Postać z bańki

Gdy do ozdabiania szopek zaczęto używać staniolu, nie było jeszcze odpowiednich klejów. Wieczorem, po konkursie pod pomnikiem Mickiewicza, na pustym Rynku słychać było, jak szopki głośno cykały. To staniol odpadał na rogach.

16.12.2013

Czyta się kilka minut

Trzy pokolenia rodziny Malików w czasie próby pastorałek, Kraków, 10 grudnia 2013 r. / Fot. Grażyna Makara
Trzy pokolenia rodziny Malików w czasie próby pastorałek, Kraków, 10 grudnia 2013 r. / Fot. Grażyna Makara

Cecylii zapala się oko: – Trzeba jeszcze wspomnieć o tym, że na Święta mamy wróżbę, którą traktujemy sakramencko serio.

Pani Anna: – Faktycznie, po orzechu kilka razy przyszło do nas szczęście. Takie ewidentne, niespodziewane. Choć ani to ślub, ani dziecko nie było.

Z rogu pokoju dobiega głos Rozalii: – Mnie tam orzech nigdy jeszcze się nie trafił...

Tylko pan Jan, oparty o róg olbrzymiego stołu, przysłuchuje się rozmowie w milczeniu.

Do Świąt zostało jeszcze kilkanaście dni. Starczy czasu, by wnieść choinkę – wysoką na tyle, aby szurała o sufit. Rozłożyć długi stół. Oraz przećwiczyć kolędy i pastorałki – niektóre tak frywolne, że nie usłyszy się ich w żadnym kościele.

Kilkanaście dni. Ale w mieszkaniu Malików – krakowskich szopkarzy, rzeźbiarzy, malarzy, muzyków i społeczników – już teraz emocje rozbudza bożonarodzeniowy orzech włoski. Pani Anna chowa go w jednym z uszek wigilijnego barszczu. Rodzinna legenda mówi, że ten, kto znajdzie go w swoim talerzu, będzie miał szczęście przez cały rok. Rywalizacja, choć oparta na przypadku, wzbudza emocje i spory.

– Podstawowa taktyka: jeść jak najwięcej uszek. To zwiększa szanse! Wszyscy jedzą powoli, w skupieniu. Tak jakbyśmy się nie cieszyli z tego, że barszcz jest pyszny. W końcu ktoś mówi: „mam!”. A wtedy to już wszyscy są wkurzeni. Moje dzieci odstawiają talerze – opowiada Cecylia. I odwraca głowę do Rozalii: – W tym roku nie wszyscy przyjadą, nasze szanse się zwiększają!

ŚWIĘTA W EUROPIE

Bywało, że na Wigilię u państwa Malików zjeżdżało nawet dwadzieścia osób. W tym roku konkurencja nad barszczem będzie rzeczywiście mniejsza. 24 grudnia, w mieszkaniu na ostatnim piętrze jednej z kamienic w krakowskich Dębnikach, przy świątecznym stole usiądą: Jan (ojciec), Anna (mama), Cecylia i Rozalia (córki) ze swoimi dziećmi.

Pozostałe córki, niestety, nie przyjadą:

Weronika – bo jest w Norwegii, więc w odwiedziny wybierze się do swojej córki, która pracuje w Szwecji.

Julia – bo dołączy do Weroniki. („Z Hamburga, gdzie mieszka, ma bliżej do Göteborga. A poza tym ma chłopaka Fina”, wyjaśnia pani Anna).

Justyna – bo mieszka teraz w Ludwigsburgu i najbliżej na Święta ma do Teresy.

A Teresa, razem z mężem i małym synkiem, spędzi Wigilię w swoim domu w Niemczech. Z Bułgarii przyjeżdża do niej rodzina jej męża. Skarżyła się już mamie, że ponieważ jest w ciąży i ciut słabsza, pani Grebtchenko chciała zarządzać jej Wigilią. Ale ona się postawiła, powiedziała: „Aleksander, wytłumacz mamie. To jest nasz dom, rodziców zapraszamy na naszą wigilię”. Teściowa robi znakomite jedzenie. Ale – mówi mamie Teresa – gdy zaczyna rządzić jej wigilią, to ona trochę przestaje czuć smak świąt.

