W lasach rządzi korporacja

Prof. JERZY SZWAGRZYK, leśnik: Sytuacja finansowa Lasów Państwowych jest zbyt dobra w stosunku do reszty kraju. Ich przywileje są nieuzasadnione.

12.02.2018

Czyta się kilka minut

Wielka inwentaryzacja Puszczy Białowieskiej, maj 2016 r. / KRYSTIAN MAJ / FORUM
Wielka inwentaryzacja Puszczy Białowieskiej, maj 2016 r. / KRYSTIAN MAJ / FORUM

ADAM ROBIŃSKI: Z kręgów leśnych dochodzą takie głosy: polskie leśnictwo jest stawiane w Europie za wzór, wszyscy chcieliby je naśladować.

JERZY SZWAGRZYK: To tajemnicza sprawa – dlaczego leśnictwo wyszło w Polsce tak dobrze na tle innych krajów.

A rzeczywiście wyszło?

W sensie organizacyjno-finansowym – tak. Nie chodzi o to, że mamy lepszą naukę, a nasi absolwenci większe kompetencje. Raczej o to, że otoczenie prawne i finansowe Lasów Państwowych jest takie, że leśnicy z innych krajów mają czego zazdrościć. Nikt tego nie zaplanował. Co więcej, uważam, że pod względem ekonomicznym nie kształciliśmy naszych studentów intensywnie, więc zdumienie jest spore. Lasy Państwowe w sposób optymalny weszły w transformację ustrojową – leśnictwo jest jej największym wygranym. To zresztą ciekawe, że choć plan Balcerowicza nie ma dziś dobrej prasy w ekipie rządzącej, to jednak nikt nie czepia się ustawy o lasach, która była przecież jego elementem.

Jeśli nie leśnictwo, to może lasy mamy wyjątkowe?

Podobne do sąsiadów. Nie ma radykalnych różnic. Jak pan spojrzy na statystyki...

30 proc. lesistości kraju. To dużo?

To jest mniej więcej średnia światowa. W Europie jesteśmy trochę poniżej średniej. Na pewno nie mamy więcej lasów niż inni. Nie jest też tak, że przybywa ich więcej niż gdzie indziej. Tradycje leśne w tej części Europy są wszędzie podobne. Może Ukraina i Białoruś wywodzą się z innych kręgów. Ale Niemcy, Czechy czy Słowacja mają je podobne do naszych.

Gdziekolwiek się dziś pojedzie w Polskę, słyszy się: lasy są wycinane intensywnie jak nigdy dotąd. Czy to widać w danych?

Rzeczywiście, jeśli chodzi o liczbę wycinanych metrów sześciennych drewna, krzywa wznosi się ostro. Ale nie chodzi o to, że jesteśmy zachłanni czy że dewastujemy lasy, tylko o to, że jest ich coraz więcej i coraz szybciej rosną. Tniemy coraz więcej, bo coraz więcej jest do wycięcia. Jest taki wskaźnik opisujący, jaki procent drewna, które przyrasta w ciągu roku, jest wycinany. Jedynym krajem w Europie, gdzie wynosi on sto procent, jest Szwecja. Tną wszystko, co przyrasta. I to też jest zrównoważona gospodarka. Ale pozostałe kraje tną mniej. Akumulują drewno.

Ile wynosi ten wskaźnik w Polsce?

Oficjalnie około 75 proc. Ale ludzie, którzy pracują naukowo nad przyrostem drzewostanów, twierdzą, że w rzeczywistości jest znacznie niższy. To wynika z faktu, że dokładnie wiemy, ile wycinamy i sprzedajemy, ale nie jest łatwo oszacować dokładnie to, co przyrasta. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że lasy ewidentnie rosną coraz szybciej. Potwierdza to wiele nowszych publikacji.

Z czego to wynika?

Przede wszystkim z ocieplenia klimatu i wzrostu zawartości dwutlenku węgla w atmosferze. To, co jest postrzegane jako zagrożenie dla ludzkości, dla leśnictwa jest żyłą złota. Lasy rosną dużo szybciej niż dawniej, można więcej wycinać bez prowadzenia rabunkowej gospodarki.

Ale jest też druga strona medalu. Jeśli drzewa rosną szybciej i szybciej się je wycina, to w lesie robi się coraz większy ruch. To już nie jest człowiek z koniem, tylko ciężki sprzęt do prac leśnych. Więcej maszyn to większy hałas. W lesie coraz trudniej o ciszę i spokój.

Fundamentem działania Lasów Państwowych jest samofinansowanie. Co to w praktyce oznacza?

