Hobby: strażak

Przeciętny obywatel nie odróżnia zawodowca od ochotnika. To zresztą nieistotne, o ile pomoc nadchodzi odpowiednio szybko.

26.03.2018

Czyta się kilka minut

Sto lat Ochotniczej Straży Pożarnej w Sarnakach, 2009 r. / ANDRZEJ SIDOR / FORUM
Sto lat Ochotniczej Straży Pożarnej w Sarnakach, 2009 r. / ANDRZEJ SIDOR / FORUM

Chciałby pan przyjechać do nas do remizy? To musimy umówić się na sobotę, bo tak na co dzień to wszyscy jesteśmy zajęci, swoje prace mamy – głos w słuchawce zaprasza, ale dopiero za kilka dni.

Baniocha, powiat piaseczyński, południowe przedmieścia Warszawy. Z jednej strony Piaseczno, z drugiej Góra Kalwaria, a pomiędzy nimi wieś z dwoma tysiącami mieszkańców, mnóstwem zakładów produkcyjnych i zamkniętym kilka lat temu największym w kraju składowiskiem odpadów. Płasko, niedaleko dziczejąca Wisła z łachami, mieliznami i ptasim rezerwatem. Do Pałacu Kultury i Nauki około 30 kilometrów ruchliwą drogą krajową nr 79. Przy jednej z bocznych dróg stoi parterowy pawilon z garażem na dwie ciężarówki i wieżą, na szczycie której zamontowano głośnik syreny alarmowej.

– Wiśniak? U nas co drugi Wiśniak – śmieje się na powitanie Jacek Wiśniak, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej Baniocha. Siadamy w pomieszczeniu socjalnym remizy. Stół, ława, kilka krzeseł i aneks kuchenny. Na dworze słoneczne przedwiośnie, a w środku remont i nieznośny chłód.

Jednostka ochotniczej straży w Baniosze ma długą, choć dziurawą historię. Powstała w 1945 r., ale nikt już nie pamięta, w jakiej postaci. Po pewnym czasie pojawił się pożarniczy studebaker produkcji amerykańskiej. Z napędem na trzy osie i motopompą, ale bez kabiny, bo strażacy siedzieli w nim na zamontowanych z boku ławkach. Ale kiedy poszedł do remontu do Mińska Mazowieckiego, słuch po nim oraz po lokalnych strażakach zaginął. Wreszcie w 1968 r. Ryszard Wiśniak, dziś prezes, wraz z paroma sąsiadami reaktywowali OSP Baniocha.

– Urzędowaliśmy wtedy w budynku cegielni, trzymaliśmy tam samochód. Jechało się do pożaru wtedy, gdy zadzwoniła straż państwowa – wspomina.


Czytaj także: Adam Robiński o polskich harcerzach


– Dzwonili do pani, która siedziała w stróżówce, ona szła pod garaż, włączała syrenę, a myśmy przybiegali i pytali, gdzie się pali. Nie mieliśmy radiostacji, więc się jechało i albo trafiało do pożaru, albo nie.

Teraz na stanie, oprócz własnej remizy, są już dwa auta: niedawno wyremontowany star z 1986 r. oraz nowy renault kerax z 2015 r., kupiony na 70-lecie OSP Baniocha. 200 tys. zł dała gmina, pozostałe 100 tys. zł dołożyli sponsorzy. 18-tonowy kolos pomieści siedem osób i 2,5 tys. litrów wody. Osiąga do 90 km/h, choć jak mówią strażacy, nie chodzi o to, by go rozpędzić, ale by te wszystkie tony dać radę zatrzymać.

