Homs umiera na oczach świata

Jeśli Zachód nie zrobi nic w obronie syryjskiej ludności cywilnej, nie tylko straci serca i umysły Syryjczyków, lecz przede wszystkim odda pole radykalnym islamistom.

13.02.2012

Czyta się kilka minut

Od ponad tygodnia trwa oblężenie Homs, uważanego za stolicę syryjskiej rewolucji. Miasto jest otoczone przez czołgi prezydenta Al-Asada, w poszczególnych dzielnicach utrzymują się wciąż – teraz coraz bardziej odosobnione – punkty obsadzone przez bezpiekę i wojsko. Ale są tu już całe dzielnice, do których armia rządowa nie ma wstępu. – Homs od środka wydaje się miastem wyzwolonym – twierdzi w rozmowie z „Tygodnikiem” fotograf, który właśnie stamtąd przyjechał. Na razie bezimienny, dopóki nie opublikuje materiałów, które wywiózł.

W Homs codziennie ginie kilkadziesiąt osób; „rekordowej” nocy z 3 na 4 lutego zginęło blisko 260. – Ludzie nie mają co jeść, nie mają czym się ogrzać, nie mają krwi dla rannych ani trumien dla zabitych – opowiada ów świadek. Pokazuje film nagrany podczas zbiorowego pogrzebu ofiar bombardowania. Tłum żałobników krzyczy: „Do raju, idziemy, my męczennicy, w milionach”.

Śmierć w Homs jest wszechobecna. Nie ma dokąd uciec. Zostaje tylko wiara w Boga i w to, co po śmierci. Islam uczy bowiem, że ten, kto oddał życie w obronie rodziny, domu, ojczyzny, idzie do raju. Mieszkańcy Homs są zdeterminowani, by opierać się dalej, cokolwiek by się działo. – Ci ludzie nie chcą umierać. Chcą żyć, ale godnie, nie na kolanach. Oblężenie ich nie złamało – tłumaczy fotoreporter.

***

Owszem, z całego świata płyną słowa otuchy i gesty solidarności. Prosyryjscy działacze protestują w wielu krajach, także w Polsce, apelując o powstrzymanie masakry. W mediach komentatorzy każą społeczności międzynarodowej wstydzić się za pozostawienie Syryjczyków samym sobie. Stany Zjednoczone zamknęły ambasadę w Damaszku, a dotychczasowy ambasador Robert Ford dołączył do internetowych aktywistów, publikując na swoim profilu na Facebooku materiały pokazujące ataki syryjskiej armii na cywilów. O konieczności dymisji Al-Asada i powstrzymania przemocy mówi szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton.

Porewolucyjna Libia nakazała syryjskim dyplomatom opuścić kraj, równocześnie przekazując budynek ambasady Syrii w Trypolisie opozycjonistom z Syryjskiej Rady Narodowej. Do podobnych działań wezwał kraje arabskie premier Tunezji Hamadi Dżebali. Liga Państw Arabskich – rozczarowana brakiem skuteczności swej dotychczasowej „misji obserwacyjnej” w Syrii – chce przedłożyć w Radzie Bezpieczeństwa ONZ kolejny projekt rezolucji, w którym ma być mowa o wysłaniu sił pokojowych ONZ do Syrii – „błękitne hełmy” miałyby powstrzymać przemoc. Ale ponieważ już poprzedni projekt storpedowały w Radzie Rosja i Chiny, jest mało prawdopodobne, by ten został przyjęty.

Niechciane – jak tłumaczą lokalni aktywiści – „słowa wsparcia” przesłał też syryjskim rewolucjonistom Ajman al-Zawahri, uważany dziś za szefa Al-Kaidy: następca Osamy bin Ladena wezwał muzułmanów z Turcji, Iraku, Libanu, Jordanii – krajów sąsiadujących z Syrią – aby pomogli powstańcom w konfrontacji z siłami Asada.

***

Jednak wszystkie te ważne apele i gesty – poza wezwaniem Zawahriego – nie zmieniają faktu, że społeczność międzynarodowa nadal nie potrafi pomóc Syryjczykom w ich dążeniu do wolności ani nawet ochronić syryjskich cywilów, od prawie roku masakrowanych przez armię Asada – ocenia się, że od marca ubiegłego roku w kraju zginęło ponad 6 tys. ludzi. Prośby syryjskich rewolucjonistów o strefę zakazu lotów, o „buforowe strefy bezpieczeństwa”, o choćby tylko logistyczne wsparcie dla walczących – pozostają daremne. W oblężonym Homs desperacja sięga tak daleko, że mieszkańcy twierdzą ponoć, iż przyjmą każdą interwencję – nawet NATO. Jeszcze niedawno kategorycznie odrzucali taką opcję.

Jeśli Zachód nie podejmie żadnych działań w obronie ludności cywilnej, zawiedzie nie tylko pokładane w nim nadzieje, tracąc serca i umysły Syryjczyków, ale przede wszystkim – zostawi pole do popisu radykalnym islamistom. W najgorszej wersji takim jak Zawahri.

Polityczny islam w coraz większym stopniu wypełnia wszelkie niezagospodarowane przestrzenie, przejmuje porzuconych i opuszczonych przez świeckie reżimy w tym regionie świata. Choć to nie islamiści byli motorem „Arabskiej Wiosny Ludów”, to oni zbierają jej owoce: Bractwo Muzułmańskie wygrało wybory w Tunezji i Egipcie.

W Syrii pozycja Bractwa jest wciąż bez porównania słabsza niż w innych krajach regionu. Ale jeśli sytuacja pozostanie bez zmian – czyli będzie coraz gorzej – powstanie przeciw Asadowi może przerodzić się w wezwanie do dżihadu. Ta rewolucja urodziła się z prowolnościowych odruchów – Zachód powinien jej pomóc, aby taką pozostała. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2012