Horyzont się zaciemnia

Nurt laicyzacji daje o sobie znać w Europie, daje także w Polsce. Ale czy jest to tylko i jedynie ofensywa nieprzyjaciół Kościoła, czy też źle zdany egzamin wierzących, może letnich, może zanadto zadufanych?.

26.12.2004

Czyta się kilka minut

“Agresywny laicyzm zmierza do uczynienia z chrześcijaństwa czegoś w rodzaju wstydliwego przesądu, którego autentyczne wyznawanie powinno się eliminować z życia publicznego. Pierwszym etapem jest czyszczenie aparatu państwowego z nie ukrywających swych poglądów chrześcijan, a drugim - użycie tego aparatu do stopniowego zepchnięcia chrześcijaństwa do getta". Tak pisze o obawach “coraz liczniejszych grup" Europejczyków Piotr Skwieciński, redaktor katolickiej telewizji “Puls" (“Rzeczpospolita", 10 grudnia 2004 r.) na marginesie wypowiedzi minister Magdaleny Środy, którą zestawia z dyskwalifikacją Rocca Buttiglionego na komisarza europejskiego. Dziennikarz kończy pytaniem, czy i w Polsce nie mamy już do czynienia z ukrytą chęcią “realnego wyeliminowania katolików z życia publicznego". Na razie ocenia to jako “absurd", ale - dodaje ostrzegawczo - “żyjemy w świecie zmieniającym się bardzo szybko".

Skwieciński wprawdzie skąpi przykładów, które by tę obawę podbudowały, ale nie ulega wątpliwości, że na horyzoncie Europy nie panuje nieskazitelna pogoda. Kolejne wydarzenia można wprawdzie traktować ciągle jeszcze jako wybiórcze, ale niejedno z nich nabiera charakteru symbolicznego o wyrazistej wymowie.

Można uważać, że dyskwalifikacja kandydatury włoskiego profesora była spowodowana nie pogardą dla jego przekonań, lecz nieufnością do jego kwalifikacji jako przyszłego komisarza. Jednak już francuski dekret o usunięciu ze szkół nazbyt wyrazistych symboli religijnych, czy będą to chusty muzułmańskie, czy chrześcijańskie krzyże, miał tyleż intencji oszczędzania uczniom dyskryminacji, co zacierania (jakże ważnej!) potrzeby dawania świadectwa najważniejszym przecież dla człowieka wyborom.

Problemem zaczynają być habity zakonne na uczelniach niektórych państw. Nasila się nacisk na dowartościowywanie i zrównywanie z małżeństwami związków homoseksualnych. To, co pod tym względem wprowadza albo planuje wprowadzić socjalistyczny od niedawna rząd Hiszpanii, komentowane jest ostro przez same media hiszpańskie. Symbolika świąt chrześcijańskich, przez całe wieki budująca kulturę życia wspólnotowego i przenikająca powszechną obrzędowość, ulega kompletnemu zeświecczeniu. Z jednej strony przez komercjalizację zdającą się nie mieć końca - przy czym destrukcji ulega zarówno kalendarz, jak wszystkie kolejno symbole i znaki. Z drugiej, przez tak dziwne zabiegi, jak w szkołach niemieckich, rezygnujących z ferii świątecznych, czy włoskich, gdzie zaprzestaje się stawiania szopek i śpiewania kolęd w imię nieszokowania dzieci innych wyznań. Jedni mówić tu będą o ofensywie laicyzacyjnej. Inni zastanowią się nad niepokojącym zjawiskiem, jakby zmęczenia znakami wiary, które okazują się bezsilne - bo przecież gdyby dalej miały zaprzysięgłych wyznawców, cóż stałoby na przeszkodzie, by się temu przeciwstawiać, aż do ocalenia prawdziwego św. Mikołaja-biskupa?