Lasy są państwowe, lecz działają jak korporacja. Wypożyczyły teren od państwa i na nim gospodarują. Pokrywają wszystkie koszty tego gospodarowania, nie biorą nic z budżetu, ale też niewiele do niego wkładają. Podatek leśny jest niski. Lasy zarabiają na różnicy między tym, co uzyskują ze sprzedaży drewna, a tym, co płacą podwykonawcom za wycięcie i zwiezienie surowca. Cena drewna w Polsce jest zbliżona do tej w Niemczech czy Szwecji, ale cena ludzkiej pracy jest o wiele niższa. To właśnie ta różnica powoduje, że Lasy Państwowe są tak bogate. W Niemczech i Szwecji praca jest droga, więc tamtejsze lasy robią bokami. Pod tym względem nasze Lasy są unikalne. Pewnie dlatego tak wielu młodych chce zostać leśnikami.

Ale jeśli w sprawozdaniu finansowym za 2016 r. czytam, że Lasy Państwowe wypracowały swój zysk „bez pieniędzy podatników, na własny rachunek i ryzyko gospodarcze”, brzmi to jak mydlenie oczu.

Ludzie łatwo przyzwyczajają się do dobrego. Jeśli ktoś zarządza czymś tak długo, łatwo mu uwierzyć, że jest to jego własnością. Ta postawa ujawnia się na każdym kroku. Parki narodowe dostają czasem pieniądze od Lasów, ale za każdym razem odbywa się to z gestem „dajemy tym, którzy nas proszą”. A przecież jeśli lasy są państwowe, to ich pieniądze też są państwowe.

Ważnym mechanizmem działania Lasów Państwowych jest Fundusz Leśny. Co to jest?

W skład Lasów wchodzi 430 nadleśnictw, każde z nich ma sporo samodzielności. Niektóre są permanentnie deficytowe, inne cały czas produkują nadwyżki. Fundusz ma to wyrównywać. Wiadomo, że każdy nadleśniczy chciałby być nad kreską, ale są takie nadleśnictwa, gdzie nigdy się to nie udaje. Prawie całe Podkarpacie jest zawsze na minusie, bo produkcja drewna w górach wymaga o wiele większych nakładów sił i środków.

To po co prowadzić gospodarkę leśną tam, gdzie nie jest dochodowa?

Lasy na stałe zatrudniają 25 tys. osób. Na przykładzie Puszczy Białowieskiej widać, że jednym z celów tej firmy, niekoniecznie deklarowanych, ale na pewno realnych, jest dawanie tego zatrudnienia, a tym samym i utrzymania swoim pracownikom. Przypadek białowieski jest uderzający, bo dotacja dla trzech tamtejszych nadleśnictw w 2016 r. sięgnęła bodaj 23 mln zł. Jeśli inne nadleśnictwa są niedochodowe, to dotacją trzeba uzupełnić kilka czy kilkanaście procent ich budżetu. A te trzy żyły niemal w całości na koszt reszty kraju.

To najmniej opłacalne nadleśnictwa w Polsce?

Tak mi się wydaje. De facto od dawna funkcjonowały ze związanymi rękami. Pozyskanie drewna było tam symboliczne. A struktura zatrudnienia podobna jak gdzie indziej. Kiedyś pojawił się nawet pomysł, by te trzy nadleśnictwa – Białowieżę, Browsk i Hajnówkę – połączyć w jedno. No ale nikt nie chciałby przecież stracić dobrze płatnej pracy, więc pomysł zarzucono. Lasy to nie jest maszyna do zarabiania pieniędzy. Oni je zarabiają, bardzo się do tego przykładają, ale jest to też firma zapewniająca bezpieczeństwo socjalne dużej grupie ludzi.

Przed rozmową z Panem zapytałem rzeczniczkę Lasów Państwowych o ocenę ustawy o lasach z punktu widzenia tej instytucji. Usłyszałem, że jest dobra i nie należy jej poprawiać. Ale Lasy mają też krytyków. W 2015 r. Najwyższa Izba Kontroli zarzuciła im, że rosnąca produkcja drewna przekłada się wyłącznie na wzrost pensji i inwestycji w nieruchomości, a niemal wcale na ochronę przyrody.

To skomplikowane zagadnienie, bo czy ochrona przyrody wymaga pieniędzy? Ochrona przyrody wymaga zostawienia jej w spokoju. Inwestycje? Rzeczywiście, w ostatnim dziesięcioleciu dużo wydaje się na drogi leśne. Ale można to nazwać nadrabianiem wieloletnich zaniedbań. Kiedy 15 lat temu jeździliśmy na Słowację, tamtejsza infrastruktura leśna różniła się od naszej dwoma aspektami. Budynki nadleśnictw w porównaniu z naszymi były bardzo skromne, za to drogi mieli świetne, a my fatalne. Teraz Polacy podgonili. Często jest tak, że jedzie się drogą gminną, dziurawą i nierówną, a potem skręca w las na szeroki, gładki asfalt.