Młodzi się garną

Początków dzisiejszej straży ogniowej na ziemiach polskich trzeba by szukać w średniowieczu. Jednak zorganizowane jednostki, w których można upatrywać prekursorów nowoczesnego pożarnictwa ochotniczego, to już XIX wiek. Straże powstawały we wszystkich zaborach, ale nie były ze sobą w żaden sposób skoordynowane. Każdy gasił w swojej okolicy, a kto we wsi żyw, to pomagał. W 1921 r. powstał Główny Związek Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej skupiający w sobie mniejsze byty o zasięgu obejmującym po kilka województw. W 1992 r. przemianowano go na Związek Ochotniczych Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej. W jego skład wchodzi dziś ponad 16 tys. jednostek. Zgodnie z obowiązującą od początku lat 90. ustawą o ochronie przeciwpożarowej obowiązek ich utrzymania spoczywa na gminach. Są też dotacje ministerialne, czasami pomagają sponsorzy.

– Średnia wieku w naszej jednostce to 25, może 27 lat – mówi Jacek Wiśniak, naczelnik OSP Baniocha, z jednostką związany od lat 80. – My tu jesteśmy starszyzna. Na akcje jeżdżą właściwie same dwudziestoparolatki. Młodzi się garną, sami do nas pukają z pytaniem, jak zostać strażakiem.

Przybudówką ochotniczych straży są tzw. młodzieżowe drużyny pożarnicze. Trafiają do nich kilkunastolatki. Ich zadaniem nie jest ratownictwo, ale edukacja dotycząca ochrony i profilaktyki przeciwpożarowej. Ćwiczenie sprawności fizycznej, kształtowanie odruchów społecznikowskich. Wreszcie zrobienie z nich strażaków – wolontariuszy, gdy osiągną 18. rok życia.

Baniochę szkoli Komenda Powiatowa Państwowej Straży Pożarnej w Piasecznie. Od podstaw: rozwijanie i przypinanie węży pożarniczych, gaszenie, wycinanie ludzi zakleszczonych w samochodach. Do tego dochodzą m.in. próby w komorze dymowej w komendzie w Kozienicach. Uzbrojony w aparat tlenowy kandydat na strażaka musi w zadymieniu i ciemności pokonać skomplikowany labirynt z przeszkodami. Ma znaleźć drogę do wyjścia i w tym czasie nie zgłupieć ze stresu. Podobnie jak w trakcie prawdziwych akcji tego typu ćwiczenia zawsze wykonuje się parami, aby w razie niedyspozycji jeden strażak mógł pomóc drugiemu. Butla z tlenem wystarcza na 45 minut.

Do uczestnictwa w akcjach potrzebny jest jeszcze zdany egzamin końcowy, który daje gwarancję, że wolontariusz będzie przydatny w terenie. Takich gotowych do akcji bojowych strażaków jest w OSP Baniocha siedemnastu, ale za chwilę będzie dwudziestu. Trzy osoby właśnie osiągnęły pełnoletność i po zakończeniu szkolenia dołączą do tej grupy. Na pokładzie są również kobiety, choć im – jak przyznaje Ryszard Wiśniak – trudniej związać się z ochotniczą strażą na dłużej.

– Młode dziewczyny prędzej czy później wychodzą za mąż, zakładają rodziny i mają inne sprawy na głowie – mówi.

– Zresztą zwykle jest tak, że jak ktoś przesłuży u nas rok i zostanie, to już na stałe. Nieraz trafia się zapaleniec, który pojawia się na każde wezwanie, ale po roku nie ma już po nim śladu.

Cztery sygnały – akcja, dwa – sprzątanie

Jak wygląda funkcjonowanie jednostki?

– Wszyscy mamy jakieś prace, z których się utrzymujemy, więc nikt tu nie dyżuruje na stałe. Jesteśmy do dyspozycji na odgłos syreny – tłumaczy naczelnik jednostki, po czym przyciskiem w ścianie uruchamia sygnał alarmowy. Podobno słychać go nawet siedem kilometrów stąd, więc kluczową sprawą jest, by wszyscy strażacy mieszkali i pracowali w jego zasięgu. Syrenę obsługuje Komenda Państwowej Straży z Piaseczna. Uruchamiana jest zdalnie, cztery ciągłe sygnały oznaczają interwencję. Kto może, zbiega się wtedy do OSP.

