Im mniej zakażeń, tym więcej protestów

Na walkę z epidemią Niemcy uruchomiły gigantyczne fundusze. Organizm państwa radzi sobie dobrze, ale część obywateli okazuje się podatna na dezinformację.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

Przygotowania do przyjęcia gości w hotelu Adlon Kempinski. Berlin, 26 maja 2020 r. / Maja Hitij / Getty Images
Przygotowania do przyjęcia gości w hotelu Adlon Kempinski. Berlin, 26 maja 2020 r. / Maja Hitij / Getty Images

W sobotę 16 maja, punktualnie o szesnastej, kilkaset osób utworzyło krąg na rynku w Lipsku. W środku pozostawiono pustą przestrzeń z mikrofonem, do którego w ciągu następnej godziny mieli podchodzić kolejni mówcy.

– Nie mieszkamy w dyktaturze, przynajmniej jeszcze nie, ale koronawirus jest do tego wykorzystywany – zabrzmiał z głośników zaniepokojony głos.

– Przymusowe szczepienia doprowadzą do totalnej kontroli. Wszczepią nam chipy, żeby śledzić każdy nasz krok – przekonywał kolejny mówca, nagrodzony brawami.

Wizje rodem z filmu science fiction – wygłaszane ze śmiertelną powagą nie w Chinach, gdzie obawa przed totalną kontrolą miałaby uzasadnienie, lecz w kraju uchodzącym za ostoję liberalnej demokracji – to równie osobliwe doświadczenie jak kontrdemonstracja, która rozstawiła się po drugiej stronie rynku. Tutaj z kolei kilkudziesięciu anarchistów i przedstawicieli organizacji lewicowych nawoływało do noszenia maseczek, zachowywania odstępu i do regularnych szczepień. Ci sami anarchiści, którzy na co dzień zwalczają aparat państwa, w to słoneczne popołudnie powtarzali rządowe zalecenia.

Pandemii rzeczywiście wiele rzeczy udało się postawić na głowie.

Krajobraz protestu

Na przestrzeni ostatnich lat, w szczególności we wschodnich Niemczech, było dość jasne, że jeśli w centrum miasta organizowane są antyrządowe protesty, to stoi za nimi albo populistyczna i antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec, albo mniej lub bardziej skrajne grupy prawicowe. Ich lejtmotywem była krytyka polityki migracyjnej kanclerz Angeli Merkel, w wyniku której do Niemiec przybyło i złożyło wniosek o azyl około dwóch milionów ludzi, zwykle z krajów, gdzie szaleją wojna i głód.

Tymczasem w ostatnich tygodniach na ulice zaczęły wychodzić nowe grupy, barwniejsze i trudniejsze do zaszufladkowania. W Berlinie, Frankfurcie, Lipsku, Stuttgarcie i wielu innych miastach co weekend protestowali ramię w ramię – żądając zniesienia restrykcji, wprowadzonych dla spowolnienia dynamiki epidemii – przedstawiciele skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, a także przeciwnicy szczepień. Jak też zupełnie zwykli obywatele, którzy na skutek restrykcji tracą możliwość zarobku i poczucie bezpieczeństwa.

Aby jeszcze bardziej skomplikować ten obraz: coraz większe tłumy – w Stuttgarcie nawet 10 tys. osób – zaczęły gromadzić się na takich demonstracjach akurat z chwilą, gdy politycy zaczęli znosić najbardziej uciążliwe obostrzenia i przywracać gospodarkę do życia.

Karnawał sprzyja epidemii

Głośne demonstracje przeciw restrykcjom – to pierwszy poważny zalążek konfliktu społecznego w Niemczech, które na tle krajów zachodnich dobrze radzą sobie z pandemią.

