W stanie czuwania

Dziś harcerstwo, pomysł rodem z XIX stulecia, nadal nie chce być efektowne. Ale postawy, które kształtuje, są dziś potrzebne jak nigdy dotąd.

26.02.2018

Czyta się kilka minut

Wakacyjny obóz ZHP w Konopiskach, sierpień 2017 r. / ANDRZEJ GRYGIEL / PAP
Wakacyjny obóz ZHP w Konopiskach, sierpień 2017 r. / ANDRZEJ GRYGIEL / PAP

Opowieść o tym, czym jest współczesne harcerstwo, dobrze zacząć 10 kwietnia 2010 r. na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Na wieść o katastrofie w Smoleńsku pod Pałacem Prezydenckim harcerze zjawili się spontanicznie, bez odgórnego polecenia. Ktoś przypomniał sobie, że po ostatnim listopadzie zostało trochę zniczy. Wydało mu się ważne, by rozdawać je zgromadzonym. Ktoś inny zauważył, że mimo gęstniejącego tłumu na miejscu wciąż nie ma służb miejskich. I że gdy ludzie ustawiają znicze, to spychają na nie innych. Trzeba było zorganizować służby porządkowe. Odgrodzić płonące znicze, przestawiać je w miarę ich przybywania, usuwać wypalone. Ten nieplanowany dyżur trwał dwie doby, zanim Ratusz ustawił barierki.

Musztra, warta, mundur, odznaki, sprawności, obozy w środku lasu – tak w paru słowach podsumować można stere­otypowe postrzeganie formacji o ponadstuletniej już historii. Masowość ruchu harcerskiego powoduje, że zetknął się z nim każdy. Nie licząc tych, którzy przez harcerstwo przeszli, mało kto jednak wie, co kryje się za jego ceremoniałem.

Lekcja na jeziorze

– Harcerstwo to jedna z najnowocześniejszych organizacji wychowawczych – mówi Mikołaj Harasimowicz, komendant Szczepu 40 Warszawskich Drużyn Harcerskich i Zuchowych Związku Harcerstwa Polskiego. – Mówię to w myśl zasady, że nowoczesność warunkuje zmiana, nadążanie za czasem, dopasowywanie się do rzeczywistości.

Filary metody harcerskiej są cztery. Oprócz programu to system małych grup, uczenie w działaniu oraz określony dziesięciopunktowym prawem harcerskim system wartości przekazywanych przez instruktorów. Są wśród nich m.in. prawdomówność, umiłowanie i ciekawość przyrody, posłuszeństwo, ofiarność i gotowość niesienia pomocy innym. – Jeśli ktoś mówi, że harcerstwo jest instytucją przestarzałą, może mieć na myśli owe wartości – zauważa Harasimowicz. – Prawo harcerskie może brzmi anachronicznie, ale jego treść wciąż odpowiada współczesnym potrzebom. Nasze wartości są tradycyjne, ale narzędzia, którymi się posługujemy do ich wpajania, niekoniecznie – dodaje.

Dwa lata temu, podczas obozu dla 180 osób na Warmii wraz z kadrą, doszli do wniosku, że ich podopiecznym brakowało braterskich instynktów, a wśród dorosłych dało się słyszeć coraz większą niechęć do uchodźców. Jako rozwiązanie wymyślili więc nocne manewry. Harcerze mieli dobrać się w grupy, zbudować tratwy, przeprawić na drugą stronę jeziora i założyć nowe obozowisko. Dzięki temu mieli poczuć się jak ludzie, których okoliczności zmuszają do porzucenia dotychczasowego życia.

Czy aluzja do bieżących wydarzeń była czytelna? – Dla kadry tak. Niektórym otworzyły się oczy, choć nie jest tak, że od razu można zmienić zdanie na równie istotny temat. Ale wbijając się małymi klinami w sposób myślenia, otwieramy przynajmniej pole do rozmowy – mówi Harasimowicz. – Z kolei dla dzieciaków ważne było to, że działały w grupach, pokonały słabości, stanęły na wysokości zadania. Zaradność to teraz zresztą cel większości drużyn harcerskich. Dzieci są mało zaradne, bo cyfrowy świat przesunął granicę dojrzałości. Jeśli 14-latek nie umie o siebie zadbać, to damy mu takie zadanie: spakuj się, zbuduj wehikuł, urządź na nowo.