– Teraz nikt nie przybiegnie, bo zawyliśmy tylko raz. Zresztą czasami, jak zawyjemy dwa razy, to też nikt się nie zjawia, bo dwa sygnały oznaczają zbiórkę na sprzątanie w remizie – śmieje się naczelnik.

Ale nie każdy alarm oznacza od razu interwencję. Pierwszy przykład z brzegu: piątek, godzina 16, PSP załącza selektywną syrenę, bo niedaleko Baniochy pali się trawa. Do remizy zbiegają się strażacy, ale do Piaseczna idzie komunikat, że z wyjazdu nici, bo wszyscy kierowcy OSP Baniocha są jeszcze w pracy. Raz na jakiś czas można się z powodu akcji do pracy spóźnić, ale żeby z niej wychodzić, to nie – straż jest w końcu tylko ochotnicza.

Pożary traw to zresztą najczęstszy typ interwencji o tej porze roku. Aż do maja, kiedy okolica się wreszcie zazieleni. Poza tym klasyczne problemy wsi – pożar sadzy w kominach, wypadki i kolizje drogowe. Najczęściej na pobliskim Orlenie.

– Jesteśmy na specyficznym terenie. Dawniej była tu rolnicza spółdzielnia produkcyjna, zostało po niej mnóstwo nieużytków, na których pobudowały się różne zakłady produkcyjne – mówi Jacek Wiśniak.

– Jak tylko trawa zaczyna się palić, to zaraz któryś zakład dzwoni na 998 i jesteśmy wysyłani do pożaru. Trawy są co roku. Trafia się jakiś mądry i podpala. Boli nas, że potem w internecie ludzie wypisują, że my sami to robimy. Flaki sobie człowiek wypruwa przy sobocie czy niedzieli, lata zapocony z prądownicą po łące, a inny siedzi sobie z piwem nad wodą i wali takie teksty, że podpalamy, żeby sobie potem pogasić. Przestaliśmy się już właściwie tym przejmować.

Kto dojedzie szybciej

Ochotnicze straże są z zasady podległe służbom państwowym. Telefon na 998 lub 112 oznacza zgłoszenie dyspozytorowi powiatowej komendy PSP. To on analizując sytuację podejmuje decyzję, ile i które jednostki wysłać do zdarzenia. Zresztą gmina czy powiat nie stanowią wcale granicy działania. Chodzi o to, by czas reakcji był jak najkrótszy. Ochotnicze straże z założenia nie wykazują własnej inicjatywy. Nawet jeśli ktoś zaalarmuje OSP w swojej wsi, że się pali, ta w pierwszej kolejności przekaże informację straży państwowej. Do akcji ruszy dopiero wtedy, gdy pojawi się taka dyspozycja. Na miejscu też dowodzić będą strażacy zawodowi. Za wyjątkiem sytuacji, w których ich udział nie będzie konieczny, bo dyspozytor uzna, że ochotnicy poradzą sobie sami. Tak jest zwykle wtedy, gdy trzeba ściągnąć kota z drzewa lub zlikwidować gniazdo szerszeni.


Czytaj także: Adam Robiński i Jerzy Szwagrzyk o polskim leśnictwie


W 2017 r. OSP Baniocha ruszała w teren 130 razy, w tym do ponad 90 pożarów i niemal 30 tzw. zagrożeń miejscowych. To trzeci w kraju i pierwszy w województwie wynik spośród jednostek wyłączonych z krajowego systemu ratowniczo- -gaśniczego (KSRG). System funkcjonuje od 1995 r. Podlega komendantowi głównemu PSP, a jego zadaniem jest przede wszystkim koordynacja straży państwowej z ochotniczymi. W systemie znajduje się 500 jednostek PSP oraz prawie 4,4 tys. z 16 tys. OSP. Baniocha do systemu nie należy, choć spełnia wszystkie jego wymagania szkoleniowo-sprzętowe. Ale w gminie Piaseczno jest razem siedem jednostek OSP, z czego cztery włączono do KSRG, więc na kolejne nie ma już miejsca. Różnica polega głównie na dostępie do pieniędzy. Kogo w systemie nie ma, dostaje ich mniej.

