Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od ponad tygodnia trwa oblężenie Homs, uważanego za stolicę syryjskiej rewolucji. Miasto jest otoczone przez czołgi prezydenta Al-Asada, w poszczególnych dzielnicach utrzymują się wciąż – teraz coraz bardziej odosobnione – punkty obsadzone przez bezpiekę i wojsko. Ale są tu już całe dzielnice, do których armia rządowa nie ma wstępu. – Homs od środka wydaje się miastem wyzwolonym – twierdzi w rozmowie z „Tygodnikiem” fotograf, który właśnie stamtąd przyjechał. Na razie bezimienny, dopóki nie opublikuje materiałów, które wywiózł.
W Homs codziennie ginie kilkadziesiąt osób; „rekordowej” nocy z 3 na 4 lutego zginęło blisko 260. – Ludzie nie mają co jeść, nie mają czym się ogrzać, nie mają krwi dla rannych ani trumien dla zabitych – opowiada ów świadek. Pokazuje film nagrany podczas zbiorowego pogrzebu ofiar bombardowania. Tłum żałobników krzyczy: „Do raju, idziemy, my męczennicy, w milionach”.
Śmierć w Homs jest wszechobecna. Nie ma dokąd uciec. Zostaje tylko wiara w Boga i w to, co po śmierci. Islam uczy bowiem, że ten, kto oddał życie w obronie rodziny, domu, ojczyzny, idzie do raju. Mieszkańcy Homs są zdeterminowani, by opierać się dalej, cokolwiek by się działo. – Ci ludzie nie chcą umierać. Chcą żyć, ale godnie, nie na kolanach. Oblężenie ich nie złamało – tłumaczy fotoreporter.
***
Owszem, z całego świata płyną słowa otuchy i gesty solidarności. Prosyryjscy działacze protestują w wielu krajach, także w Polsce, apelując o powstrzymanie masakry. W mediach komentatorzy każą społeczności międzynarodowej wstydzić się za pozostawienie Syryjczyków samym sobie. Stany Zjednoczone zamknęły ambasadę w Damaszku, a dotychczasowy ambasador Robert Ford dołączył do internetowych aktywistów, publikując na swoim profilu na Facebooku materiały pokazujące ataki syryjskiej armii na cywilów. O konieczności dymisji Al-Asada i powstrzymania przemocy mówi szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton.
Porewolucyjna Libia nakazała syryjskim dyplomatom opuścić kraj, równocześnie przekazując budynek ambasady Syrii w Trypolisie opozycjonistom z Syryjskiej Rady Narodowej. Do podobnych działań wezwał kraje arabskie premier Tunezji Hamadi Dżebali. Liga Państw Arabskich – rozczarowana brakiem skuteczności swej dotychczasowej „misji obserwacyjnej” w Syrii – chce przedłożyć w Radzie Bezpieczeństwa ONZ kolejny projekt rezolucji, w którym ma być mowa o wysłaniu sił pokojowych ONZ do Syrii – „błękitne hełmy” miałyby powstrzymać przemoc. Ale ponieważ już poprzedni projekt storpedowały w Radzie Rosja i Chiny, jest mało prawdopodobne, by ten został przyjęty.
Niechciane – jak tłumaczą lokalni aktywiści – „słowa wsparcia” przesłał też syryjskim rewolucjonistom Ajman al-Zawahri, uważany dziś za szefa Al-Kaidy: następca Osamy bin Ladena wezwał muzułmanów z Turcji, Iraku, Libanu, Jordanii – krajów sąsiadujących z Syrią – aby pomogli powstańcom w konfrontacji z siłami Asada.
***
Jednak wszystkie te ważne apele i gesty – poza wezwaniem Zawahriego – nie zmieniają faktu, że społeczność międzynarodowa nadal nie potrafi pomóc Syryjczykom w ich dążeniu do wolności ani nawet ochronić syryjskich cywilów, od prawie roku masakrowanych przez armię Asada – ocenia się, że od marca ubiegłego roku w kraju zginęło ponad 6 tys. ludzi. Prośby syryjskich rewolucjonistów o strefę zakazu lotów, o „buforowe strefy bezpieczeństwa”, o choćby tylko logistyczne wsparcie dla walczących – pozostają daremne. W oblężonym Homs desperacja sięga tak daleko, że mieszkańcy twierdzą ponoć, iż przyjmą każdą interwencję – nawet NATO. Jeszcze niedawno kategorycznie odrzucali taką opcję.
Jeśli Zachód nie podejmie żadnych działań w obronie ludności cywilnej, zawiedzie nie tylko pokładane w nim nadzieje, tracąc serca i umysły Syryjczyków, ale przede wszystkim – zostawi pole do popisu radykalnym islamistom. W najgorszej wersji takim jak Zawahri.
Polityczny islam w coraz większym stopniu wypełnia wszelkie niezagospodarowane przestrzenie, przejmuje porzuconych i opuszczonych przez świeckie reżimy w tym regionie świata. Choć to nie islamiści byli motorem „Arabskiej Wiosny Ludów”, to oni zbierają jej owoce: Bractwo Muzułmańskie wygrało wybory w Tunezji i Egipcie.
W Syrii pozycja Bractwa jest wciąż bez porównania słabsza niż w innych krajach regionu. Ale jeśli sytuacja pozostanie bez zmian – czyli będzie coraz gorzej – powstanie przeciw Asadowi może przerodzić się w wezwanie do dżihadu. Ta rewolucja urodziła się z prowolnościowych odruchów – Zachód powinien jej pomóc, aby taką pozostała.