Hannah i jej zmory

Mówić o Hannah Arendt: „kochanka Martina Heideggera” to jakby kłaść całą jej filozofię na kozetce u psychoanalityka. Mówić o Arendt bez zająknięcia się o Heideggerze to czynić z filozofów samotne komety.

20.01.2014

Czyta się kilka minut

Hannah Arendt, ok. 1930 r. / Fot. Granger Collection / FORUM
Hannah Arendt, ok. 1930 r. / Fot. Granger Collection / FORUM

Co to była za historia! On – „buntownik wśród filozofów”, niemiecki intelektualista-celebryta. Ona – „żądna wiedzy adeptka”, a później najprzenikliwsza filozofka XX wieku. Chce się wierzyć w tę historię, tak jak w to, że miłosnymi wyborami rządzi jakiś kosmiczny (i bardzo racjonalny) porządek. Tak jak chcielibyśmy, żeby śliczna góralka Alicja Bachleda-Curuś pokochała równie pięknego Sebastiana Karpiela-Bułeckę, tak marzy nam się, aby umysł wielki złączył się z intelektem równie wybitnym – i to bez pomocy paparazzich. Pikanterii dodaje fakt, że Heidegger przechodzi na „ciemną stronę mocy”, w 1933 r. wstępuje do NSDAP i jako reżimowy rektor Uniwersytetu we Fryburgu (1933–1934) zamyka drzwi przed żydowskimi wykładowcami i studentami.


WĄSKA KŁADKA


Mimo że akademicki romans filozofów jest dziś pokrytym patyną „skandalem” (już w 1982 r. pisała o nim Elisabeth Young-Bruehl), wciąż prowokuje do snucia psychoanalitycznych rewelacji. „Jak Żydówka mogła się zadawać z nazistą in spe?” – z tym „ludzkim” pytaniem mierzą się wszyscy kolejni biografowie Arendt. Jedni, jak Pietro Citati, nazywają to uczucie „miłością do boga, tak jak w greckiej tragedii, oraz miłością do człowieka, o której marzyli romantyczni niemieccy poeci”. Inni, jak Elżbieta Ettinger, dokonują karkołomnych sztuczek, by udowodnić, że Arendt, po przedwczesnej śmierci ojca chorującego na syfilis, miała ponoć podświadomie szukać pocieszenia u starszego mężczyzny i do końca życia być od niego uzależniona. Te sensacje przekonały spadkobierców filozofów do ucięcia plotki publikacją ich zachowanej korespondencji (1998, pol. wyd. 2010) – trwającej, z kilkoma długimi przerwami, półwiecze, aż do śmierci Arendt.

Antonia Grunenberg, politolożka, która gros swoich badań poświęciła autorce „Korzeni totalitaryzmu” i jest współtwórczynią nagrody jej imienia (Hannah-Arendt-Preis für politisches Denken, w 2013 r. wyróżnienie otrzymał Timothy Snyder), całym sercem stara się przekroczyć schemat sentymentalnej biografii i... z całą żarliwością w tę kliszę popada. Jednak jej „Hannah Arendt i Martin Heidegger. Historia pewnej miłości”, wydana w Niemczech w 2006 r., wzbudziła spore zainteresowanie – bo nikogo nie obraża. Czyta się ją niczym łotrzykowski romans, gdzie bohaterowie „wdają się w ryzykowną namiętność, będącą początkiem pełnej przygód drogi myślowej, która ich ciągle rozdziela i łączy”. Na szczęście Grunenberg nie zadowala się rolą podglądaczki. Wpisuje historię miłości w klimat intelektualnego napięcia między myśleniem świata politycznego a filozoficznym dyskursem wyzwolenia. Romans między profesorem i uczennicą jest najtrywialniejszym elementem tej układanki.

