Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Formuła, w której ksiądz wraz z ministrantami wędruje od mieszkania do mieszkania, groziłaby rozprzestrzenianiem się wirusa. Dlatego wielu biskupów już wydało w tej sprawie komunikaty.
Dominuje pomysł, by zapraszać wiernych z wyznaczonej części parafii (bloku, sąsiedztwa) na wspólną mszę odprawianą w ich intencji – wielu biskupów dopowiada: koniecznie z okolicznościową homilią. Podczas mszy kapłani odmawialiby błogosławieństwo nad zebranymi i pozostałymi w domach mieszkańcami, zwłaszcza chorymi, a po niej mogłoby się odbyć kolędowanie. To jednak nie kończyłoby kolędy. Jej druga część odbywałaby się w domach. Uczestnicy mszy, zaopatrzeni w poświęconą w kościele wodę i broszury z modlitwą błogosławienia domów, sami celebrowaliby liturgię domową. Przy okazji ogłaszania mszy „sąsiedzkich” niektórzy biskupi (np. tarnowski) proponują, aby parafianie angażowali się w posługę liturgiczną, czyli w czytania, modlitwę wiernych i procesję z darami.
Metropolici warszawski i warmiński formułę tegorocznej kolędy pozostawiają w gestii proboszczów. Jeśli jednak miałaby się ona odbywać w domach, to zawsze po uzgodnieniu z domownikami. Z kolei metropolita szczecińsko-kamieński, choć zapowiedział także msze „sąsiedzkie”, nie rezygnuje z tradycyjnej kolędy, która zostanie przeniesiona na czas po pandemii i możliwe, że rozciągnie się na cały rok.
Trudno nie zauważyć plusów nowych propozycji. Kolęda w tym roku będzie wspólnym działaniem księży i świeckich, a celebrowanie liturgii w domach powinno pomóc świeckim uświadomić sobie, że tworzą domowy Kościół. Paradoksalnym efektem pandemii jest kruszenie kościelnej rutyny. ©℗