Interwencja? Tak, ale nie amerykańska!

I oto znów podnoszą się dziś głosy dzielnych humanitarystów, wzywających Amerykę do najazdu na muzułmański kraj, aby wyzwolić jego lud spod jego własnych krwawych rządów. Mowa, rzecz jasna, o Libii - pisze Edward N. Luttwak

15.03.2011

Czyta się kilka minut

Znów słyszymy dzisiaj, że niewinnych cywilów, ludzi takich jak my, nęka się, może nawet torturuje albo wręcz masakruje. Dlatego interwencja Stanów Zjednoczonych jest moralnym obowiązkiem, jako że ów wielki i dobry naród amerykański dysponuje efektywnymi siłami powietrznymi, morskimi i lądowymi, których innym brak.

Nie powinno się lekką ręką zbywać żadnego humanitarnego apelu. I istotnie, wielu Amerykanów ze słusznym rozżaleniem wspomina klęskę administracji prezydenta Clintona w sprawie (niedoszłej) interwencji przeciw ludobójstwu w Rwandzie w 1994 roku - wówczas kilka tysięcy będących na miejscu, lekkozbrojnych tylko żołnierzy mogło ocalić setki tysięcy ludzi, nieznacznie tylko ryzykując.

Amerykańska krew, chińskie koncerny

Czemu więc przypadek Libii jest inny?

Po pierwsze dlatego, gdyż ma ona ropę i gaz. Każda zatem akcja wojsk amerykańskich zostałaby zapewne uznana przez większość świata wyłącznie za wyraz żądzy zagarnięcia przez Stany zasobów tego kraju. Rządy nieprzyjazne Stanom Zjednoczonym z pewnością rozgłosiłyby podobne oskarżenie, miłe uszom większości obywateli naszego globu, którzy nie potrafią sobie przecież wyobrazić, że jakikolwiek rząd mógłby się kierować tak dobrą wolą, iż narażałby ludzkie istnienia i własny budżet, aby bezinteresownie pomóc obcym. W dodatku obcym innego wyznania.

Nie ma sensu się spierać, że dla praworządnego okupanta czym innym jest wojskowa kontrola nad terytorium, a czym innym - wejście w posiadanie jego surowców naturalnych. Tylko eksperci rozumieją to rozróżnienie. To, że po inwazji w 2003 r. wojska amerykańskie nie poczyniły żadnych kroków, aby zagarnąć albo nawet choćby porządnie zabezpieczyć irackie instalacje naftowe, znany jest bardzo niewielu ludziom na świecie. A jeśli się nawet o tym wie, z miejsca odrzuca się ów fakt bądź jako rzecz nieistotną, bądź jako finezyjnie skalkulowany podstęp.

Zarzut ten jest tak powszechny, że iraccy przywódcy polityczni zaczęli już negocjować kontrakty na wydobycie ropy ze spółkami spoza USA, byle tylko dowieść, iż nie są amerykańskimi marionetkami. Takie koncerny jak Shenhua Oil, Sinochem, Unipec i China Off­shore są bez wątpienia wdzięczne Ameryce za to, że umożliwiła im wydobywanie irackiej ropy, mimo że nie zaoferowały jak dotąd jeszcze własnego wkładu pieniężnego w wys. biliona dolarów na pokrycie kosztów interwencji w Iraku.

Także w przypadku Libii za amerykańską interwencją podążyłyby bez wątpienia chińskie koncerny - co byłoby zresztą po części sprawiedliwe, bo przynajmniej część kosztów operacji pokryłaby pożyczka z Chin. Koniec końców, Stany Zjednoczone znów dorobiłyby się niezasłużonej, ale głęboko dziś zakorzenionej opinii drapieżnego agresora naszych czasów.

Antyamerykańska (anty)logika

Drugim czynnikiem, który różni Libię od Rwandy, jest religia. Dobrze dziś wiadomo, że imamowie w całym Afganistanie regularnie głoszą, iż amerykańska interwencja w tym kraju jest w istocie zakamuflowanym atakiem na islam, służącym przetarciu szlaków chrześcijaństwu. Strata to tym większa, że imamów tych opłaca amerykański podatnik - bo to afgański rząd rozdziela otrzymane fundusze, rzecz jasna z uwzględnieniem swojej prowizji.

Dodajmy, że afgańscy kaznodzieje często głoszą, iż Amerykanie po to promują prawa kobiet, aby zachęcić je do buntu przeciwko ojcom i mężom, i w ten sposób zhańbić afgańskie rodziny oraz osłabić ich opór przeciw nawracaniu się. A ponieważ zwykłemu Afgańczykowi nie mieści się w głowie, że mógłby jechać przez pół świata po to tylko, by pomagać np. Amerykanom, a nawet innemu narodowi wyznającemu tę samą religię co on, w oskarżenia imamów wierzy się tam niemal powszechnie - bo wyjaśniają one to, czego inaczej wyjaśnić się nie da. Wprawdzie niektórzy Afgańczycy uważają jeszcze, że Amerykanie przyszli, żeby zagarnąć nieznane jeszcze pokłady ropy, gazu i złota, ale nikt nie wierzy tu w żadne wyjaśnienie, które uwzględniałoby dobrą wolę USA.

Mniej więcej tak samo jest w Iraku, nawet wśród szyitów, dla których przybycie Amerykanów oznaczało koniec dyskryminacji i nierzadko okrutnych prześladowań. Owszem, największą antyamerykańską siłą polityczną w Iraku jest szyicki ruch pod przywództwem Muktady as-Sadra, niestrudzenie wojowniczego imama, któremu reżim Husajna zamordował ojca. W zamian za wyzwolenie współwyznawców, Muktada as-Sadr wielokrotnie nawoływał swych stronników do zabijania Amerykanów i innych niewiernych, którzy z nimi przybyli, a jego ruch wyborczy w 2010 r. wzywał do natychmiastowego wyrzucenia wojsk amerykańskich z kraju. Dodajmy, że Amerykanów nie popierają też żyjący tam chrześcijanie - nie bez kozery: reżim Saddama Husajna ich nie prześladował. A dziś, dla odmiany, bezustannie grożą im iraccy ekstremiści islamscy, którzy podnieśli głowy po upadku Saddama i, rzecz jasna, pozostają chronicznie niewdzięczni.

Kosowskie paradoksy

Ale być może najlepiej ów fenomen ilustruje ostatni atak terrorystyczny na amerykańskich żołnierzy. Arid Urda, który 2 marca na lotnisku we Frankfurcie zabił dwóch amerykańskich lotników i dwóch kolejnych ranił, miał wykrzyknąć "Allah Akbar", gdy pociągał za spust swojej dziewięciomilimetrowej broni. Pochodzi on z Kosowa, które staje się właśnie pierwszym muzułmańskim państwem Europy - i to w pełni za sprawą amerykańskiej interwencji lotniczej przeciw Serbom w 1999 roku.

Toteż Kosowo nie jest Stanom tak niechętne jak Irak, nie mówiąc już o Afganistanie, i wielu jego mieszkańców jest szczerze wdzięcznych Amerykanom za wyzwolenie. Ale tu również są imamowie, pomstujący przeciw zgubnym wpływom USA i Zachodu w Kosowie. Ostatnio pomstują coraz głośniej, za sprawą kontrowersyjnego zakazu noszenia chust w szkołach. Zakaz ten wprowadzili miejscowi przywódcy islamscy, bez jakiegokolwiek udziału USA - wielu obywateli Kosowa jest nastawionych raczej świecko niż religijnie - ale imamowie mówią co innego, rzecz jasna potępiając również amerykańskie inwazje na państwa islamskie.

Arid Urda miał własne powody: zamordował dlatego, że jakoby zobaczył w internecie film wideo, na którym amerykańscy żołnierze rzekomo gwałcą w Afganistanie muzułmankę. Nie był w stanie przedstawić tego filmu niemieckim śledczym - wygląda na to, że takowy nie istnieje, nie ma nawet fałszywki, podobnej do tej, którą sporządzono w przypadku Iraku. Ale bez wątpienia słyszał o takim filmie w swoim miejscowym meczecie.

***

Popełnienie takich samych błędów w Libii byłoby dziś niewybaczalne. Jeśli Stany interweniują tutaj, ponownie ponosząc poważne koszty - liczone nie tylko w dolarach, ale też w ludzkich istnieniach - raz jeszcze zostanie to przedstawione jako akt agresywny, drapieżny i antymuzułmański, co w swoim czasie może skutkować także nasileniem się terroryzmu.

Pozwólmy więc działać Lidze Arabskiej. Bądź też dużo odeń większej Organizacji Konferencji Islamskiej, do której należy 57 państw członkowskich, dysponujących setkami tysięcy żołnierzy i mnóstwem środków. Niech tym razem to one zorganizują interwencję humanitarną w Libii własnym kosztem - pieniędzy oraz krwi.

Przynajmniej nikt znów nie oskarży Ameryki o atakowanie islamu.

Przełożył MK

EDWARD N. LUTTWAK (ur. 1942) jest politologiem i ekonomistą w Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w Waszyngtonie, konserwatystą, autorem książek o polityce i gospodarce międzynarodowej. Był doradcą prezydenta USA George’a Busha seniora. Ostatnio wydał "The Grand Strategy of the Byzantine Empire" (Cambridge 2009). Śródtytuły od redakcji "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2011