Skauting przetłumaczony

Początki skautingu, a więc i harcerstwa jako jego polskiej odmiany, sięgają przełomu XIX i XX w. i postaci generała Roberta Baden-Powella, brytyjskiego wojskowego, który wsławił się wielomiesięczną obroną południowoafrykańskiej twierdzy Mafeking podczas wojny burskiej. Aby wzmocnić kruche zasoby ludzkie, do służby powołał wówczas małych chłopców, którzy mimo braku doświadczenia okazali się świetnymi zwiadowcami i łącznikami. Po przejściu do cywila Baden-Powell poświęcił się pedagogice. Na polski grunt ideę przeniósł Andrzej Małkowski, żołnierz lwowskiej Armii Polskiej (który zetknął się z podręcznikiem Brytyjczyka, gdy za karę za spóźnienia na zajęcia kazano mu go przetłumaczyć). Działo się to jeszcze w czasach rozbiorowych, więc do programu Baden-Powella dodano wątek niepodległościowy.

– Skauting i harcerstwo szybko zostawiły daleko w tyle system edukacji szkolnej – mówi Harasimowicz. – Problem ze szkołą polega na tym, że wymyślono ją w XIX wieku po to, żeby dać szansę edukacyjną masom i wykształcić ludzi do pracy w fabrykach. Posadzono ich w ławkach, dano nauczycieli, którzy kładli im wiedzę do głowy. To się mogło sprawdzać w czasach, gdy dostęp do wiedzy był ograniczony. Ale dziś ma go każdy, więc szkoła to przeżytek. Zmieniają się tylko nauczane treści, paradygmat jest ten sam co w XIX w. Siedzenie w ławkach, lekcje pięć dni w tygodniu, i tak przez całe młode życie.

Poza szkołą i rodzicami

Związek Harcerstwa Polskiego powołano w 1918 r., scalając organizacje o podobnym charakterze. W 1989 r. w wyniku rozłamu we władzach ZHP powstał Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej, uważający się za kontynuatora tradycji przedwojennych i bliżej związany z tradycjami narodowo-chrześcijańskimi. Część instruktorów chciała się odciąć od środowiska uwikłanego w programy wychowania w duchu socjalistycznym.

Dziś organizacji harcerskich jest wiele, a większość działa lokalnie. Są organizacjami pożytku publicznego, finansowanymi ze składek członkowskich i darowizn. ZHP dysponuje również sporym majątkiem będącym spuścizną po czasach PRL (w związku z czym ma paro­milionowe długi związane z niemożnością utrzymania tego majątku). Jest otwarty na ludzi wszystkich wyznań i ateistów. Zrzesza około stu tysięcy osób. Z kolei do ZHR należy kilkanaście tysięcy osób, a w jego statut wpisano wychowanie oparte na wartościach chrześcijańskich. Instruktorami ZHR mogą zostać jedynie katolicy. Od wychowanków oczekuje się, że będą wiary chociaż poszukiwać.

Trzecią najważniejszą organizacją są Skauci Europy z paroma tysiącami członków i najsilniejszymi związkami z Kościołem katolickim, odwołujący się do klasycznej pedagogiki Baden-Powella. Skauci działają przy parafiach i szkołach katolickich, a w ich funkcjonowanie zaangażowani są również rodzice. Może właśnie dlatego jest to najdynamiczniej rozwijająca się z dużych organizacji harcerskich w Polsce (w ZHP i ZHR liczba członków rośnie wolniej). Wśród „drobnicy” znaleźć można m.in. Stowarzyszenie Harcerskie, w którym nacisk kładziony jest na uniwersalne wartości, bez Boga na sztandarach.

Różnice w funkcjonowaniu dotyczą również metod pracy. Instruktorzy ZHR pracują społecznie, część kadry ZHP to etatowcy. W tym ostatnim normą jest wprowadzona po wojnie koedukacja. – W ZHR wierzymy w to, że wychowawca powinien być dla podopiecznych autorytetem i wzorem, stąd przyjęliśmy model monoedukacyjny, z osobnymi męskimi i żeńskimi grupami, gdzie wzorem dla chłopca jest starszy chłopak, a dla dziewczynki – dziewczyna – mówi zuchmistrz Wojciech Nowakowski. I zaraz dodaje, że najważniejszy jest jednak wspólny cel stawiany sobie przez harcerstwo – młodzi ludzie sami mają kreować zmianę, która ich dotyka. – Harcerstwo kształtuje nie tyle umiejętności, co postawy. W zuchach nazywamy taką przemianę drogą od małego egoisty do małego altruisty – tłumaczy.