Kiedy zapytać ochotnika, dlaczego został strażakiem, słyszy się zwykle, że to po prostu fajne hobby. Wieś nie daje tylu atrakcji co miasto, trzeba sobie szukać zajęć dodatkowych, a ochotnicza straż nadaje im jeszcze wymierny sens – pomaganie innym.

– Na sztandarach mamy wypisane „Bogu na chwałę, ludziom ku pomocy”. Ktoś to musi robić, państwówka sama nie dałaby rady ogarnąć całego kraju – przekonuje Jacek Wiśniak. – W naszym powiecie są 32 jednostki OSP i jedna państwowa straż. Co z tego, że PSP ma sześć samochodów? Co z tego, że do wyjazdu będą gotowi w minutę, skoro z Piaseczna do Góry Kalwarii jest 20 km, a ruch na drodze duży? OSP będzie gotowa w pięć minut od alarmu, ale i tak wyjedziemy w teren z dużą przewagą.

Jakub Deniszewski zna temat od obu stron. Na co dzień pracuje jako strażak zawodowy, a po zejściu ze służby wspomaga jeszcze OSP.

– Czasami można by było po robocie po prostu odpocząć, bo różne akcje się zdarzają, wiele bardzo męczących. Ale jak wróciłeś właśnie do domu i nagle słyszysz syrenę, to się nie zastanawiasz, tylko lecisz. Nieważne, zmęczony czy wypoczęty. To jest impuls – mówi.

A czym różni się strażak zawodowy od wolontariusza?

– Cel jest taki, żeby poziom wyszkolenia i sprzęt były takie same. OSP mocno się rozwijają – tłumaczy Deniszewski. – Ale wciąż trafiają się irytujące z punktu widzenia strażaka zawodowego sytuacje, gdy przyjeżdżamy do zdarzenia, oprócz nas również ochotnicy, i pierwsze, co oni robią, to witają się z PSP. Jest wypadek, są poszkodowani, a oni z wyciągniętymi rękami cześć, cześć. Albo zaczynają kierować ruchem drogowym, zamiast podejść do tych poszkodowanych i sprawdzić, co się stało. To oczywiście wynika z braku doświadczenia. Ale jeśli ktoś zgłasza zaangażowanie i chęć doskonalenia się, to będzie ciągle wysyłany na szkolenia, kursy. Trzeba tylko wykazać chęć do pracy. Nikt na nikogo nie patrzy z góry.

Deniszewski od małego chciał być strażakiem. I robił wszystko, żeby to marzenie zrealizować. Najpierw prawo jazdy, potem studium ratownictwa medycznego. Sprawdzał wymogi podczas naborów do szkoły strażackiej i odhaczał kolejne punkty. Przynależność do OSP nie jest przy rekrutacji obowiązkowa, ale pomaga, gdy komendant ogłasza nabór do pracy w komendzie. Bo świeżo upieczony absolwent, który ileś lat przesłużył jako ochotnik, ma już całkiem pokaźny zasób wiedzy i doświadczenie.

– Prawdę mówiąc, przeciętny obywatel nie jest w stanie odróżnić strażaka zawodowego od ochotnika. Co z tego, że ci drudzy mają czasem starsze auta, skoro są one w pełni sprawne? – przekonuje Paweł Frątczak, rzecznik prasowy komendanta głównego PSP.

– Właściwie nie ma już zdarzeń, w których PSP nie spotykałoby się z OSP. Poza ratownictwem chemicznym, biologicznym i radiacyjnym wszystkie inne typy specjalizacji, włącznie z ratownictwem wodnym, są dziś często realizowane przez ochotników. Wskutek uchwalenia tzw. ustawy modernizacyjnej znalazły się w ostatnim czasie pieniądze na zakup 600 samochodów różnego typu dla OSP. Ochotnikom przekazywane są również samochody wycofywane ze służby w państwowej straży, ale wciąż sprawne. Wydaje mi się, że OSP raczej nie mają powodów do narzekania na wsparcie ze strony państwa.

