Ich losy

Lubię podłubać sobie amatorsko w eschatologii.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

Gdybologicznej” roboty jest z tym jednak tyle, że w końcu, zmęczony, odkładam na lat za sto lub dwieście próby dochodzenia: czy w niebie będą małżeństwa; czy przeszczepiona wątroba zmartwychwstanie w dawcy, czy w biorcy; czy, skoro Pan jest Panem Wszechświata, po końcu świata będziemy też mieszkać na Marsie; co stało się z tymi, którzy (jak podaje Ewangelia Mateusza) w chwili śmierci Jezusa wstali z jerozolimskich grobów, po czym – równolegle z Nim – z nich wyszli i „ukazali się wielu”…

Tylko jedno pytanie pulsuje we mnie stale. Odradza się wraz z każdym przekroczeniem bramy cmentarza: na jakim etapie osobistego rozwoju przyjdzie nam czekać na Zmartwychwstanie? Mój rodzony starszy brat, który na skutek błędu lekarzy umarł w pierwszej dobie życia… czy do chwili zamknięcia historii będzie wiecznym niemowlęciem? Czy może już teraz, jeszcze przed wyjściem z grobów i startem projektu „Świat 2.0”, Bóg pozwolił mu na to, na co nie pozwoliła mu ziemia: by był wszystkim, czym mógłby być, by już teraz – choć jeszcze bez ciała – rozwinął pełnię swojego duchowego potencjału?

Szacunki badaczy są różne, najczęściej zakłada się jednak, że na świecie żyło przed nami dobrze ponad sto miliardów ludzi. Znaczna ich część (jeśli nie większość) – na skutek chorób, warunków życia, kataklizmów – nie miała szansy świętować 15. urodzin. Więc albo zaświaty to dziś wielkie gimnazjum, przedszkole i żłobek, albo miejsce, w którym wszyscy ci nasi mali bracia i siostry, zyskawszy już świadomość, że mogło im się przytrafić coś więcej, myślą nie tylko o tym, co zaraz, ale też o tym, dlaczego ominęło ich to, co nie ominęło tylu innych (pewnie już to od nich słyszeli): pierwsza miłość, papierosy za szkołą, pierwsza praca, narodziny dziecka, wygrane wybory, dobry mecz, podróż dookoła świata. Słowem: to, co my tutaj nazywamy „życiem”.

Czy tego żałują? Nie wiem. Pewnie nie, skoro mają nie tylko ziemskie perspektywy. Wiem jednak z pewnością, że ja będę gorzko żałował, gdy spojrzę w twarz tym, którzy chodzili po świecie równolegle ze mną, musząc im wyjaśnić, dlaczego musieli go opuścić znacznie wcześniej ode mnie. Ja, wybaczcie, miałem w tym czasie zajęcia. Musiałem pisać, czytać, myśleć, walczyć „z” i „o”, piętrzyć światozbawcze frazy. Moje ziemskie dokonania: zawodowe funkcje, liczne książki, nieliczne nagrody, zostaną tutaj, wypisane na jakimś lastryko. Po tamtej stronie jakość mojego życia zmierzą innym wskaźnikiem: ilu ludzi nie przeżyło pełni swego życia, bo ja minąłem ich, zajęty walką o miejsce w jak najlepszej alejce.

Niewiele mam dla siebie lepszych rekolekcji niż, dajmy na to, spacer po warszawskich Powązkach. Ponad milion ciał czeka tu na nowe życie. Odkąd w jakimś antykwariacie wpadła w mi w ręce przejmująca praca Andrzeja Karpińskiego „Pauperes. O mieszkańcach Warszawy XVI i XVII wieku”, Powązki mam jednak wszędzie. Idąc ulicami wciąż rachitycznego, ale już pięknego warszawskiego City, czy uprawiając slalom między tłumami turystów na Starówce, wszędzie widzę ich: „gnojników, to jest na gnoju porzuconych chorych”, dla których kościoły, magistrat i cechy zakładały szpitale, przytułki i bractwa (mieszczące po kilkunastu czy kilkudziesięciu biednych). Owo „dziecię znalezione w Wiśle”, na którego pochówek i „koszulkę z płótna” jakiś rajca wyasygnował był 20 groszy. „Niewiastę pod mostem umarłą” pochowaną za groszy osiem. Wszystkich opisywanych przez króla Jana Kazimierza „ludzi, co po ulicach i szkutach nad brzegiem umierają i psi trupy ich po drogach rozwłóczą”…

Kroniki z epoki przynoszą dziesiątki opisów powodowanego biedą dzieciobójstwa i tyleż historii o dzieciach podrzucanych do klasztorów (prototyp naszych Okien Życia), zostawianych w koszyczkach na bramach cmentarzy; historie „dziadów” i „bab” proszalnych, z których jedni załapali się do żebraczych cechów i do elitarnego grona beneficjentów „nowoczesnych” organizacji dobroczynnych, które skrupulatnie pilnowały, żeby ani półgroszka jałmużny nie otrzymywali ci, którzy teoretycznie mogliby pracować. Wtedy też, jak się okazuje, kwitła popularna i dziś zasada, że na cele dobroczynne daje się dobra wtedy, gdy samemu się już ich nie potrzebuje – czyli tuż przed śmiercią. Albo nawet po niej: powszechne było np. zapisywanie w testamencie obowiązku urządzenia stypy dla bezdomnych na koszt nieboszczyka, liczącego, że dzięki temu zyska przepustkę do raju.
Gdziekolwiek pójdę, idę po losach umarłych. Nie ma takiego miejsca, w którym ktoś by już kiedyś nie cierpiał, nie cieszył się, czegoś przede mną nie przeżył. W okolicy, w której mieszkam, kiedyś był dom dziecka, miejsce zsyłki wojennych sierot. Pracuję w miejscu, gdzie paręset lat wcześniej stawiano lazarety dla ofiar zarazy. Modlę się w kościele, w którym ileśset osób zginęło pod gruzami w powstaniu. Lunche jem tam, gdzie było getto.

Że to nieznośne, męczące „życie na prochach”? Że przecież trzeba patrzeć przed siebie, że od nadmiaru upamiętniania łacno idzie zwariować? Dla mnie to raczej zachęta, bym nikogo z tych, z którymi dzielę czas i przestrzeń, nie pominął. Żebym zamiast nieustannie migrować, pogodził się z miejscem, w którym jestem. Jakieś trzy czy cztery lata przed swoją śmiercią Krzysztof Kolberger, znajomy moich rodziców, który wtedy od wielu już lat bohatersko zmagał się z rakiem, wyprowadził mnie na balkon swojego mieszkania, pokazał z jednej strony rosnące stado warszawskich superwieżowców, z drugiej – zieleń Powązek, uśmiechnął się i powiedział coś, co jest przecież prawdą również u tych, którzy (jeszcze) nie noszą w sobie nowotworów: „Między metropolią a nekropolią. To teraz całe moje życie”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017