Dzieci z tylnego siedzenia

Jak się dziś trafia do harcerstwa? Mało kto przychodzi sam. To raczej jest wpływ kolegi, koleżanki lub harcerza odwiedzającego szkołę. Spory udział w pozyskiwaniu nowych członków mają też parafie, często użyczając sal na zbiórki. Przygoda zaczyna się w zuchach, przez harcerstwo właściwe i grupy wędrowników (ramy wiekowe nie są stałe, a ostatnia reforma edukacji jeszcze dodatkowo je upłynniła), aż do 21. roku życia, kiedy harcerz, wchodząc w dorosłe życie, powinien zostać instruktorem lub wystąpić z ruchu.

Harcerski rok jest zbieżny ze szkolnym. Zaczyna się we wrześniu, kiedy tworzone są programy dla istniejących już grup. W październiku ruszają cotygodniowe zbiórki i organizowane mniej więcej co dwa miesiące weekendowe biwaki. Na początku listopada harcerze gromadzą się przed cmentarzami, gdzie sprzedażą zniczy zarabiają na działalność. Przełom roku to zimowiska, z kolei sezon wiosenny – jeszcze więcej krótkich wyjazdów pod namioty czy do zaprzyjaźnionych szkół.

– W grupie gimnazjalistów, którą prowadziłem, udało mi się wprowadzić drugą zbiórkę sportową. Widziałem, że chłopcy są przeładowani zajęciami umysłowymi, że potrzebują dać upust nagromadzonej energii, więc spotykaliśmy się tylko po to, żeby pograć w piłkę i odparować ­móz­­gi po tygodniu zajęć – wspomina Harasimowicz. Według niego problemem w organizacji zajęć dla harcerzy jest dziś to, że trudno wyrwać dzieciaki z nawału zajęć pozaszkolnych. – Dwa języki, skrzypce, korki. Gdyby szkoła odpuściła pięć godzin tygodniowo, rodzice trzy godziny, można by ten odzyskany czas wykorzystać chociażby do tego, żeby dzieciaki mogły się trochę ponudzić. A nuda wiedzie do kreatywności.

– Rodzicom swoich dziewczynek mówiłam na zebraniach: „Pozwalam waszym dzieciom na to, czego wy im zabraniacie” – wspomina Anna Wittenberg, dziennikarka, która harcerstwo zawiesiła na kołku po narodzinach córki. – To był klasyczny przykład dzieciaków z tylnego siedzenia samochodu. Nie potrafiły samodzielnie poruszać się po mieście, musiałam je z nim oswoić. Przychodziły więc na zbiórkę do szkoły, od portiera odbierały kopertę z zadaniem, a ja czekałam pod telefonem na wypadek ewentualnych kłopotów. Kazałam im pojechać z Mokotowa na Wilanów, oczyścić konkretną tablicę pamięci, zrobić notatkę, a na koniec wysłać mi zdjęcie. Najpierw jechały bez przesiadek, potem wypuszczałam je coraz dalej. Albo organizowałam grę terenową na obszarze całego Śródmieścia. Ich rodzice wiedzieli, że z dziewczynkami nie ma pełnoletniego opiekuna, ale to kupowali. Zresztą moim zdaniem harcerstwo jest służebne wobec rodziny i jeśli instruktor postawi na kontakt z rodzicami, osiągnie więcej.

Ale żeby wyważyć relacje instruktorów, w opowieści o współczesnym harcerstwie nie może też zabraknąć głosów osób zawiedzionych. Jak choćby wspomnień rodzica, którego dzieci na własną prośbę po paru zbiórkach zrezygnowały z harcerstwa po tym, jak na jednej z nich instruktor kazał im w lesie strzelać z wiatrówki do tarczy z podobizną Putina. Metoda wychowawcza jest tak dobra, jak wychowawca.

Harcerstwo po nawałnicy

Kwintesencją harcerstwa w powszechnym postrzeganiu jest letni obóz. Ma być las, ma nie być prądu, przynajmniej dla podopiecznych. Telefony komórkowe zostają w domach. – Dzieciaki mają być tu i teraz, a nie z nosami w komórkach – mówi Harasimowicz. – Podczas tych trzech tygodni dużo się dzieje. Na początku każdy gra jakąś rolę, udaje kogoś innego, ale potem traci czujność, zaczyna zachowywać się prawdziwie, a wychowawca dostaje materiał, na którym może pracować. Zyskują też dorośli. Nie mamy światła, więc żyjemy naturalnym rytmem. Jak do drugiej w nocy nie siedzisz przy komputerze, to potem nie masz problemów ze wstaniem skoro świt.