Kiedy unikać remizy

W sobotnie przedpołudnie syrena milczy, więc w gminie Góra Kalwaria najwyraźniej nic się nie dzieje. Można w spokoju zatankować keraxa, przejrzeć sprzęt (choćby po to, żeby znaleźć przewróconą piłę, z której wylało się trochę paliwa), posprzątać zabrudzoną remontem remizę. Latem dla zabicia czasu rozkłada się jeszcze stół do ping-ponga.

– W weekendy raczej nikt tu nie zjawia się sam z siebie – mówi Mariusz Wiśniak, zastępca naczelnika. – Czasami w tygodniu po pracy się wpadnie pogadać przy papierosie. Ale są dni, kiedy z remizy się nie wychodzi, bo ciągle coś się dzieje. W sezonie na trawy po akcji nawet nie ma co wracać do domu, bo wiadomo, że za chwilę znowu będzie alarm. Więc kiedy już jest spokój, lepiej remizy unikać, żeby i rodzina nas widywała.

Tym bardziej że oprócz klasycznych interwencji strażacy mają też inne obowiązki. W Wielkanoc trzeba pilnować Grobu Pańskiego, w Boże Ciało wraz z policją zabezpieczać procesję. W ubiegłym roku dwukrotnie delegacja z Baniochy jechała do dotkniętej skutkami sierpniowej nawałnicy kujawsko-pomorskiej gminy Sośno. Po to, by pomóc w usuwaniu szkód, m.in. rozbierając zawalone budynki, oraz z darami dla poszkodowanych.

Czasami służba wyciąga z domu na dłużej. W 2010 r., kiedy Wisłą szła fala powodziowa, strażacy dwa tygodnie spędzili na wałach. Kto mógł, brał urlop, bo trzeba było dyżurować całą dobę.

– Byłem wtedy na rencie, pilnowałem wałów od 7 do 19, potem zmieniali mnie ci, którzy w dzień musieli być w pracy. Monitorowaliśmy poziom wody, układaliśmy worki z piaskiem. Sporo ludzi mieszka zaraz za wałem przeciwpowodziowym, trzeba było wypompowywać wodę, bo nasiąknięty wał chodzi jak galareta. Albo odstraszać bobry, bo mogły zniweczyć całą naszą pracę – wspomina prezes Ryszard Wiśniak.

Trzech to już wyjazd

– Choć w nazwie straży z oczywistych względów wciąż figuruje przymiotnik „pożarna”, spektrum jej działań mocno się zmieniło – mówi rzecznik państwowej straży.

– Gaszenie pożarów to współcześnie mniej niż 30 proc. interwencji. Reszta to niezwiązane z ogniem sytuacje, w których zagrożone jest życie ludzi oraz środowisko. Prawa natury odgrywają istotną rolę, a lokalne zjawiska pogodowe, m.in. wichury, są coraz częstszym źródłem zagrożenia – dodaje Paweł Frątczak.

Z 520 tys. interwencji, jakie podejmowała straż w ubiegłym roku, aż jedna piąta wyjazdów dotyczyła właśnie usuwania skutków wichury.

– Staramy się rozwijać w kierunku ratownictwa medycznego i technicznego. Tego potrzebuje nasza okolica – mówi naczelnik OSP Baniocha. – Mamy ruchliwą drogę, na której już teraz zdarza się mnóstwo wypadków. W planach jest jej przebudowa, ruch się jeszcze zwiększy. To ratownictwo jest oczywistością. Dlatego przydałby się pewnie respirator, może jeszcze jeden samochód. I kierowca na etacie. Bo wystarczy kierowca i dwóch ratowników, żeby wyjechać na każde wezwanie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2018