Wcześniej, począwszy od połowy marca, koronawirus zaatakował najludniejsze i najsilniejsze gospodarczo państwo Unii, wykorzystując akurat te nawyki, które wykształciły się w niemieckim społeczeństwie w ostatnich dekadach. Przedstawiciele gospodarki, która swoją siłę opiera na eksporcie, byli w notorycznych rozjazdach po całym świecie – ich biznesowym celem były także liczne chińskie miasta, w tym Wuhan, gdzie COVID-19 zaczął rozprzestrzeniać się pod koniec ubiegłego roku.

W styczniu-lutym wirusowi sprzyjały też społeczne rytuały: huczne i tłumne świętowanie karnawału oraz masowe wyjazdy na ferie do kurortów narciarskich w Austrii i Włoszech. Zarażały się tam głównie osoby młode, co później miało wpływ na mniejszą niż w innych krajach zachodnich liczbę ofiar śmiertelnych: do 27 maja w Niemczech zmarło prawie 8500 osób, co daje około stu zmarłych na milion mieszkańców – podczas gdy np. w Szwecji jest to ponad czterystu, a w Hiszpanii, Włoszech i Wielkiej Brytanii jeszcze więcej.

Jak wszędzie, i tu epidemia zagroziła najbardziej osobom starszym. Jednak pod tym względem społeczne rytuały sprzyjały walce z wirusem: w Niemczech, gdzie 20- i 30-latkowie częściej mieszkają osobno niż ich rówieśnicy z krajów południa Unii, łatwiej ich było odseparować od rodziców i dziadków.

Państwo opiekuńcze na koronasterydach

Obostrzenia, które w połowie marca wprowadziła kanclerz Merkel – w porozumieniu z premierami krajów związkowych – w pierwszej fazie zostały bardzo dobrze przyjęte. Ulice szybko zaczęły świecić pustkami, a obywatele – czasowo pozbawieni pracy – chętnie ubrali wygodne dresy i zabrali się za przeglądanie filmowej oferty w internecie.

Pierwsze ostrzegawcze sygnały ekonomistów, dotyczące negatywnych sku- tków pandemii, nie dotknęły przecię- tnego pana Schmidta (niemieckiego Kowalskiego), bo mimo przymusowej przerwy w pracy, większość nie musiała obawiać się o wypłatę. Ponad 750 tys. przedsiębiorstw zgłosiło ok. 10 mln pracowników do programu pracy skróconej (niem. Kurzarbeit), w ramach którego Federalna Agencja Pracy na określony czas przejmuje wypłatę 60 proc. pensji (a w niektórych przypadkach nawet więcej).

Program ten sprawdził się już w czasach kryzysu finansowego w latach 2008-09. Teraz sprawił on, że początkowo niewielu Niemców miało powody do niezadowolenia: zastopowanie gospodarki nie wiązało się, jak w USA, z masowymi zwolnieniami. To osiągnięcie z nieskrywaną dumą regularnie podkreślają politycy socjaldemokratycznej SPD, którzy w koalicyjnym rządzie Angeli Merkel kontrolują m.in. resorty finansów, pracy i rodziny.

Z równie dużym poparciem spotkał się gospodarczy pakiet pomocowy – w tempie błyskawicznym przeszedł on od ministerialnych biurek przez Bundestag do Bundesratu (odpowiednika polskiego Senatu), który już 27 marca zaakceptował ustawę wprowadzającą szereg mechanizmów – pożyczek, gwarancji i ulg podatkowych – o łącznej wartości 750 mld euro. Od tego czasu ministrowie finansów i gospodarki ogłaszali co chwila kolejne dosypywanie miliardów euro z państwowej kasy – np. ostatnio 9 mld „kroplówki” dla Lufthansy. Aby złagodzić kryzys, niemieckie państwo nie tylko uruchomiło skrupulatnie oszczędzane wcześniej środki, ale postanowiło się zapożyczyć – choć wcześniej powodem do chluby polityków Wielkiej Koalicji był fakt, że budżet nie zaciąga nowych długów.