Dobra sieć dróg oznacza, że można wjechać sprzętem głęboko w las, a potem dociągać drewno na krótszym odcinku, niszcząc mniej gleby i roślinności. Z drugiej strony gęsta sieć dróg w górach przyczynia się do szybszego spływu wody po ulewnych deszczach, co skutkuje wezbraniami i powodziami.

Kolejny zarzut: z opublikowanego w piśmie „Las Polski” porównania samofinansujących się gospodarstw leśnych jednoznacznie wynika, że w Lasach Państwowych są najwyższe wynagrodzenia i jednocześnie największa liczba pracowników przypadających na hektar lasu.

Leśnicy na taki zarzut odpowiedzą, że przybywa im zadań, choćby dlatego, że muszą prowadzić gigantyczną akcję inwentaryzacji leśnej bioróżnorodności. To fakt, choć można się spierać, na ile jest ona potrzebna. Brałem kiedyś udział w tzw. osłonie naukowej podobnej akcji, widziałem, z jakim rozmachem takie inicjatywy są realizowane. Dyrektor rzuca pomysł, a setki ludzi idą w las prowadzić inwentaryzację.

Przemysł drzewny zarzuca Lasom Państwowym praktyki monopolistyczne, niejasne zasady ustalania cen, preferencyjne ceny dla kontrahentów zagranicznych, co prowadzi do upadku polskie firmy.

Miałem kiedyś magistranta, który już w czasie studiów podjął pracę w przemyśle drzewnym w Niemczech. Do Krakowa dojeżdżał z Berlina i relacjonował, że momentami drewno płynie z zachodu na wschód, bo czasem w Niemczech było tańsze niż w Polsce. Dziś te ceny są porównywalne. Wielkość pozyskania drewna jest przez Lasy świetnie rozgrywana, bo o ile w wielu sprawach podpadają opinii publicznej, o tyle w tej mają jej pełne poparcie.

Przemysł drzewny mówi: możecie ciąć więcej, polskim firmom będzie wtedy lepiej, ceny skupu spadną, wzrośnie eksport. Lasy na to: nie możemy wyciąć więcej, niż jest zapisane w planach, bo to byłaby gospodarka rabunkowa. Ludzie im przyklaskują, bo przecież trudno przekonać społeczeństwo, że można by zwiększyć pozyskanie o 20 proc. i to wciąż byłaby zrównoważona gospodarka. Ale Lasom się to nie opłaca, wszystko mają skalkulowane. Jeśli zarabiają na różnicy między ceną sprzedaży a tym, co płacą wykonawcom, to znaczne zwiększenie podaży drewna mogłoby wpłynąć na obniżenie jego ceny. Wytną więcej, a zarobią mniej. Dlatego prosty rachunek ekonomiczny ubierają w opowieść o ochronie przyrody i oszczędzaniu jej zasobów.

Organizacje pozarządowe wytykają przede wszystkim brak kontroli społecznej i naukowej nad działalnością Lasów.

Są tzw. plany urządzenia lasu, społecznie uzgadniane. Ale, rzeczywiście, po pierwsze mało kto ma pojęcie, że może mieć na nie jakikolwiek wpływ, i mało kto bierze udział, bo to wszystko bardzo hermetyczny proces, z którego przeciętny obywatel pewnie niewiele rozumie.

A kontrola naukowa?

Jest długa lista profesorów, którzy robią dla Lasów ekspertyzy. Oczywiście można się zastanawiać, czy jak ktoś płaci za badania, to czy nie oczekuje konkretnych wyników. Można zlecać badania po to, aby znaleźć nowy, wydajniejszy sposób gospodarowania w lesie, a można też płacić za to, żeby z badań wyszło, iż wszystko, co robimy, jest najlepsze w świecie. To wszystko jest bardzo trudne do wykazania, ale faktem jest, że Instytut Badawczy Leśnictwa żyje z badań dla Lasów Państwowych, wydziały leśne szkół wyższych też sporo czerpią z tych funduszy. My jesteśmy w jakiś sposób od Lasów uzależnieni, bo to, że mamy tylu kandydatów na studia, jest pochodną dobrej sytuacji materialnej tej instytucji.


Czytaj także: Michał Książek: Szyszko odszedł, oni zostali


W sposób naturalny nam nie zależy na tym, żeby tam zarabiało się gorzej, bo wtedy odpłyną nam studenci. Są też badania robione dla Lasów przez naszą kadrę, za większe pieniądze niż to, co można zyskać w Narodowym Centrum Nauki, a bez tak silnej konkurencji, bo środowisko jest małe.