Jeśli warto mówić o relacji Arendt i Heideggera, to dlatego, że można w niej dostrzec motyw uwalniania się spod wpływu mistrza przez radykalizację jego myśli i przenicowanie we własną antytezę. Arendt nie pali jednak mostów do ostatniej belki, zostawia wąską kładkę między sobą a dawnym nauczycielem.


NAUCZYĆ SIĘ MYŚLENIA


Biografie Arendt czyta się dziś jak opowieści z pogranicza fantastyki i utopii – o świecie, gdzie myślenie dla samego myślenia nie było niczym wstydliwym, a uniwersytet gromadził jego kapłanów. Grunenberg rozpoczyna opowieść w dniu, gdy na 61. urodzinach Edmunda Husserla Heidegger spotyka Karla Jaspersa. Ten syn bankiera, licencjonowany psychiatra, który chce psychologii rozumiejącej, w 1922 r. obejmuje, mimo protestów, katedrę filozofii w Heidelbergu. Heidegger to syn bednarza z prowincjonalnego Meßkirch i niedoszły jezuita, który przerywa nowicjat z powodu niezbyt silnej wiary. W czasie studiów we Fryburgu jego ambicją staje się przeobrażanie filozofii. Przełożeni są sceptyczni. Paul Natorp nazywa go epigonem i dopiero któraś z kolei próba wspięcia się po szczeblach akademickiej kariery, dzięki rekomendacji Husserla, przynosi skutek – zostaje profesorem w Marburgu.

„Jaspers argumentował śmiało, posuwając się w przód i cofając, niemal tańcząc, Heidegger niczym drwal, który uporczywym rąbaniem toruje sobie drogę przez las” – twierdzi Grunenberg. A jednak to on wśród studentów zyskał przezwisko „sztukmistrz z Meßkirch”. „Spotkanie z Martinem Heideggerem było (...) wielkim wstrząsem dla mojej przedwczesnej pewności siebie” – wspomina Hans-Georg Gadamer. „Emanuje z tego trzydziestoczterolatka jakiś nieokreślony urok, niespotykana intensywność filozoficznej determinacji” – dodaje inny uczeń, Paul Hühnerfeld. Takiego Heideggera poznaje osiemnastoletnia studentka z Królewca, która zapisała się na wykład o dialogach Platona „Sofista” i „Fileb”. Arendt po latach przywołuje ten okres: „Myślenie znów stało się żywe, skarby wiedzy z przeszłości, wydające się martwymi, są na powrót przedmiotem rozmów, przy czym okazuje się, że wychodzą na jaw całkiem inne rzeczy, niż się nieufnie przypuszczało. Pojawił się nauczyciel: może będzie można nauczyć się myślenia”.

Heidegger doskonale wpisuje się w intelektualne zapotrzebowanie epoki – na apolityczność bycia, która przeobraża się w najbardziej polityczną z postaw. „Czym jest więc filozofia uniwersytecka, można wykazać tylko własnym życiem” – pisze w 1921 r. do ucznia, Karla Löwitha.

Chcielibyśmy wierzyć, że Heidegger traktował młodziutką Arendt jak partnerkę filozoficznych dysput. Zachowane listy świadczą raczej o tym, że jego zauroczenie było erotyczne – i nieco tchórzliwe. Umawiają się na ławkach w parku, mają system spotkań na przystankach tramwajowych i stacjach kolejowych – tak aby nikt nie przyłapał profesora. Już w pierwszym liście z 10 lutego 1925 r. zaznacza swoją pozycję: „Kiedyś Pani zrozumie i będzie wdzięczna – nie mnie – że wizyta podczas »dyżuru« była krokiem decydującym, każącym wycofać się z tej drogi wiodącej w straszliwą samotność badań naukowych, którą zdoła wytrzymać jedynie mężczyzna, i to też wyłącznie wtedy, gdy weźmie na siebie ciężar oraz szaleństwo bycia twórczym”. Ona chce dzielić się pierwszymi pisarskimi wprawkami, ale nie znajduje u niego czujnej uwagi. Jest „przekorną nimfą leśną”, którą się odsuwa, kiedy w grę wchodzi kariera. W styczniu 1926 r. pisze do niej list, wyznaczający początek końca ich związku: „(...) musiałem o Tobie zapomnieć i będę to robił zawsze, ilekroć wkroczę na ścieżkę pracy wymagającej najwyższego skupienia”.

Gdy ukazuje się „Bycie i czas” (1927), już się rozstali. Arendt przenosi się do Heidelbergu, jej promotorem zostaje Jaspers, nieświadomy tego romansu. Wiosną 1929 r. Heidegger jedzie do Davos na debatę z Ernstem Cassirerem o pojęciu wolności. W starciu między neokantyzmem a nową filozofią egzystencji triumfuje ta druga: czasowość bycia, odwrócenie kartezjańskiego „myślę, więc jestem” w „jestem-tu-oto, więc myślę”.

„Wtedy, gdy się było jeszcze młodym studentem, odnosiło się wrażenie, że oto jest się świadkiem stworzenia i końca świata” – wspomina przysłuchujący się tej dyspucie Emmanuel Lévinas. W tym czasie Arendt, która wcale nie jest młodocianym geniuszem, broni doktorat o pojęciu miłości u św. Augustyna ledwie na „dobrą” ocenę. I zaczyna dojrzewać do filozofii.


BYCIE-W-ŚWIECIE NA NOWO


„To nie twierdzenie i »idee« powinny stanowić reguły waszego życia. Führer sam i tylko on jest obecną i przyszłą rzeczywistością Niemiec i ich prawem. Uczcie się coraz głębiej wiedzieć; odtąd każda rzecz wymaga zdecydowania i każdy czyn odpowiedzialności” – grzmi rektor Heidegger do studentów rozpoczynających we Fryburgu rok akademicki 1933-34. Złożenie funkcji po kilku miesiącach nie jest wyrazem oburzenia, ale rozczarowania, że NSDAP nie sprostało jego oczekiwaniom odnowy uniwersytetu. Bez względu na to, jak dziś tłumaczy się ten epizod zaangażowania w nazizm, pomnik Heideggera gwałtownie rdzewieje. Ten, który głosił, że prawda egzystencji to ufny zwrot jestestwa w stronę „właściwego bycia Sobą”, okazał się nieautentyczny. Nikt już nie chce, by pociągnął go za sobą.

Po wojnie dawni uczniowie czują się zmuszeni zająć stanowisko wobec kontrowersyjnego nauczyciela. Herbert Marcuse porównuje go do urodzajnej gleby, na którą padło ziarno nazizmu. „Filozofia zbankrutowała” – pisze Hans Jonas, kolega Arendt ze studiów. Jaspers przez trzydzieści lat sporządza kompulsywne zapiski o Heideggerze. „Wszystko, co mówię w odniesieniu do Heideggera, jest pełne sprzeczności” – wyznaje. Arendt, mieszkająca od lat 40. w Nowym Jorku, ogłasza w „Partisan Review” esej pt. „Czym jest filozofia egzystencji?”. Bezpardonowo uderza w Heideggerowską filozofię bycia, redukując ją do realizmu i pragmatyzmu, skrytego za „sztuczkami werbalnymi”. W zjadliwej opowiastce „Lis Heidegger” punktuje jego powojenny zwrot w kierunku bezpiecznego platonizmu: „Był raz lis tak mało szczwany, że nie tylko bez przerwy wpadał w sidła, ale nie potrafił nawet odróżnić sideł od nie-sideł. (...) Całą młodość spędził, klucząc wśród pułapek zastawianych przez ludzi, a gdy już, by tak rzec, nie miał na futrze ani jednego nietkniętego miejsca, postanowił wycofać się z lisiego świata i zabrać za budowanie nory”.