Strumień pieniędzy popłynął też do osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą i do małych firm. Społeczeństwo nie kryło zdziwienia, że w kraju biurokratów, którzy dotąd opierali się przed pożegnaniem z papierowymi formularzami, można złożyć wniosek online, za pomocą prostego formularza, a pieniądze otrzymać już kilka dni później.

Z czasem okazało się, że z uproszczonych procedur skorzystali też liczni oszuści. Ale rządzącym udało się osiągnąć swój cel: wzbudzić w społeczeństwie poczucie, że model państwa opiekuńczego pozostaje sprawny także w czasie bezprecedensowego kryzysu.

Chwilowa narodowa zgoda

W Niemczech największa fala infekcji zaczęła się w momencie, gdy we Włoszech brakowało już respiratorów. Dość wcześnie udało się więc zmobilizować służbę zdrowia. Liczbę łóżek na oddziałach intensywnej terapii zwiększono do ponad 30 tys. w całym kraju. W efekcie w tych landach, gdzie infekcji było potem mniej (głównie na wschodzie), lekarze często nie mieli wiele do roboty, pozostając tylko w gotowości do przyjęcia prognozowanej dużej liczby pacjentów. Zresztą – w wielu obszarach Niemcy wprowadzili lubianą i sprawdzoną formułę sicher ist sicher, czyli: „lepiej dmuchać na zimne”.

Na co dzień pragmatycznie nastawieni do życia, w obliczu nieznanego zagrożenia Niemcy oddali władzę ekspertom – wirusologom. Konferencje prasowe w berlińskim Instytucie Roberta Kocha – głównej instytucji państwowej zajmującej się zwalczaniem chorób zakaźnych – transmitowały nie tylko telewizje informacyjne, lecz wszystkie główne portale internetowe.

Lothar Wieler, szef Instytutu, stał się w pierwszym tygodniach pandemii głosem równie słuchanym, co głos rządzących polityków. Jego briefingi o dziesiątej rano były stałym punktem programu dla wielu Niemców, karnie pozostających w swoich mieszkaniach. Równą popularność i znaczenie uzyskał prof. Christian Drosten, główny wirusolog szpitala Charité w Berlinie. Obaj powtarzali w kółko fachowym monotonnym tonem, że niebezpieczeństwo jest niezbadane, a sytuacja groźna. Politycy nie wychylali się poza linię wytyczaną przez ekspertów.

W poczuciu narodowej zgody większość obywateli stosowała się do restrykcji bez zastrzeżeń. Co przyniosło wymierne efekty: choć od początku pandemii do 27 maja Instytut Kocha zarejestrował w całym kraju prawie 180 tys. infekcji, to 162 tys. (czyli 90 proc.) osób uznano już za wyleczone. Także prawie 8500 zgonów Niemcy uważają raczej za sukces. Bo choć w porównaniu z tysiącem zmarłych w Polsce (mającej dwa razy mniej mieszkańców niż Niemcy) liczba ta wydaje się duża, to Niemcy porównują własne straty do okrutnych statystyk w innych krajach zachodnich czy w Stanach Zjednoczonych.

Teorie alternatywne

Co zatem sprawiło, że w maju na ulice nagle zaczęły wychodzić setki, a w niektórych miejscach tysiące ludzi, aby demonstrować brak zaufania do rządzących?

Możliwe, że część społeczeństwa zaczęły nudzić bądź irytować jednostajne tony, w które wspólnie uderzali eksperci i politycy, i które trafiały potem na czołówki mediów.