Kolejny zarzut: blokowanie powoływania nowych i powiększania istniejących parków narodowych. Jako przykład nie tylko Białowieski, ale i Bieszczadzki czy wciąż tylko projektowany – Turnicki.

Myślę, że w latach 90. Lasy popadły w pewną traumę, bo odebrano im gospodarowanie tysiącami hektarów, na których powstały nowe parki albo na których dokonywano powiększenia parków już istniejących. Później zmieniło się prawo, teraz Lasy mogą powiedzieć, że to gmina nie chce parku. W przypadku Turnickiego Parku Narodowego wszystkie okoliczne gminy są przeciw.

Chodzi o zarobki? O to, że w parkach zarabia się mniej?

Z perspektywy Warszawy można sobie wyobrazić, że Lasy biorą pod opiekę finansową parki narodowe, ale lokalnie nie jest tak różowo. Jeśli leśnik zostanie przesunięty do parku, natychmiast straci 60 proc. pensji. To bariera psychologiczna nie do przeskoczenia.

Czyli problemem jest finansowanie parków narodowych?

Ogromnym. Zaskoczę pana, ale za poprzednich rządów PiS-u pojawił się projekt, by włączyć je w jedną strukturę z Lasami.

Wtedy fundusze leśne mogłyby trafiać bezpośrednio do parków. Może nie zarabialiby tyle samo, ale na pewno różnica byłaby mniejsza.

Sam widziałem, jak na różnych gremiach projekt ten był odrzucany przez przyrodników, którzy uważali, że Lasom chodzi wyłącznie o pozyskanie drewna w parkach. A ja uważam, że im wcale nie zależy na zwiększeniu wycinki, bo to się nie kalkuluje. Pomysł przepadł, Lasy dają, na co chcą i ile chcą. A parkom wiecznie brakuje pieniędzy. Problem jest zresztą szerszy, bo skąd wziąć pieniądze na poszerzenie choćby Białowieskiego? Jest obawa, że wszystkie pozostałe parki narodowe musiałyby się na niego zrzucić.

W wywiadzie dla serwisu Jagielloński24.pl powiedział Pan, że Lasy przez ostatnie dwa lata zrujnowały swój wizerunek.

Tak, to jest katastrofa i część leśników zdaje sobie chyba z tego sprawę. Przez długie lata inwestowano w PR i poprawę wizerunku. Jeśli chodzi o ochronę przyrody, co mnie głównie interesuje, też obserwowaliśmy systematyczną poprawę. W ostatnim czasie to wszystko zostało zmarnowane z zupełnie niezrozumiałych powodów. Cały czas się zastanawiam, kto na tym zyskał. Zdaje się, że nikt.

Mateusz Morawiecki już wcześniej jako minister mówił o reformie systemu i włączeniu Lasów do budżetu państwa. Na razie mu się nie udało. Teraz, gdy ma decydujące zdanie, skończy się czas samofinansowania?

Rzeczywiście powstał jedyny realny układ, w którym takie rozwiązanie ma szansę wejść w życie. Ale czy premier Morawiecki się na to zdecyduje? To kwestia otwarta. To nie jest tak, że ja jako pracownik wydziału leśnego jestem wyłącznie kibicem jednej strony. Uważam, że sytuacja finansowa Lasów Państwowych jest zbyt dobra w stosunku do reszty kraju. Ich przywileje są nieuzasadnione. Wiem też, że moi byli studenci, którzy tam pracują, są przerażeni taką wizją, bo przywykli do stabilnego, korzystnego dla nich układu.

A jak Pan widzi potencjalną zmianę z punktu widzenia przemysłu i przyrody?

Przemysł na pewno by zyskał, ale moją domeną jest ochrona przyrody i tu już tej pewności nie mam. Bo jeśli wzrosłoby pozyskanie drewna, to ruch w lesie byłby niewątpliwie większy. Dla krajowej ekonomii byłoby to dobre, przyroda mogłaby stracić.

Nie jestem hurraoptymistą takiego rozwiązania, ale za decydujący uważam argument sprawiedliwego rozdziału dóbr. Obecny układ jest pod tym względem niedobry. Ci, którzy tyrają fizycznie, często ryzykując zdrowiem, a więc drwale, dostają małe pieniądze. Ci, którzy zlecają tę pracę zza biurka – znacznie większe.©

PROF. DR HAB. JERZY SZWAGRZYK jest dyrektorem Instytutu Ekologii i Hodowli Lasu na Wydziale Leśnym Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2018