W sierpniu 2017 r. o tym, czym są obozy, przypomniała sobie cała Polska. Nocna nawałnica zabiła dwie łódzkie harcerki w Suszku nieopodal Rytla w Borach Tucholskich, a 29 osób zostało rannych. Przez media przetoczyła się zaś debata, czy obozy harcerskie są bezpieczne.

– W naszym podejściu nic się nie zmieniło. Wciąż traktujemy las jako schronienie, a nie zagrożenie. Po katastrofie w Rytlu odbyliśmy w hufcu dyskusję na jej temat i doszliśmy do wniosku, że ryzyko podobnej tragedii jest niewielkie, mniejsze niż choćby ryzyko wypadku drogowego w drodze na obóz. Nie zwalnia nas to jednak z myślenia o tym, co może się wydarzyć – mówi Harasimowicz. – Do tej pory żaden rodzic nie zabrał dziecka z obozu, ale boję się takiego scenariusza. Kiedy w środku wakacji media zaczną przypominać o Rytlu, bo to nośny temat, wtedy rodzice się obudzą i zaczną odbierać dzieciaki. Jeśli ubędzie kilkunastu, posypie nam się cały obozowy budżet.

Latem zeszłego roku na Pomorze ruszyły setki harcerzy z całego kraju, by pomóc posprzątać spustoszoną okolicę. – Nie było żadnego rozkazu, nie wiadomo było, co zastaniemy na miejscu, ale trzeba było jechać i się zorientować, co da się zrobić – wspomina Harasimowicz. Na początku z Hufca Mokotów pojechali w piątkę. Na miejscu akcję koordynowała ekipa harcerzy z Chojnic. – Strażaków było niewielu, wojsko przyjechało dopiero po kilku dniach, ale ktoś zapomniał wydać im rozkaz do pracy, więc żołnierze siedzieli i czekali. Sprawy w swoje ręce wziął sołtys, byli wolontariusze i harcerze. Kiedy strażacy zobaczyli nasze zaangażowanie, zakwaterowano nas obok nich w samym centrum wsi, karmili nas, serwisowali sprzęt. To ważne: po całym dniu oddajesz pilarkę strażakom, następnego dnia odbierasz ją nasmarowaną i zatankowaną. I do tego uścisk ręki strażaka z podziękowaniem za dobrą robotę.

– Ale tak naprawdę w harcerstwie wcale nie chodzi o spektakularne działanie – przekonuje Harasimowicz. – Potwierdzeniem słuszności tego, co robimy, jest fakt, że nie umiemy barwnie o tym opowiadać. Wychowanie młodego człowieka nie jest spektakularne. Nikt nie mówi o tym, że nasi wychowankowie w dorosłym życiu doskonale odnajdują się w dużych zespołach, potrafią uszanować zasady, dbać o innych.

Bez prohibicji

W kwietniu ubiegłego roku w statecznym zwykle środowisku zawrzało. Nadzwyczajny zjazd ZHP przegłosował zmianę dziesiątego punktu prawa harcerskiego. Od niemal stu lat brzmiał on „Harcerz jest czysty w myśli, w mowie i uczynkach; nie pali tytoniu i nie pije napojów alkoholowych”. W nowej wersji zakaz zastąpiono ogólnym zapisem o wolności od nałogów (zmiana dotyczy tylko prawa ZHP, inne organizacje harcerskie pozostały przy starym zapisie). Zwolennicy takiego rozwiązania tłumaczyli, że dla wielu całkowita wstrzemięźliwość nie stanowi żadnej wartości, a dotychczasowy punkt dziesiąty był jedynym zakazem w całym prawie harcerskim. Argumentowali, że zachodni skauting nie zna prohibicji, więc podczas międzynarodowych zlotów dochodziło do absurdalnych sytuacji, bo gdy większość członków szła wieczorem na piwo, Polacy musieli zadowolić się wodą. – Mamy pokazywać drogę, a nie zakazywać. Teraz każdy z nas może postawić sobie poprzeczkę w innym miejscu – mówi Harasimowicz.

– Tym, którzy alkohol pili mimo zakazu, łatwiej było zmienić prawo, niż przestać pić – twierdzi z kolei Anna Wittenberg. – Zamiast pracować nad sobą, dopasowali do siebie wymogi. Przepis o abstynencji nie znalazł się w prawie przypadkowo. Harcerz ma być pierwszą linią pomocy, dlatego musi być w nieustannej gotowości. Nie może być pijany, bo jeśli coś się stanie, to żaden z niego pożytek. Gdyby tu na tym skrzyżowaniu nagle doszło do wypadku, pobiegłabym pomóc poszkodowanym jeszcze przed przyjazdem służb ratunkowych. Mamy ciągle czuwać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2018