– W pierwszych tygodniach pandemii media zatraciły po części swój krytyczny instynkt – tłumaczy w rozmowie z „Tygodnikiem” Stephan Russ-Mohl, medioznawca związany z Wolnym Uniwersytetem w Berlinie i Uniwersytetem w Lugano. Russ-Mohl zwraca uwagę na zbyt częste powielanie przez dziennikarzy komunikatów polityków, bez szerszego kontekstu i krytycznej analizy. Za temat pandemii wzięli się dziennikarze polityczni, a nie naukowi. Nie potrafiąc ocenić sytuacji, skupili się na skrupulatnym notowaniu oświadczeń prasowych. W efekcie pierwsze strony gazet przez wiele tygodni powielały narrację polityków – podkreśla Russ-Mohl. Słusznie bądź nie, wśród części obywateli umocniło to wrażenie, że mainstreamowe media – czyli główne dzienniki oraz publiczne stacje radiowe i telewizyjne, ale też często stacje prywatne – bezkrytycznie służą interesom polityków. Dodatkowo w czasie pandemii stały się one monotonne i nudne – także z racji obostrzeń, które utrudniły pracę dziennikarzom.

Na ten moment czekali w internecie samozwańczy eksperci, którzy – zamiast przestróg, nakazów i próśb o cierpliwość – zaoferowali swym odbiorcom gamę łatwych odpowiedzi na wszelkie wątpliwości.

I tak, dla Xaviera Naidoo (popularnego piosenkarza, którego kanał w komunikatorze internetowym Telegram obserwuje 75 tys. osób) COVID-19 to narzędzie w rękach Billa Gatesa, założyciela Microsoftu, który dąży do zaszczepienia i kontrolowania wszystkich ludzi na świecie. Wtóruje mu kucharz-celebryta Attila Hildmann, którego kanał śledzi 53 tys. osób. Obaj publikują codziennie po kilkadziesiąt wiadomości, głównie propagujących teorie spiskowe: o masońskim sprzysiężeniu elit rządzących światem, o planach Gatesa, o chipach instalowanych w ludzkich ciałach pod przykrywką szczepień oraz o umoczonym w te wszystkie praktyki niemieckim rządzie…

Wtóruje im rosnąca w siłę sieć alternatywnych inicjatyw dziennikarskich, które w kontrze do mainstreamu „mówią, jak jest”. Na pandemii wybił się kanał KenFM byłego dziennikarza mediów publicznych Kena Jebsena, który z dziennikarską rutyną i powagą podaje do wierzenia mieszankę faktów i teorii spiskowych na temat koronawirusa, będącego rzekomo efektem manipulacji globalnych elit. Jego ostatni program na ten temat w trzy dni osiągnął na kanale YouTube pół miliona wyświetleń.

Radykałowie i zwykli ludzie

W tej sytuacji możliwość ugrania czegoś dla siebie zauważyła populistyczna Alternatywa dla Niemiec.

– Osoby związane z tą partią są widoczne na demonstracjach, a czasami są wśród ich organizatorów – uważa Antonie Rietzschel, dziennikarka „Süddeu- tsche Zeitung”, która od lat przygląda się antyrządowym protestom we wschodnich Niemczech. – Wcześniej tematem przewodnim byli uchodźcy, dziś są nim rzekomo niepotrzebnie wprowadzone obostrzenia. Co łączy protesty wcześniejsze i obecne, to antyrządowe hasła o totalitarnym rzekomo ustroju, który panuje w Niemczech, oraz o braku demonstracji – mówi Rietzschel w rozmowie z „Tygodnikiem”.

Oprócz ludzi wierzących w teorie spiskowe oraz sympatyków Alternatywy dla Niemiec, protesty przyciągają też trzecią grupę – zwykłych obywateli, którzy mimo rządowych programów pomocowych cierpią na skutek restrykcji. To ci, którzy stracili pracę, ludzie kultury pozbawieni możliwości zarobkowania, restauratorzy liczący straty czy rodzice zmęczeni żonglerką między pracą zdalną a zajmowaniem się dziećmi.

