca Ali Chamenei, następca zmarłego w 1989 roku przywódcy rewolucji ajatollaha Ruhollaha Chomejniego, oznajmił, że podwyżki cen benzyny są konieczne. „Nie znam się na tym, ale skoro szefowie władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej podejmują taką decyzję, to ja ją popieram” – powiedział. Decyzję o podwyżkach podjęła formalnie Wysoka Rada Współpracy Gospodarczej, w której skład wchodzą prezydent, przewodniczący parlamentu i prezes Sądu Najwyższego. „Niektórych ludzi ta decyzja, co zrozumiałe, zaniepokoiła, zmartwiła – mówił Chamenei. – Ale doszło też do aktów przemocy i wandalizmu, których sprawcami byli nie obywatele, lecz chuligani i kontrrewolucjoniści. Kontrrewolucja i zagraniczni wrogowie Iranu (zagranicznymi wrogami irańscy ajatollahowie nazywają zwykle Amerykę, Izrael, a ostatnio także Arabię Saudyjską) zawsze popierali sabotażystów i tych, którzy zagrażają naszemu bezpieczeństwu. I zawsze tak będzie”.

Najwyższemu Przywódcy wtórowali jego minister policji i prokurator generalny, którzy winą za zamieszki obarczyli „ulicę” i „zagranicę”. Minister policji postraszył też, że jego podwładni póki co hamują się przed bardziej zdecydowanym wystąpieniem przeciwko buntownikom.

W sobotę posłowie z parlamentu oburzeni, że zostali całkowicie pominięci przy podejmowaniu decyzji o podwyżkach, domagali się zwołania w niedzielę posiedzenia parlamentu i wycofania się z podwyżkowego zarządzenia. Po wystąpieniu Chameneia przestali protestować.

Fiasko rządów

Znawcy irańskiej polityki twierdzą, że przeciwko podwyżkom był także prezydent Rouhani, ale Chamenei go zignorował. Kiedy w 2013 roku wybierali go na prezydenta, Irańczycy wiązali z Rouhanim wielkie nadzieje. Uważali go za polityka umiarkowanego, wierzyli, że ukróci szarogęszenie się mułłów, zawrze pokój z Zachodem, otworzy Iran na świat. Temu właśnie miało służyć podpisane w 2015 roku porozumienie atomowe.

Jego fiasko oznacza też fiasko rządów Rouhaniego. W lutym czekają Irańczyków wybory do parlamentu i choć w republice mułłów nic on nie znaczy, głosowanie jest swego rodzaju plebiscytem, pokazującym, w którą stronę zmierzają ajatollahowie. Może właśnie o to chodziło „jastrzębiom” w turbanach, wrogom Rouhaniego, żeby przed wyborami skompromitować go w oczach rodaków, a przy okazji przepchnąć podwyżki cen i obarczyć go za nie odpowiedzialnością.

Rządowa telewizja, jak to rządowa telewizja, podała w niedzielę, że życie w Iranie wraca do normy, wraca spokój i znów będzie dzień jak co dzień. Inne źródła twierdziły jednak, że w Teheranie i innych miastach wciąż dochodziło do zamieszek. Przejścia graniczne z Irakiem, zamknięte w sobotę na życzenie Teheranu, pozostały zamknięte.

Iracki niepokój

Irańscy ajatollahowie chcą się zabezpieczyć, by do ich kraju nie przelała się z Iraku uliczna rebelia, która od początku października próbuje obalić nie tylko rząd premiera Adela Abdula Mahdiego, ale całą tamtejszą elitę władzy i stare porządki. W piątek, gdy w Iranie ogłaszano podwyżki cen benzyny, przywódca irackich szyitów (większość ludności kraju) ajatollah Ali Sistani opowiedział się po stronie „ulicy” (w Iranie przeciwko podwyżkom również protestował jeden z ajatollahów, Safi Golpajgani).

Były irański prezydent Abdolhassan Bani Sadr (1980-81), syn ajatollaha i niegdysiejszy zausznik Chomejniego, w wywiadzie dla „Głosu Ameryki” stwierdził, że irańscy ajatollahowie boją się Sistaniego i jego wpływu na irańską młodzież, równie rozczarowaną beznadzieją i brakiem perspektyw, jak ich rówieśnicy z Iraku. Opowiadając się po stronie buntowników, a przeciwko irackiemu rządowi Sistani rzucił tym samym wyzwanie Iranowi, będącemu głównym politycznym mecenasem obecnych władz z Bagdadu. Młodzi Irakijczycy domagają się ustąpienia starej elity politycznej i obalenia starych politycznych porządków, ale także tego, by w irackie sprawy przestali się wtrącać zarówno Amerykanie, jak Irańczycy. Kiedy w czwartek w piłkarskim meczu w Bagdadzie drużyna Iraku pokonała faworyzowaną reprezentację Iranu, wśród ulicznych demonstrantów zapanowała euforia.

Ustąpienia starej elity politycznej i starych porządków, a także położenia kresu irańskiej ingerencji domagają się także uliczni demonstranci w Libanie, gdzie najwięcej do powiedzenia w ostatnich latach mieli faworyci ajatollahów z Teheranu, przywódcy szyickich ruchów Amal, a zwłaszcza Hezbollahu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej