Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rysunek na portalu Demotywatory.pl: przy biurku siedzi mężczyzna, otoczył się książkami, notuje coś na kartkach. „Co robisz?” – pyta stojąca obok kobieta. „Przygotowuję się do świątecznej kłótni na tematy polityczne. Tym razem będzie pozamiatane”.
Chodzę, śledzę, podsłuchuję. Taki zawód. Interesuje mnie, o czym i jak ludzie rozmawiają. Ostatnio podsłuchiwanie stało się odrobinę trudniejsze. Zauważyłem, że po akcjach promujących nierozmawianie na głos przez komórki w autobusach, tramwajach i pociągach jest jakby ciszej. Ludzie zaopatrzyli się w słuchawki pozwalające porozumiewać się prawie szeptem. A jak zdarzy się ktoś, kto drze się do swojego aparatu: „Słabo cię słyszę! Słyszysz mnie?!”, to inni pokażą mu na migi, że może lepiej się rozłączyć. Owszem, szalonej zmiany nie ma, ale drobna jest. Człowiek niekoniecznie musi wiedzieć ze szczegółami, co kto robił ostatniej nocy, w jakim stanie się obudził albo jak wygląda jego jelito grube. Równocześnie są jednak pewne straty. Jak ludzie milczą, to nie mówią. Jak nie mówią, to nie wiadomo, co myślą. A chciałoby się bardzo wiedzieć, co myślą, bo – tu wracam do rysunku opisanego na wstępie – idą święta. Ludzie będą się odwiedzać, zasiądą razem przy stole, coś zjedzą, pewnie znów więcej, niż powinni, a potem zaczną rozmawiać. O czym będą rozmawiali?
Pamiętam, miałem dziesięć, może jedenaście lat. Była wigilia, stałem w oknie naszego mieszkania na piątym piętrze i wpatrywałem się w oświetlone okna bloku naprzeciwko. Każde światło oznaczało rodzinę zbierającą się wokół stołu. Przyszło mi na myśl, że byłoby wspaniale, gdybym mógł się przenieść na chwilę do każdego z tych mieszkań i, niewidzialny dla domowników, towarzyszyć ich rozmowom. Tak jest – zapragnąłem być „uchem”. Chciałem wiedzieć, jak tam jest, w tych mieszkaniach tak bardzo podobnych do naszego. Czy rzeczywiście mówi się tam o tym samym co u nas? Czy mówi się tak, jak my mówimy, czy jakoś inaczej? Czy tak samo – i o tym samym – się milczy? Ciekawe (myślę o tym teraz, po latach), że nie interesowało mnie, jak ubrane są choinki, czy dzieci dostaną prezenty, jakie potrawy znajdą się na stole. Odkrycie, że wigilia w każdym domu wygląda trochę inaczej, przyszło dopiero później. Interesował mnie język, mowa. Gdy dla innych święta istniały w rzeczach, dla mnie – przedewszystkim w słowach. W mówieniu wszystko się krystalizowało.
Było dla mnie oczywiste, że jaka wigilia, taki cały rok. Dostaniesz w skórę w wigilię, jest szansa, że będziesz obrywał przez 365 kolejnych dni. Pochwalą cię i przytulą – będzie ci brakowało jedynie ptasiego mleka. Wybuchnie kłótnia – zapowiada się rok-koszmar. Zgubisz klucze – lepiej żebyś przez następny rok nie wychodził z domu. I tak dalej. W tym wszystkim jednak najważniejsze było dla mnie słowo. Wierzyłem, że słowo potrafi wszystko odwrócić. Dom pęka, ale słowo może go na powrót scalić. Słowo staje się ciałem. Słowo wypowiedziane nad ciałem może z tym ciałem zrobić wszystko.
Od polityki nie uciekniemy. Będzie też przy świątecznym stole. Choć może nie będzie jej wcale tak dużo, jak można by się spodziewać. O polityce najchętniej rozmawiamy ze „swoimi”, tymi, którzy myślą tak samo jako my. Przy okazji pada wiele słów, ale te słowa nie wychodzą poza granice zakreślone przez „swojość”. Mamy „swój” świat, „swoją” prawdę, „swoje” wartości. Jeśli już musimy stanąć naprzeciwko „nie-swojego”, to albo milczymy, albo przyjmujemy postawę walki. Bohater opisanego rysunku też przygotowuje się do bitwy, choć trzeba mu zaliczyć na plus, że ma to być – przynajmniej w założeniu – bitwa na argumenty.
Tyle że słowo, które jest tylko „swoje”, mowa tylko dla „swoich” nigdy nie stanie się prawdziwym argumentem. Trzeba znaleźć inne słowo – takie, które to, co rozdzierane konfliktami, na chwilę połączy. Jakie to słowo? Zawsze takie samo? Za każdym razem inne? Nie wiem, ale wiem, że gdzieś takie słowo jest. Kiedy tak chodzę i podsłuchuję, wierzę, że je znajdę. ©