Berlin traci kontrolę

Niemcy z mozołem wychodzą z drugiej fali epidemii. Zmęczone obostrzeniami społeczeństwo traci zaufanie do rządzących.
z Lipska (Saksonia, strefa czerwona)

08.02.2021

Czyta się kilka minut

Punkt testowania w Dreźnie, 2 lutego 2021 r. / ROBERT MICHAEL / DPA / AFP / EAST NEWS
Punkt testowania w Dreźnie, 2 lutego 2021 r. / ROBERT MICHAEL / DPA / AFP / EAST NEWS

Karl Lauterbach od lat cieszy się dużą rozpoznawalnością i zaufaniem niemieckiego społeczeństwa. Pojawia się w politycznych talk-shows zawsze wtedy, gdy mowa o służbie zdrowia. Rozpoznać go można po ascetycznych rysach twarzy, muszkach, które nosi zamiast krawatu, i po profesorskim, nieco nudnawym tonie wypowiedzi.

57-letni dziś Lauterbach pracował najpierw jako wirusolog, a dopiero później zaangażował się w politykę jako członek Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD). Od roku, obok tytułu najważniejszego eksperta od zdrowia ze świata polityki, ma też opinię przewodniego głosu w sprawach epidemii. Od jej pierwszych dni, na podstawie warsztatu naukowego, Lauterbach propaguje jak najtwardsze obostrzenia, które mają w maksymalny sposób zachęcić obywateli do unikania kontaktów społecznych.

Jeszcze do niedawna jego surowa, ale przecież oparta na danych ocena sytuacji należała w Niemczech do main- streamu, który nie był kwestionowany przez większość społeczeństwa. Niemcy patrzyli na zagrożenie przez pryzmat nauki. Tani populizm i teorie spiskowe dotknęły względnie niewielką grupę społeczeństwa. Reszta posłusznie przyjęła utrudnienia i wprowadziła samoizolację i odstęp od swojej codziennej rutyny. To przynosiło dobre wyniki. W porównaniu do innych państw na kontynencie Niemcy miały mniej zakażeń i mniej zgonów. Żeby zobaczyć przepełnione do granic możliwości oddziały covidowe, trzeba było włączyć telewizor albo zajrzeć do gazet z informacjami z zagranicy.

Wszystko zmieniło się wraz z nadejściem drugiej fali. Jej wartki nurt podmył fundamenty niemieckiej polityki epidemicznej, zmącił poczucie społecznego samozadowolenia i uderzył w zaufanie do władz.

Lockdowny bezobjawowe

Od listopada 2020 r. niemieckie władze co kilka tygodni wprowadzają nowe obostrzenia. Pierwszy tzw. lockdown light dopuszczał otwarcie sklepów, ale w grudniu ogłoszono ich zamknięcie. Przed świętami ten sam los podzieliły szkoły i przedszkola. Od tego czas kurs dodatkowo utwardzono.

Niemcy w lutym 2021 r. to – pod względem obowiązujących obostrzeń – ten sam kraj, co podczas pierwszej fali z wiosny 2020 r., ale z dodatkiem szeregu dodatkowych nakazów: w sklepach, biurach i środkach transportu publicznego trzeba nosić maseczki medyczne lub FFP2; zakazane są tam natomiast te materiałowe, szyte własnoręcznie. Każdy pracodawca, który ma taką możliwość, musi zapewnić pracownikom możliwość pracy z domu. W niektórych landach nie można poruszać się dalej niż 15 km od miejsca zamieszkania. W godzinach nocnych bez ważnego powodu nie wolno opuszczać domu. Spotykać można tylko jedną osobę.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


