Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaledwie przekartkowany, ale już wiem, że musi być przeczytany. Na nim rozmowy Angeliki Klammer z Hertą Müller. Na razie przeczytałem półtorej strony, do następującego miejsca: „Dawniej natura była dla mnie równoznaczna z fizyczną udręką, jest przecież bezlitosna, mrozi, pali, a ty płoniesz lub marzniesz razem z nią. Prażące, upalne lata, pragnienie w gardle, pył ziemi, nie masz się jak bronić. (...) Nie jesteśmy bowiem kamieniami czy drzewami”.
Później „Janowska”. Bardzo dobry tom Michała Zabłockiego, właśnie skończony. „Nie chciałbym być posądzany / że piszę wciąż o sobie / A ponieważ nadarzyła się okazja / i przestałaś być sobą / postanowiłem że staniesz się mną”, pisze syn chorej na alzheimera artystki. Wyżej leżą rozmowy z Zofią Posmysz; czytam je po kawałeczku, bo więcej udźwignąć trudno. Właśnie odkryłem, że Janowska i Posmysz to ten sam rocznik – 1923. „Stałam na apelach godzinami, gdy liczyli nas nieustannie, i pamiętam, że obserwowałam niebo” – opowiada Posmysz. „Analizowałam wręcz każde wybrzuszenie chmury. Czymś trzeba było zająć myśli. Aby nie upaść, nie osunąć się. Bo inaczej – do rewiru”.
Dalej „Możliwość wyspy” Houellebecqa. Pożyczyłem rok temu od Jarka Górnickiego, ale już nie skończę. Napisane nawet, nawet, problem też ciekawy: co by o nas pomyślały nasze klony? Ale jakoś nie weszło. Może za rok spróbuję. Zresztą tuż nad Houellebecqiem leżą listy Giedroycia i Kołakowskiego. „Nowej książki Sołżenicyna nie znam; Jezu, ile ten człowiek pisze!”, skarży się Kołakowski w marcu 1975 r. „Bardzo się męczę z Sołżenicynem. To rosyjskie wydanie Towiańskiego”, odpowiada uprzejmie Giedroyc. Ale czytam na wyrywki.
Tomiki Marty Podgórnik, Natalii Malek i Piotra Matywieckiego. Przeszło czterysta stron wierszy zebranych Tomasza Pułki. Muszę wyjąć ten ostatni i dać osobno, bo cały stos się przewróci. Książki z wierszami, te dobre, czytam długo, nieraz kilka miesięcy. Ile będę potrzebował na Pułkę?
Tak, wiem, to nic oryginalnego, ale wyżej jest korespondencja Szymborskiej i Filipowicza. Wszyscy już przeczytali, a ja po aptekarsku. Gdzie niby miałbym się spieszyć? Na akord czytać czy jak? „Całuję Cię dokładnie”, „Całuję gdzie popadnie”, „Wszystkie oddziały cieszą się dobrą sławą oprócz pediatrii, ale Ciebie chyba na dziecięcy nie dadzą”, „Żebym nie zapomniał: koniecznie trzeba kupić dla Ciebie pojemniki na wodę na kaloryfery”, „Kiedy jechałem wczoraj taksówką, w Twoim oknie świeciło się”.
Kot Leon (jest u nas od roku) zrzucił już kilka szklanek i słoików, miskę, która rozsypała się na setki kawałeczków, ale książki żadnej. Czasem kładzie łeb na którejś, pilnuje. Kiedy kartkuję przy nim książkę, łapką przytrzymuje przypadkową stronę. Ze wszystkich przedmiotów, których używam, najbardziej lubi drukarkę: staje na plastikowej półeczce i czeka na wydruk.
Na samej górze stosika są w tej chwili wiersze Jiříego Kolářa w wyborze i przekładzie Leszka Engelkinga (kolejny raz), rozmowy Anny Kostrzewskiej-Bednarkiewicz z Władysławem Stróżewskim zatytułowane „Miłość i nicość” oraz szczotki biografii Gombrowicza, którą napisała Klementyna Suchanow. Czytam to wszystko na zmianę, drżąc przed każdym wyjściem do miasta czy paczką przyniesioną przez listonosza. Stosik jest niestabilny, ale się nie rozpada. Wszystko ze wszystkim jakoś tajemniczo się łączy. Ostatnim słowem rozmów z profesorem Stróżewskim jest słowo „kocham”. Jiří Kolář pozostawił po sobie wiersz zatytułowany „Kup i wypuść”:
Kup białą myszkę / albo jaszczurkę / szczygła / świnkę morską / zaskrońca lub wiewiórkę / i wypuść je w miejscu / gdzie ktoś stracił życie / Odchodząc obejdź dokoła drzewo / kandelabr / mrówkę / samochód / dom / wyrzucony bilet / cokolwiek / tyle rzeczy lub żywych istot / ile miłości było w twoim życiu. ©