Wyznaniowa rzeczywistość III RP

Czy i w Polsce mamy się czego bać? Jeśli się sięgnie do mediów, nawet niekoniecznie skrajnych, narodowo-katolickich, gdzie ostrzeżenia i biadania dominują nad jakąkolwiek inną nutą, wychodzi na to, że tak. Senat przegłosował projekt ustawy o związkach gejów (nie mający żadnych perspektyw, ale znaczący jako pomysł), pani minister okazała się osobą krytykującą Kościół, dogorywająca formacja lewicowa nie wycisza swoich głosów przeciw finansowaniu przez państwo potrzeb wierzących. To tylko przykłady działań zaprogramowanych. O zjawisku spłycania i destrukcji symboliki świątecznej, eksploatowanej bez zahamowań przez handel, mówiono i pisano w tym roku szczególnie dużo. Nikt nie będzie negował faktów. Pytanie brzmi: co u nas tak naprawdę podlega zagrożeniu i czego bronić trzeba przede wszystkim? A może nie tyle bronić, co znajdować odpowiedź na miarę wyzwań, do których zagrożenia należą również?

Jaki rodzaj obecności katolików w życiu publicznym utrwalił się w Polsce jako optymalny i jest traktowany jako dobro wymagające bezwzględnego zachowania? To przede wszystkim ustawowe gwarancje priorytetów instytucjonalnych. Takich, które zapewniają bezpieczeństwo potrzeb ludzi wierzących (katecheza, duszpasterstwo wojskowe, szpitalne, więzienne). Sprawowany bez przeszkód wpływ formacyjny (nauka i media, organizacje i wstęp na arenę publiczną wszędzie tam, gdzie dyskutuje się i rozstrzyga sprawy społeczne). Nadto oficjalna obecność Kościoła w obrzędowości publicznej (do państwowej włącznie) i religijna formuła podstawowych aktów prawnych (ustawa zasadnicza, teksty przysiąg składanych w instytucjach i urzędach). Wreszcie - ciągle jeszcze pozostająca w sferze starań - kwestia partii zaangażowanej także wyznaniowo, mającej nie tylko program zbudowany na przesłankach wiary, lecz także nazwę będącą wyraźnym do niej odniesieniem. Na razie staranie to uwidacznia się przede wszystkim w kampaniach wyborczych, w których część społeczności katolickiej bierze udział przy pomocy mediów im dostępnych, z wyraźnym poparciem lokalnych przedstawicieli Kościoła.

Tak ukształtowała się rzeczywistość Trzeciej Rzeczypospolitej. Każdy wyłom w tej sytuacji przyjmowany jest z oburzeniem i oprotestowywany jako wyraz złej woli i planowanego zagrożenia. Trwają też od piętnastu lat wielorakie starania albo o zmniejszanie zakresu świeckości życia publicznego, albo o przeciwstawianie się takim projektom. To wtedy odbywają się - nieraz gorszące - spory i awantury o postaci z pomników, o patronów ulic i placów, o pozwolenia lub brak pozwoleń na ideologiczne imprezy. Trwa w nas wiara nie tylko w ogromne znaczenie każdego z tych “środków bogatych", czyli stanu posiadania jako dla wiary najważniejszego. Również przekonanie, że troska o ten stan posiadania także tych środków bogatych wymaga, że to musi być prawdziwa walka, nie tylko medialna, lecz czasem wręcz czynna; że warto mobilizować zwolenników maksymalnie głośnych, wykorzystywać środki nacisku (np. blokadę internetową czy faksową), pozywać do sądu o obrazę uczuć religijnych. I koniecznie trzeba używać języka gwałtownego, słów ciężkich, tonacji agresywnej, rozgrzeszać się z obrażania oponentów, odpłacać tą samą monetą, którą się otrzymało.

Mam wrażenie, że ta wojna i poczucie zagrożenia odpowiada wielu ludziom deklarującym swój niepokój i troskę o ową, tak potrzebną obecność katolików w życiu publicznym. I że mało kto zadaje sobie pytanie, dlaczego owe ustawowe gwarancje obecności w wielu dziedzinach okazują się wciąż tak mało skuteczne? Przykład pierwszy z brzegu: niedawny telewizyjny program Jana Pospieszalskiego poświęcony zagrożeniu “przemocą w mediach". Cały był alarmem, a nadzieje ulokowano w nowej inicjatywie ustawodawczej, zorganizowanej przez społeczność “oddolną". I nikt nie zadał pytania, dlaczego zapis sprzed parunastu lat - ustawowy właśnie - zakazujący przemocy, a nakazujący “respektowanie wartości chrześcijańskich", okazał się kompletnie niewydolny ani dlaczego nie sprawdziła się instytucja “przyjaznych mediów", też już istniejąca od lat kilku. Może to nie zmowa jest winna, tylko kompletna obojętność ludzi realizujących praktykę medialną i twórcza niewydolność tych, którzy mają dobrą wolę, ale poza nieatrakcyjnym moralizatorstwem nic nie potrafią?