W pierwszej połowie 2020 r. podobne restrykcje doprowadziły do masowej mobilizacji społecznej i w efekcie do względnie łagodnego przebiegu pandemii. Druga fala to masowa eksplozja zachorowań, pomimo coraz dłuższej liczby zakazów. Przez większość grudnia i stycznia raportowano po 20-30 tys. nowych dobowych infekcji. Dopiero w lutym krzywa zakażeń zaczęła szybciej spadać, ale i tak w minioną środę, 3 lutego, przybyło 14 tys. nowych przypadków. Do dziś niemal codziennie na koronawirusa umiera w Niemczech blisko tysiąc osób. Łącznie liczba zmarłych z powodu COVID-19 przekroczyła już 60 tys. To wielki wzrost, biorąc pod uwagę, że 1 listopada 2020 r., w początkowej fazie drugiej fali, łączna liczba zgonów dopiero co przekroczyła 10 tys.

– Z epidemiologicznego punktu widzenia to było do przewidzenia – mówi Karl Lauterbach na spotkaniu z zagranicznymi dziennikarzami, w którym uczestniczy „Tygodnik”.

– W Niemczech mieszka bardzo dużo starszych osób – polityk-wirusolog podaje jeden z powodów. W istocie, na terenie całego kraju wirus skutecznie wdarł się do domów opieki nad seniorami. Temu zjawisku można było zapobiec, gdyby Niemcy stosowali się do zasad. Jednak analizy mobilności społeczeństwa wskazują, że mimo ostrzejszych przepisów ludzie przemieszczają się i spotykają o wiele chętniej niż w trakcie pierwszego lockdownu.

Niemieckie Bergamo

Wraz z nadejściem chłodniejszych dni epicentrum pandemii stała się Saksonia.

Jeszcze w pierwszych miesiącach epidemii ten graniczący z Polską land został zaledwie lekko muśnięty przez wirusa. Doskonałe w porównaniu z innymi regionami Niemiec wyniki nastawiły lekkomyślnie do zagrożenia nie tylko ludność, ale i włodarzy. Premier landu Michael Kretschmer jesienią 2020 r. publicznie zastanawiał się, czy aby w walce z COVID-19 ważniejsza od odgórnych obostrzeń nie powinna być osobista samodyscyplina.

Nie przewidział jednak, że tej ludziom może po prostu zabraknąć. Niefrasobliwe podejście spowodowało, że gdy druga fala zaczęła szaleć w krajach sąsiadujących z Saksonią, w Polsce i w Czechach, ich obywatele nadal swobodnie przyjeżdżali do otwartych restauracji u niemieckich sąsiadów czy na całodniowe zakupy do Drezna, stolicy landu.

Wirus zaczął także rozróżniać poglądy polityczne. W Saksonii wysokim poparciem cieszy się Alternatywa dla Niemiec (AfD). Ta populistyczna partia przez lata budowała poparcie głównie na antyimigranckich hasłach. W czasie pandemii na pierwszy plan wysunęły się jednak hasła koronasceptyczne, nawołujące do zniesienia wszelkich obostrzeń. Zestawienie miast szczególnie dotkniętych przez drugą falę z wynikami wyborczymi nie pozostawia wątpliwości. Najwięcej zakażeń odnotowywano w politycznych twierdzach AfD: w Budziszynie, w regionie Saskiej Szwajcarii i w Rudawach.

Masowe podważanie zagrożenia szczególnie na prowincji doprowadziło do lokalnej katastrofy. O ile 1 listopada 2020 r. Saksonia notowała łącznie tylko lekko ponad 300 ofiar śmiertelnych wirusa, o tyle trzy miesiące później liczba zgonów przekroczyła 6 tys.

Zmarłych na koronawirusa było tak dużo, że miejskie krematorium w Dreźnie nie tylko musiało składować trumny w użyczonych przez ratusz halach, ale i w poszukiwaniu wolnych miejsc rozwozić ciała do skremowania do miejsc oddalonych o setki kilometrów.