Z polsko-niemiecko-norwesko-szwedzko--bułgarsko-fińskim Bożym Narodzeniem zdarzają się czasem problemy logistyczne. W Niemczech trudno o opłatki (trzeba wysłać). Skandynawia organizuje je sobie sama, ale w Szwecji i Norwegii nie kupi się z kolei maku (trzeba wysłać), zwykłego twarogu (trzeba zrobić samemu) – a i chleb też taki nie najlepszy (trzeba upiec). No i tam przez cały rok wcinają łososie, więc na Święta marzą o karpiu. Z kolei Teresie i swoim rodzicom Aleksander przygotuje w Wigilię sushi. „Nigdy nie podchodziliśmy do świątecznego menu zbyt ortodoksyjnie”, słychać w mieszkaniu Malików.

– Pewnie długo rozmawiacie ze sobą w Święta?

Pani Anna: – Skajpujemy, ale tylko trochę. Nie chcemy sobie zbyt przeszkadzać ekranami, które migocą na wigilijnych stołach.

Cecylia: – I tak widujemy się dość często. Wszyscy spotkamy się za kilka tygodni. I też będzie dobrze.

STO LAT Z SZOPKĄ

U Malików na Boże Narodzenie pewne są zawsze: wspólny stół i wspólny śpiew. Wszystko inne – to drobiazgi.

Stół, trochę już sfatygowany, rozkłada się wtedy na długość całego pokoju.

– Siadywałam przy nim już od dziecka – wspomina pani Anna. – A wcześniej moi dziadkowie. W 1905 r. stracili majątek w Ropie koło Gorlic. Zainwestowali w wydobycie ropy naftowej, zaciągnęli kredyty, ale przyszła powódź i wszystkie inwestycje zmyła. Trzeba było sprzedać majątek i przenieść się do miast – do Lwowa, a potem do Krakowa. Został stół.

Przez większą część roku, obłożony ochronnymi listwami, służy za miejsce pracy. To na nim powstają znane w Krakowie szopki bożonarodzeniowe rodziny Malików; to na nim pani Anna maluje czasem portrety swoich córek. Chyba że – a stało się tak raz w czasie wakacji – któraś z nich rozbije przez przypadek okno. Pani Anna zamówi wtedy więcej szkła, niż trzeba. I przywiezie do miasta całą serię malowanych na szkle Polskich Madonn. Obrazy Matki Bożej wiszą dziś, jeden obok drugiego, w dużym pokoju, w domu mówi się na nie żartobliwie: „tapeta”.

Całe mieszkanie jest obwieszone obrazami, rysunkami i płaskorzeźbami. A przygotowania do Świąt w tej rodzinie zaczynają się już latem – od zapachu kleju stolarskiego. Pierwszy raz do zbudowania bożonarodzeniowej szopki użył go – ponad sto lat temu – dziadek pana Jana, Walenty Malik – tramwajarz, a w przed Wielką Wojną także murarz z dzielnicy Zwierzyniec.

– Był człowiekiem cichym, prawie niezauważalnym – opowiada Jan. – Murarze, gdy spadnie śnieg, pracy nie mają. A że dziadek znał się na architekturze, zaczął przygotowywać szopki. W tej dziedzinie szybko stał się jednym z najbardziej znanych krakowskich twórców.

SZOPKA DZIADKA WALENTEGO

W domu Walenty zostawił po sobie tylko jedną szopkę. Piękna, pamiątkowa, stała na strychu tam, gdzie wcześniej uczył kleić drewno i tekturę swojego syna Włodzimierza. Przyszły trudne lata 50. W tamtym czasie dbano jeszcze, aby dzieci kształcić muzycznie. Nie było rady: aby kupić pianino, Malikowie szopkę sprzedali. Za 6 tysięcy złotych.

– Dość nieszczęśliwie: do teatru lalkowego w Warszawie – mówi Jan. – Tam przez lata służyła jako rekwizyt. I niszczała. Mieliśmy tylko jedną radość: często reprodukowano ją w prasie – kupowaliśmy więc na Święta „Przyjaciółkę” czy „Świat”. I cieszyliśmy się, że znów patrzymy na dziadkową szopkę.

A potem szopka dziadka Walentego całkiem się rozleciała. W teatrze zaczęli ją poprawiać, zmieniać – i już nie dało się na nią patrzeć bez smutku.

Ale w tym czasie tworzył już Włodzimierz. Zaczynał latem: po wyprawieniu rodziny na wakacje zyskiwał spokój w domu. Rysował wtedy projekt i kleił pierwsze drewienka – szybko powstawała bryła. Na wykańczaniu szopki schodziły następne tygodnie. Trzeba było zdążyć przed pierwszym czwartkiem grudnia. Wtedy szopkarze z całego Krakowa schodzili się pod pomnik Mickiewicza i wystawiali swoje dzieła w konkursie. Malikowie wygrali go nie jeden raz.

Konkursem żyło całe miasto. W dyskusje na temat stylu szopek angażowali się znani badacze sztuki i folkloru. Pan Jan wspomina konflikt między pomysłodawcą konkursu, dyrektorem Muzeum Historycznego Miasta Krakowa Jerzym Dobrzyckim a etnografem, prof. Romanem Reinfussem. Byli to, wspomina, pasjonaci z prawdziwego zdarzenia. Uwielbiali sztukę ludową. Ale jedno ich poróżniło. – Pierwszy preferował w szopkach elementy krakowskie, architekturę miasta – drugi zaś, miłośnik Łemkowszczyzny, uwielbiał je ze względu na te kopułeczki, co mu przypominały cerkwie – mówi Jan Malik.

I dodaje: – Nieszczęściem tego czasu było to, że do obklejania szopek zaczęto używać cienkiego staniolu. Z braku odpowiednich klejów używano zwykłego, stolarskiego. Kiedy ludzie się rozchodzili, wieczorem na Rynku słychać było, jak szopki cykały. Tak staniol odpadał na rogach.

I dziś jest czasem na co narzekać: coraz mniej dba się o walory artystyczne szopek ;–artyzm jest zastępowany przez mechanikę: figurki świętych poruszają się w takt muzyki. Chodzi o to, żeby było atrakcyjnie – po to, by dzieci się zachwycały.

ANIOŁEK Z WĄSAMI

Wigilia u Malików to również rytuał przejścia – do Nowego, Odświętnego. W domu pani Anny kolacja wigilijna, łamanie się opłatkiem i składanie sobie życzeń były zawsze w jednym pokoju. Choinka – w drugim; tam też z prezentami przychodził aniołek.

– Zawsze długo podglądałam przez dziurkę od klucza, czy już przyleciał. I czy nie ma przypadkiem wąsów mojego ojca – mówi pani Anna. – Ale u nas choinka stoi w tym samym pomieszczeniu. W pewnym momencie dzieci muszą wyjść – i śpiewać kolędy tak głośno, żeby aniołek je usłyszał i mógł przylecieć.

A co ze stresem? Z porządkami, zakupami, wypiekami? Z nerwowym decydowaniem, kto w tym roku „robi” wigilię? I z czasem – którego zwykle jest za mało?

Pani Anna: – Miewam horrory. Śni mi się, że jest Wigilia i wszyscy przyszli, a nie ma nawet choinki, obrusu, stół jest pusty. A ja biegam po sklepach, ale wszystkie są pozamykane. To sen, który zdarza mi się często, nawet podczas wakacji.

Na jawie jest jednak spokojnie. Kłótnie, jeśli się zdarzą, dotyczą najczęściej drobiazgów, np. tego, czy choinkę ubierać dookoła, czy tylko z przodu. – Siostra chciała z przodu, a ja dookoła – mówi Cecylia. – Zawsze chodziłyśmy do spowiedzi na ostatnią chwilę, rano w Wigilię. A potem się kłóciliśmy. I tak się kończył dzień bez grzechu.

Ortodoksji nie ma podczas przygotowywania świątecznego menu: Malikowie – oprócz barszczu z uszkami (i włoskim orzechem – tym, co szczęście przynosi) oraz ryby (zamiast karpia często występuje łosoś) trzymają się jednej, podstawowej zasady: na Święta mają być najpyszniejsze rzeczy.