Drugim zjawiskiem towarzyszącym instytucjonalnej obecności wiary w życiu publicznym jest zagrożenie koniunkturalizmem. Wiara, która nie kosztuje, lecz procentuje w życiu doczesnym, bo jest “dobrze widziana" jako szyld, to niemal pewna karykatura tego, czym być powinna. Jeśli zwierzchność nie ukrywa swoich preferencji światopoglądowych, a ich manifestację uznaje za właściwą formę świadectwa, czyż nie pojawi się u podwładnych pokusa schlebiania, przypodobania się, wcale niekoniecznie szczera? Wyobraźmy sobie pielgrzymkę do Częstochowy, organizowaną nie przez duszpasterstwo parafialne czy stanowe, lecz resort. Kto będzie miał odwagę nie pójść?

Jeszcze głębsze konsekwencje może mieć upartyjnienie wiary. Człowiek uczciwie żywiący wątpliwości będzie potraktowany jako zdrajca światopoglądu. A człowiek za cokolwiek zdyskwalifikowany, najsłuszniej nawet, czy nie posłuży się szyldem wyznania, by dowodzić, że to za wyznanie, a nie za brak kwalifikacji ucierpiał, jest więc “prześladowany", a nie oceniony jak należy?

Tryumfu nie planowano

Nurt laicyzacji daje o sobie znać w Europie, daje także w Polsce. Ale czy jest to tylko i jedynie ofensywa nieprzyjaciół Kościoła, czy też źle zdany egzamin wierzących, może letnich, może zanadto zadufanych, może przywiązanych do takiego świadczenia swoim wyborom, które już nie spełnia oczekiwań współczesności?

Najdziwniejszy jest popłoch i wyrazy oburzenia. Gdzie w Ewangelii mamy zapewnienie, że będzie szło gładko i w tryumfie? I dlaczego czas trudny miałby być mniej wart, a ponoszenie uszczerbku w zakresie dotychczasowych sukcesów miało stwarzać perspektywę skansenu, o czym z taką goryczą pisze dziennikarz katolickiej telewizji? Chrześcijaństwo z samej swojej istoty nie może być skansenem, byle by nie opuścili go wyznawcy. Każda kultura czeka na swoich apostołów, takich, którzy spisków się nie boją, a świat współczesny sobie zawsze traktują jako ten właściwy do niesienia mu Dobrej Nowiny. I nie obrażają się nigdy. Na zeświecczenie - zawinione przez nas samych! - Pierwszej Komunii świętej odpowiadają decyzjami o nowych zasadach jej obchodzenia. Zgadzają się na kaplice w supermarketach, od razu pytając siebie, jak je wykorzystać, a zamiast następnego biadania w katolickim piśmie zamieszczają recenzję promującą najlepsze książki katolickie ostatniego kwartału. Kiedy zaś występują na forum publicznych dyskusji o sprawach Kościoła, nie czerpią języka z antyklerykalnych szpalt ani nie obrażają nikogo z tych, którzy mówią im słowa gorzkie, bo może kiedyś zostali zranieni, niestety w imieniu Kościoła właśnie?

Dodajmy jeszcze jedną uwagę: obecność katolików w życiu publicznym, o którą w Polsce ciągle jeszcze dbać nam bardzo łatwo, nie ma prawa oznaczać rywalizacji z kimkolwiek z ludzi dobrej woli. Dlatego tak gorszy następna kampania Radia Maryja i “Naszego Dziennika" wymierzona w najbliższą zbiórkę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To niszczy obecność, na której tak zależy nam wszystkim, bardziej niż jakiekolwiek pomysły ludzi Kościołowi niechętnych. Bo per saldo, to nie szyld katolicyzmu mamy zawiesić nad światem. Tym, co naprawdę ma być w nim obecne, nie jesteśmy również my, ludzie, najgorliwsi nawet i najbardziej wymowni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2004