W tym samym czasie na mapie Niemiec, bądź co bądź największego państwa Unii Europejskiej, pojawiły się także miejsca, które dzięki dyscyplinie zasłużyły sobie na miano cold spotów, miejsc o wyjątkowo niskiej liczbie nowych infekcji. Do największych z nich należy Rostock – dwustutysięczne miasto blisko Morza Bałtyckiego. Tam w walce z covidem pomaga mniejsza w skali kraju gęstość zaludnienia i typowa dla regionu mentalność. Na północy Niemiec utrzymywanie odstępu, rezerwa i brak potrzeby okazywania sobie nadmiernych czułości to wielowiekowa tradycja, a nie tymczasowe nakazy epidemiczne.

Nawyki to jednak nie wszystko. Za ojca covidowego sukcesu powszechnie uznawany jest burmistrz Rostocka, 48-letni Claus Ruhe Madsen: z jednej strony stawia on na bezwzględne egzekwowanie przepisów sanitarnych, a z drugiej najchętniej już teraz otworzyłby szkoły, sklepy i restauracje [rozmowę o sytuacji w Rostocku publikujemy poniżej].

Różnice w regionach

Te różnorodne uwarunkowania regionalne stają się w Niemczech jednym z większych wyzwań w dalszym zarządzaniu kryzysowym. Na 15 lutego zapowiedziano możliwą zmianę pandemicznego kursu. Ostateczna decyzja zapadnie po spotkaniu kanclerz Angeli Merkel z premierami wszystkich 16 landów.

Jak dotąd kanclerz Merkel podczas każdego z takich poprzednich spotkań musiała przekonywać premierów landowych do przyjmowania jednorodnych przepisów, bo w federalnych Niemczech to do krajów związkowych należy ostatnie słowo w sprawach zdrowotnych.

Niepisaną tradycją stało się już, że po ogłoszeniu wspólnych ogólnokrajowych wytycznych przez Angelę Merkel premierzy landów szybko zmieniali zdanie i modyfikowali przepisy wedle lokalnych potrzeb. Tym razem chaos może przyjąć niespotykane dotąd rozmiary. Gdy Turyngia już samodzielnie przedłużyła twardy lockdown na kolejne tygodnie, sąsiednia Saksonia chce koniecznie otwierać szkoły i przedszkola. Z kolei w pobliskiej Bawarii szkoły i ich uczniowie protestują przeciw ich otwieraniu.

W ocenie sytuacji Karl Lauterbach trzyma się przede wszystkim naukowych faktów. W szczególności najnowsze wiadomości z brytyjskich laboratoriów budzą jego niepokój: – Żeby przeciwstawić się mutacjom wirusa, być może trzeba będzie jeszcze bardziej wzmocnić obostrzenia – mówi.

Wiadomo, że „brytyjskie” i „połu- dniowoafrykańskie” mutacje, które są znacznie bardziej zaraźliwe, już od tygodni rozprzestrzeniają się także na terenie Niemiec. Z szacunków Lauterbacha wynika, że nowe mutacje odpowiadają już za ponad 10 proc. dobowych infekcji w kraju. – Wszystko będzie zależało od tego, czy uda nam się te mutacje powstrzymać poprzez punktowe ich wykrywanie oraz dzięki poprawie pogody – mówi.

Kryzys zaufania

Karl Lauterbach nie pełni żadnej znaczącej funkcji, może więc bez obaw o swoją popularność wskazywać na nowe zagrożenia i nawoływać do dalszej ostrożności. Może mniej zważać, jak odbije się to na jego słupkach poparcia.

Większość polityków jednak czuje już presję nadchodzących wyborów do Bundestagu, rozpisanych na wrzesień. W swoich decyzjach muszą uwzględniać, jak potwornie zmęczeni obostrzeniami są mieszkańcy Niemiec. „Obserwujemy spadek zaufania – przekonuje w wywiadzie dla dziennika „Die Welt” prof. Cornelia Betsch, która bada nastroje społeczne w czasie epidemii. – Ludzie mówią: »Już dłużej nie mogę, już dłużej nie chcę«” – twierdzi Betsch i wskazuje na poczucie obciążenia lockdownem, które w największym stopniu, bo w 70 proc., dotyczy ludzi poniżej 30. roku życia.


