I wy chcecie odejść?

WYOBCOWANIE: Bywa, że w moim Kościele poczuję się nieswojo, wręcz obco. Ale porażką mojej wiary jest, gdy powiem wtedy: to już nie mój Kościół.

30.03.2020

Czyta się kilka minut

Procesja Bożego Ciała na osiedlu Nowiny, Rybnik, maj 2018 r. / DOMINIK GAJDA / REPORTER
Procesja Bożego Ciała na osiedlu Nowiny, Rybnik, maj 2018 r. / DOMINIK GAJDA / REPORTER

Ostatnia z polskich kościelnych pokus, o których tu piszę, najbardziej zagraża tym, którzy z satysfakcją czytali o pokusach dotychczas opisywanych – przyzwyczajenia, wsobności, wielkich liczb, światowości i ideologizacji – z ulgą myśląc: to nie ja, lecz „oni” tym pokusom ulegają; to są pokusy tej złej części Kościoła, a nie tej dobrej, w której jestem ja.

Jak zawsze w przypadku kuszenia, zaczyna się od czegoś niegroźnego. Bo jest przecież prawdą, że odpowiedzialność za kościelne słabości nie rozkłada się bynajmniej równo po wszystkich (jak to się wciąż mówi) „stanach” Kościoła czy różnych środowiskach katolickich. Historia chrześcijaństwa dobitnie pokazuje, że wcielenie Ewangelii w Kościół okazało się dużo trudniejsze niż wcielenie Boga w człowieka.

Bez wątpienia jest też na co narzekać w naszym polskim Kościele. Jest w nim duszno i można nieraz poczuć się obco. Tylko że można na tę sytuację reagować na sposoby złe i dobre. Trzy podstawowe złe sposoby ulegania pokusie wyobcowania to: pycha, odejście i prywatyzacja wiary.

Bolesne doświadczenie Kościoła niewiarygodnego i zideologizowanego może skutkować moją własną pychą: że oto właśnie ja sam, moja wspólnota, nasze środowisko – to wcielenie chrześcijaństwa autentycznego. Można naśmiewać się z narracji o „prawdziwych Polakach” i „prawdziwych katolikach” – ale w istocie być jej przykładem, tyle że à rebours.

Coraz częstszym sposobem reakcji na poczucie wyobcowania we wspólnocie wiary staje się odejście. No bo skoro ci, którym najwięcej w Kościele dano, wymagają tak wiele od innych, a najmniej od samych siebie – to czasem chciałoby się po prostu trzasnąć drzwiami i pójść w swoją stronę. I niektórzy tak robią…

Jest także łagodniejsza wersja dystansowania się od Kościoła. To prywatyzacja wiary. Taka kościelna emigracja wewnętrzna. Skoro inni w Kościele mi przeszkadzają, to zostaję z Bogiem tylko sam na sam. Albo: skoro wokół tyle przejawów ideologizacji wiary, to ja sprowadzam wiarę do poziomu przekonań czysto prywatnych, niezobowiązujących społecznie, i ograniczam się do pobożności. Albo: w imię troski przede wszystkim o jakość wiary skupiam się wyłącznie na wybranej małej trzódce „mojego” Kościoła – de facto w oderwaniu od całej wspólnoty.

Pycha, odejście i prywatyzacja wiary… A przecież pycha to pierwszy grzech główny! A przecież odejście pozbawia mnie wspólnoty, wspólnotę zaś pozbawia mnie! A przecież wiara jest sprawą głęboko osobistą, lecz nie jest sprawą prywatną! „Nikt nie żyje sam. Nikt nie grzeszy sam. Nikt nie będzie zbawiony sam” (Benedykt XVI).


CZYTAJ BEZPŁATNIE: REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE: POLSKIE POKUSY >>>


Na pokusę wyobcowania można też zareagować inaczej. Przede wszystkim podjąć zmagania o Kościół. Bo Kościół nie potrzebuje wiernych w roli klakierów. Powinienem walczyć o Kościół taki, jaki powinien być. Ale nie: walczyć z Kościołem. Nie: walczyć z duchownymi. Nie: walczyć z moimi wewnątrzkościelnymi oponentami.

Taka walka o Kościół nigdy jednak nie zakończy się pełnym powodzeniem. Gdy Jezus spytał apostołów: „Czyż i wy chcecie odejść?”, do odpowiedzi wyrwał się oczywiście Szymon Piotr. Zapewnił stanowczo: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6, 67-68). Dobrze wiemy, jak szybko wkrótce zaparł się Jezusa… Kościół nigdy nie będzie idealny, bo składa się wyłącznie z grzeszników – takich jak ja sam.

Życie chrześcijańskie to dawanie siebie. Szukając miejsca dla siebie, nie mogę więc myśleć tylko o sobie. Skoro Kościół ma dwa skarby: Eucharystię i ubogich, to – nawet nie mogąc w pełni uczestniczyć w Eucharystii – mogę znaleźć Kościół, będąc z ubogimi.

Bywa, że w moim Kościele poczuję się nieswojo, wręcz obco. Ale porażką mojej wiary jest, gdy powiem wtedy: to już nie mój Kościół. Najlepsza – i najtrudniejsza – odpowiedź na pokusę wyobcowania to świadomie wziąć na ramiona krzyż, jakim jest Kościół. Wierność zakłada akceptację słabości bliźnich. Każda realna miłość – także miłość do Kościoła – jeśli nie ma się skończyć albo przekształcić w zwykłe przyzwyczajenie, powinna stać się dojrzałą miłością „mimo wszystko”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2020