A jednak wybiera „zawarcie pokoju”. Dla kogoś wykorzenionego ostoją może być tylko przyjaźń, nawet ta wahliwa, oparta na znośnej dawce hipokryzji. Wiele znajomości, jak te z Gershomem Scholemem i Kurtem Blumenfeldem, po wojnie zmienia się w zmory, które nie ocalały z Holokaustu. Dlatego próbuje przekonać Jaspersa, że wybaczenie Heideggerowi nie oznacza zwolnienia go z odpowiedzialności, ale przynosi ulgę. Kilka lat przed śmiercią notuje: „Manifestacją wiatru myśli nie jest wiedza; jest nią umiejętność odróżniania dobrego od złego, pięknego od szpetnego. A to rzeczywiście może chronić przed katastrofą – przynajmniej mnie samą – w tych rzadkich chwilach, kiedy wszystko inne zawodzi”.


CICHE ZWYCIĘSTWO PARIASA


Pod koniec 1949 r. Arendt jedzie do Niemiec. Wobec mieszkańców starej ojczyzny jest ekstatycznie bezlitosna: „(...) są jak żywe duchy, których nie wzrusza już mowa i przekonywanie, spojrzenie ludzkich oczu i żałobny smutek ludzkich serc”, pisze dla „Commentary”. „W Niemczech znów wszystko »zalane« Heideggerem” – ironizuje w liście do męża, Heinricha Blüchera. Dopiero z fryburskiego hotelu wysyła wiadomość do Heideggera. Spotykają się po przeszło 17 latach, w lutym 1950 r. Rozgrywa się groteska na trzy głosy: Heidegger konfrontuje dawną kochankę z żoną, niezdarnie silącą się na uprzejmość wobec Żydówki. Grunenberg oszczędza Elfriede Heidegger i przemilcza jej antysemityzm – może dlatego, że uważa ją za ofiarę ciągle upadającego męża, który wdaje się w romanse ze studentkami i mężatkami, a potem wmawia żonie, że jego miłostki wzbogacają ich związek.

„Teraz bowiem to, co dawne, i to, co późne, stanie się w jednako czysty sposób otwartością. Wiem, że Ciebie samą radośniej raduje ta czystość i należysz do nas” – pisze do Arendt dzień po spotkaniu. Wznawiają korespondencję. On układa dla niej marne wiersze, opowiada o swoich pracach o Parmenidesie i Heraklicie, o zaproszeniach na odczyty, którymi jest ponoć zasypywany, martwi go to, że wznowienia jego dzieł są drukowane na gorszym papierze. Ale boi się odrzucenia: „Wszyscy czekają, żebym znów zaczął wykładać albo w każdym razie intensywniej się udzielał. No i stoję na rozdrożu. W tej chwili wykład wydaje mi się czymś najtrudniejszym, czym można by było mnie obarczyć”.

Dla Heideggera zanurzenie w pytaniach postawionych przez starożytnych jest strategią odwrócenia się od skompromitowanego bycia tu-oto. Jego „List o humanizmie” zostaje jednak uznany za krok wstecz. „Okazuje się, że jest on bardziej klasyczno-konserwatywny (platoński), niż mi się zdawało, a zarazem na swój osobliwie niemiecki sposób zabawny” – zarzuca mu Eric Voegelin w liście do Alfreda Schütza.

Kiedy Heideggerowi zależy na uznaniu w świecie anglosaskim, czyni Arendt swoją rzeczniczką i recenzentką przekładów. Ta się zgadza, ale boli ją, że jej eseje, książki, wykłady pozostają bez echa, z Fryburga nie przychodzi żadna polemika.