SIANO, SIANO

Zresztą w Święta, jak mówią, jest w Polsce za dużo jedzenia, a za mało tańców. Cecylia: – Nasza kultura jest tylko do oglądania: idziemy do teatru, puszczamy radio i telewizor, czytamy książkę. A gdyby kultura nie była tak dostępna, wtedy bardziej tworzyłoby się ją samemu. Teraz się ogląda „Taniec z gwiazdami”, a dawniej w każdej wsi chodziło się co sobotę do stodoły tańczyć. Teraz się słucha zespołów, a dawniej grano, na czymkolwiek, na różnym poziomie, ale grano.

A granie i śpiewanie to już zupełnie inna skala przyjemności.

Pani Anna: – Wigilijne jedzenie? Owszem, staram się. Ale najważniejsze są kolędy. I dopiero wtedy czuję Święta, jak sobie zaśpiewam: „O, siano, siano, siano jak lilija, / Na którem kładzie Jezusa Maryja. / Czemuż litości nie masz, Panno droga, / Żeś w liche siano uwinęła Boga? / O, siano, siano, siano, kwiecie drogi, / Że się na tobie kładzie Bóg ubogi”.

Kilka lat temu dwie z sześciu sióstr – Cecylia i Rozalia – postanowiły wskrzesić rodzinny zwyczaj wystawiania jasełek. Dziś robią to także dla publiczności – w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa.

– Nie trzeba mieć zbyt sztywnego podejścia do Wigilii, bo wtedy wszystko łatwo się psuje – mówi Cecylia, która w ostatnich latach słynie z artystycznych akcji podejmowanych w obronie przyrody i ludzkiego oblicza Krakowa. – U nas się zrobiło ciekawie w momencie, w którym tata wprowadził kolędy, których nikt w rodzinie nie znał. Zaczęliśmy podawać dalej, uczyć innych, zaczęła się zabawa – bo ileż można śpiewać „Wśród nocnej ciszy”?

Pani Anna kupiła kiedyś rodzinie kantyczki – zbiory kolęd i pastorałek, które śpiewano w dawnej Polsce. Nie tylko w kościołach – część z nich to były pastorałki obyczajowe. Często – frywolne.

– Dziś wpływ muzyki rozrywkowej jest tak silny, że sprawia, iż nawet najprostsze kolędy są dla ludzi trudne do przyswojenia – mówi pan Jan.

– A jaki to wpływ?

– Ja go tak nie lubię, że nawet nie potrafię go nazwać.

Cecylia: – Zwyczaj popsuł też sam Kościół, nakazując – czy to w Wielki Post, czy adwent – śpiewać pieśni eucharystyczne. A te w polskim wydaniu są zwykle bardzo smutne. Niby jest to dla wiary – ale niszczy się przy tym kulturową otoczkę, która dotąd tworzyła misterium, tajemnicę, sacrum. Czasem razem z córką Urszulką śpiewamy sobie pieśni wielkopostne – jest w ich tekstach sporo okropności, ale są takie piękne!

Pan Jan tłumaczy: im w pastorałce więcej zwrotek, tym lepiej. A jeśli do każdej z nich jest jeszcze refren – to sytuacja jest najkorzystniejsza. Wtedy wszyscy, czy chcą, czy nie, pod koniec znają przynajmniej melodię i refren.

***

Cecylia: – Razem z siostrami najbardziej przeżywałam pojawienie się choinki. Czy w tym roku sięgnie sufitu? To było najważniejsze: aby, gdy tata niósł ją przez pokój na balkon, czubkiem smagała sufit.

A potem było czekanie. I w końcu Wigilia, gdy rozstawiało – i stawało – się wszystko: stuletni stół rodem z Ropy; kantyczki z odnalezionymi kolędami i pastorałkami; i wysoka choinka, której czubek trzeba było jednak trochę przyciąć – żeby zmieściła się gwiazda.

I był cud, i zachwyt – i marzenia.

– Po wigilii wsuwałyśmy z siostrami pod choinkę materace i kładłyśmy się spać. Rozmawiałyśmy do rana, a kiedy zasypiałam, od razu się budziłam. W ciszy patrzyłam, jak w świetle migających lampek mieniły się bańki. Wybierałam sobie jakąś postać, albo księżyc, albo gwiazdę – i wpatrywałam się bez końca. Było tak kolorowo... Bo my, nawet za komuny, mieliśmy na choince tęczowe bańki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013