Jednak ta trzecia grupa została wrzucona do wspólnego worka z siłami antydemokratycznymi. „Gdy radykalni ekstremiści i antysemici używają demonstracji do wzniecania zamieszek i podziałów, każdy powinien utrzymywać od nich odstęp znacznie większy niż półtora metra” – rzucił lekko minister spraw zagranicznych Heiko Maas (z SPD) w rozmowie z dziennikiem „Die Welt”. Również media, które są obiektem krytyki podczas demonstracji, rewanżowały się materiałami o szaleńcach i fanatycznych przeciwnikach szczepień jako o głównych uczestnikach protestów. Co sprawiło, że na kolejnych demonstracjach ci zwykli ludzie zaczęli przynosić transparenty „Jestem zwolennikiem teorii spiskowych”.

Stephan Russ-Mohl uważa, że generalizowanie w sprawie demonstracji to błąd. – Mam duże zrozumienie dla wszystkich demokratów z każdego z obozów politycznych, którzy są zaniepokojeni tym, w jaki sposób restrykcje ograniczają nasze podstawowe prawa – mówi medioznawca. – Media, które dla tych protestów znajdują tylko słowa krytyki, przyczyniają się do powiększania podziałów w społeczeństwie.

Russ-Mohl jest przekonany, że istnieje duża grupa osób, przeważnie o poglądach konserwatywnych, które nie czują się reprezentowane ani przez rząd, ani przez opozycję. Oraz że zbyt łatwo przykleja się tym ludziom łatkę antydemokratów i zwolenników Alternatywy dla Niemiec.

W oczekiwaniu na drugą falę

Podczas demonstracji w Lipsku był moment, który unaocznił groteskowość postulatów co bardziej radykalnych manifestantów. – Dopóki rządzący nie zniosą wszystkich obostrzeń i nakazu noszenia masek, dopóty będziemy wychodzić na ulicę – powiedział jeden z mówców, za co otrzymał żywiołowy aplauz. Równie głośny co wcześniejsze ostrzeżenia przed dyktaturą, którą Niemcom gotują pospołu kanclerz Merkel, minister zdrowia Jens Spahn i główny antybohater protestów Bill Gates.

Zarówno mówca, jak i zdecydowana większość z kilkuset demonstrantów nie mieli na twarzach maseczek. Mało kto zwracał też uwagę na zachowanie półtora- metrowego odstępu. Mimo to policja nie interweniowała.

Tymczasem ubywa paliwa, które napędzało protesty. Władze federalne i landowe przedłużyły do początku lipca tylko najbardziej podstawowe obostrzenia. Na kurczącej się liście nakazów pozostaje noszenie maseczek, ale jedynie w publicznych środkach transportu i w sklepach; w mocy pozostają też ograniczenia co do wielkości spotykających się grup. Władze niektórych wschodnich landów, gdzie infekcji jest mniej niż landach zachodnich, rozpatrują nawet rychłe zniesienie wszystkich obostrzeń – co jest odczytywane jako ryzykowne ustępstwo wobec uczestników protestów.

Jednak Xavier Naidoo i Attila Hildmann wciąż mobilizują zwolenników, aby nie tracili czujności, bo globalne elity zrealizują swoje plany jeśli nie teraz, to podczas drugiej – jesiennej – fali pandemii. Przed taką przestrzegają wirusolodzy, choć dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy do niej dojdzie. Również nadzieja większości ludzi na świecie, że uda się stworzyć szczepionkę, pozostanie wodą na młyn przynajmniej niektórych protestujących.

Politycy muszą się jeszcze liczyć z tym, że skutki kryzysu zachęcą do głośnego wyrażania niezadowolenia zupełnie nowe grupy społeczne, np. nowych bezrobotnych, których rosnącej liczby nie powstrzymają nawet najdroższe interwencje państwowe, albo młodych aktywistów ekologicznych.

Ruch Fridays for Future jeszcze niedawno nadawał w Niemczech ton debacie publicznej. Teraz, gdy pandemia przykryła wszystkie inne tematy, aktywiści tego ruchu z frustracją nasłuchują planów części polityków, którzy chcieli bardziej elastycznie traktować cele klimatyczne – byle tylko ułatwić gospodarce rekonwalescencję po pandemii. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020