CZYTAJ TAKŻE

MUSIMY DODAĆ LUDZIOM ODWAGI. ROZMOWA Z CLAUSEM RUHE MADSENEM: Szybkie działanie, dobra komunikacja z obywatelami i partnerskie podejście to elementy naszego sukcesu >>>


Frustracja narasta także wśród rodziców, którzy muszą opiekować się dziećmi z powodu zamkniętych szkół i przedszkoli. Sytuację w gospodarce ratują setki miliardów euro z państwowej kasy. Dzięki nim pracownicy nie są zwalniani, ale wysyłani na dobrze opłacane postojowe. Restauracjom czy hotelom nie grozi jeszcze bankructwo, bo co miesiąc dostają ekwiwalent stałych kosztów.

Ale i tak nastroje są fatalne i pierwsze branże, jak np. usługi fitness, grożą otwarciami bez względu na kolejne decyzje polityków. W internecie walczą ze sobą koronasceptycy nawołujący do natychmiastowego otwarcia wszystkich sektorów z inną skrajną frakcją spod znaku „zero covid”. To grupa widząca rozwiązanie problemu w zbiciu infekcji do zera. Jej zwolennicy postulują wstrzymanie (na krótki czas) całej gospodarki i zamknięcie biur.

Szczepionkowy blamaż

Na te wszystkie niepokoje nakłada się szczepionkowy blamaż.

Rząd najpierw reklamował start szczepień jako gwiazdkowy prezent, aby później przyznać, że po pierwszej serii dostaw, ze względu na deklarowane przez producenta problemy, na większą liczbę szczepionek trzeba będzie poczekać przynajmniej do drugiego kwartału 2021 r.

To problem wspólny dla całej Unii, ale Niemcy nie mogą przeboleć, że nawet w skali kontynentu są poniżej średniej. W minionym tygodniu w liczbie wykonanych już szczepień od Niemiec (gdzie było 3,09 zaszczepionych na 100 mieszkańców) nieznacznie lepiej radzi sobie m.in. Polska (3,25). Wśród krajów Europy prym wiedzie tu bezwzględnie Wielka Brytania, gdzie do końca stycznia pierwszą dawką zaszczepiono już kilkanaście procent populacji, a w sobotę 30 stycznia padł rekord: tego dnia zaczepiono prawie 600 tys. Brytyjczyków. O takich liczbach inne kraje, w tym Niemcy, mogą tylko pomarzyć.

W badaniu przeprowadzonym przez magazyn „Der Spiegel” 70 proc. Niemców jest niezadowolonych ze startu szczepień. Rządzący starali się ratować sytuację, zwołując z początkiem lutego specjalny szczyt szczepionkowy. Skończyło się mało spektakularnie: po szczycie Niemcy usłyszeli od ministra zdrowia Jensa Spahna tylko tyle, że kraj czekają „trudne tygodnie niedoboru”, a od kanclerz Merkel, że każdy obywatel otrzyma ofertę zaszczepienia się do końca lata.

Ostatnia obietnica Angeli Merkel

Rzucona chyba dość pochopnie obietnica ta bardziej rozbawiła i rozjuszyła obywateli, niż ich uspokoiła. Składając ją, Merkel sporo zaryzykowała: w końcu to być może ostatnia wielka obietnica złożona przez nią obywatelom – we wrześniu odchodzi z urzędu kanclerza. Jeśli jej nie dotrzyma, może się to położyć cieniem na sposobie, w jaki przejdzie do historii.

– Jestem przekonany, że najbliższe dwa-trzy miesiące to będą najtrudniejsze miesiące pandemii – uważa Karl Lauterbach. Jako naukowca najbardziej niepokoją go mutacje wirusa. Aby je powstrzymać, potrzebne są zaufanie, cierpliwość i dyscyplina społeczna. Ich brak jest tak samo groźny jak niedobory szczepionki. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2021