Kiedy Heideggera znów otaczają wielbiciele, korespondencja się urywa, czasem na kilka lat. Umyka mu to, że Arendt wyrosła na samodzielną filozofkę, która stawia podobne pytania, ale daje bardziej frapujące odpowiedzi. Skąd upadek tradycji, autorytetu, a zwłaszcza myślenia? Dla Heideggera „wolność jest czymś prześwitowo skrywającym, w czego prześwicie powiewa zasłona” spowijająca niepoznane, lecz pomyślane jestestwo. Dla Arendt podstępną pułapkę zastawia na człowieka pasywność myślenia, która staje się rewolucją cementującą samą siebie, wznoszącą nowe „przybytki wolności”. Od „Kondycji ludzkiej” po ostatnie prace zastanawia Arendt „nieobecność myślenia” w działaniu, pogłębiająca się rozpadlina między ludźmi czystej myśli i czystego czynu. Uprawia krytykę świadomą własnej kruchości, która unika mielizn zaangażowanej humanistyki, zbyt ufnej wobec ideologii chcących ją przygarnąć. Arendt radykalizuje myśl Heideggera właśnie wtedy, kiedy dystansuje się od niej, ale nie wypiera się jej.

Za św. Augustynem zwraca się, zamiast w stronę bycia ku-śmierci, w kierunku początku, jakim są narodziny człowieka myślącego. W 1958 r. ukazuje się jej niedoszła rozprawa habilitacyjna: „Rahel Varnhagen. Historia życia niemieckiej Żydówki z epoki romantyzmu” (za podstawę habilitacji, uniemożliwionej przez nazizm, zostanie uznana wyrokiem zachodnioniemieckiego sądu dopiero w 1971 r.). Ta rozpoczęta w Niemczech, a ukończona już na emigracji intelektualna biografia Żydówki, prowadzącej na początku XIX wieku modny berliński salon, jest początkiem Arendt jako filozofki żydowskości i nieżydowskości zarazem: „Rahel jako Żydówka stała zawsze poza społeczeństwem, była pariasem i odkryła w końcu, w najwyższym stopniu niedobrowolnie i nieszczęśliwie, że do społeczeństwa może się dostać jedynie (...) za cenę o wiele bardziej ogólnego kłamstwa niż to, jakie się kryje w zwykłej obłudzie; odkryła, że parweniusz – i tylko parweniusz – musi poświęcić wszelką naturalność, ukryć całą prawdę, nadużyć każdej miłości, każdą namiętność nie tylko zdusić, lecz gorzej, uczynić środkiem awansu”.

Arendt, w przeciwieństwie do Rahel, wybrała bycie pariasem – kimś obcym gdziekolwiek jest, kto wbija kij w mrowisko i nie czeka na oklaski.


***


W drugiej połowie lat 60. listy wymieniane z Heideggerem przestają być wypełnione sztuczną kurtuazją, fragmenty filozoficzne zaczynają naturalnie splatać się z drobiazgami codzienności. „Ten maleńki mikro-świat, gdzie zawsze można ocalić się przed światem, który się rozpada, kiedy ktoś odchodzi. Ja odchodzę i jestem bardzo spokojna, i myślę: w drogę” – po śmierci męża o intymności straty pisze właśnie do Heideggera. W mowie z okazji jego 80. urodzin wypomni mu fascynację nazizmem, ale nazwie ją subtelnie „zawodowym skrzywieniem”. Ostatni raz widzą się w sierpniu 1975 r., kilka miesięcy przed jej nagłą śmiercią.

Arendt przeszła drogę od złości na uczucie do „nazisty in spe” aż do ujrzenia w tym splocie przewrotnego początku. „Kondycję ludzką” chciała zadedykować Heideggerowi. W jej prywatnym archiwum odnaleziono odręczną notatkę-wiersz, nigdy nie wysłany do Fryburga: „Re vita activa: / Dedykacji w tej książce brak, / Jakże mogłabym Ci ją dedykować, / Bliskiemu, / któremu dotrzymałam wierności / I nie dotrzymałam, / a jedno i drugie z miłości”. Eros ulatuje bez śladu, lecz amor mundi cierpliwie drąży serca.  


Antonia Grunenberg, „Hannah Arendt i Martin Heidegger. Historia pewnej miłości”, przeł. Jadwiga Wolska-Stefanowicz, Bogdan Baran, PIW, Warszawa 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2014