Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pierwszym wierszem, jaki przypomniał mi się w dniu smoleńskiej katastrofy, była "Identyfikacja" Wisławy Szymborskiej:
Dobrze, że przyszłaś - mówi.
Słyszałaś, że we czwartek rozbił się samolot?
No więc właśnie w tej sprawie
przyjechali po mnie.
Podobno był na liście pasażerów.
No i co z tego, może się rozmyślił.
Dali mi proszek, żebym nie upadła.
Potem mi pokazali, nie wiem kogo.
Cały czarny, spalony oprócz jednej ręki.
Strzępek koszuli, zegarek, obrączka.
Wpadłam w gniew, bo to na pewno nie on.
Nie zrobiłby mi tego, żeby tak wyglądać.
A takich koszul pełno jest po sklepach.
A ten zegarek to zwykły zegarek.
A te nasze imiona na jego obrączce
to są imiona bardzo pospolite.
Dobrze, że przyszłaś. Usiądź tu koło mnie.
On rzeczywiście miał wrócić we czwartek.
Ale ile tych czwartków mamy jeszcze w roku.
Zaraz nastawię czajnik na herbatę.
Umyję głowę, a potem, co potem,
Spróbuję zbudzić się z tego wszystkiego.
Dobrze, że przyszłaś, bo tam było zimno,
a on tylko w tym takim gumowym śpiworze,
on, to znaczy ten tamten nieszczęśliwy człowiek.
Zaraz nastawię czwartek, umyję herbatę,
bo te nasze imiona przecież pospolite -
Wiersz ten umieszcza nas tak blisko tragedii, jak to tylko możliwe. Oto monolog kogoś, kto jeszcze nie może "zbudzić się z tego wszystkiego" - kobiety, która w katastrofie straciła męża. Identyfikacja ciała była w tym przypadku formalnością: ocalała obrączka, zegarek, a nazwisko było na liście pasażerów. Jednak prawda o tym, co się stało, jest nie do przyjęcia. Kobieta mnoży zastrzeżenia, żeby odsunąć moment, w którym będzie musiała przyznać sama przed sobą: on nie żyje. Nieprawdopodobne wtargnęło w jej życie i zatrzęsło jego podstawami.
Kiedy tydzień później na pl. Piłsudskiego rozpoczynały się uroczystości żałobne, myślałem przede wszystkim o tych dwudziestu rodzinach, które wciąż czekały na swoich zmarłych... Dla nich identyfikacja (inaczej niż dla bohaterki wiersza Szymborskiej) była żmudnym procesem "odzyskiwania" swoich bliskich. Odzyskiwania - żeby móc pożegnać...
My, którzy stoimy dalej - stoimy w tłumie, wzruszeni, niektórzy ze łzami w oczach - także będziemy powoli "budzić się z tego wszystkiego". Do czego się zbudzimy? Tydzień temu napisałem: do pojednania. Nie jestem pewien, czy wszyscy tak samo rozumiemy to słowo. Powtórzę: chodziło mi w pierwszej kolejności o to, by każdy z nas w duchu, w sumieniu pojednał się ze zmarłymi. Z tymi zmarłymi, wobec których czuł niechęć, złość, może nawet nienawiść, których wyśmiewał lub którymi gardził.
Te uczucia były; nie ma co mówić, że ich nie było... Każdy z nas wie, z kim powinien się pojednać. Nie chodzi o zewnętrzne gesty, ale o wewnętrzną pracę, którą mamy do wykonania. To się nie musi stać dziś ani jutro. Ale im wcześniej się stanie, tym prędzej będziemy mieli prawo z pełnym przekonaniem powiedzieć: "Wieczne odpoczywanie...".
Mówimy: Polska potrzebuje pojednania. Co to znaczy? Jeżeli znaczy to: mniej sporów na różnych poziomach władzy, to chyba nie rozumiemy, czym jest demokracja.
Pojednanie to nie bieg w stronę jakiejś fatamorgany, jakiejś nieokreślonej "zgody narodowej", lecz troska o to, w czym wszyscy uczestniczymy. W polityce, inaczej niż w przysłowiu, bywa, że niezgoda buduje. Czasem sprzeciw mniejszości ratuje zadufaną większość.
Pojednanie nie polega na jednomyślności, bo jednomyślność jest na ogół lekkomyślnością. Czym zatem jest pojednanie? Ujmując rzecz najprościej - jest powiedzeniem sobie w duchu: nie mam nic przeciwko tobie. Także wtedy, gdy fundamentalnie się nie zgadzamy: nie zgadzam się i nie mam nic przeciwko tobie. I gdy nie akceptuję twego sposobu postępowania: nie akceptuję i nie mam nic przeciwko tobie.
Paradoks? Przeczytajmy to literalnie. Nie mam nic przeciwko - to znaczy: nie mam żadnego argumentu przeciwko tobie jako tobie. Jesteś, kim jesteś, i ja się na to zgadzam. Nie szukam w tobie kogoś innego, nie przypisuję ci takich czy innych intencji, nie podejrzewam cię o to czy o tamto. Innymi słowy: nie boję się ciebie i nie chcę nad tobą zapanować, żebyś ty mnie nie ubiegł i nie zapanował nade mną. Głoszę co innego niż ty i postępuję inaczej niż ty - a jednak na głębszym poziomie jest coś, co sprawia, że jesteśmy jedno. Co to takiego? Przekonanie, że należymy do jednej wspólnoty, chociaż nie wszystko jest nam wspólne...
Kiedy mówimy: Polska potrzebuje pojednania, nazywamy tą głębszą wspólnotę, którą jesteśmy. Jest to wspólnota ludzka, ale jest to równocześnie - wspólnota polska. Wspólnota ta zaczyna lepiej rozumieć samą siebie, kiedy dotyka ją tragedia. Nie ma w tym nic dziwnego. Zebrana wokół ofiar wspólnota pyta siebie: w imię czego? To nie znaczy, że świadomość wspólnoty jest "świadomością nieszczęśliwą" i że jej tożsamość buduje się na klęskach.
Im większe klęski, tym więcej Polski? Nie. Myślę, że dziś jest inaczej. Że - podobnie jak po śmierci Papieża - jest w nas oczekiwanie pozytywnej zmiany. Dlatego napisałem: każda utrata jest dla zmartwychwstania. To się czuje w powietrzu.
Zbigniew Herbert pisał przed laty w jednej ze swoich małych próz: "To był najpiękniejszy błękit mojego życia: suchy, twardy i tak czysty, że zapierało oddech. Wychodziły z niego wolno anioły powietrza. Aż nagle zobaczyłem gwóźdź, zardzewiały, wbity ukosem w niebo. Starałem się o tym zapomnieć. Daremnie, kątem oka wciąż zawadzałem o gwóźdź. I co zostało z mego nieba? Błękit w sińcach".
Tekst jest wieloznaczny. Wieloznaczne jest niebo, wieloznaczny jest wbity weń gwóźdź, także sińce, którymi pokrył się błękit...
Czy mowa o wojnie? Zapewne. O pierwszym kryzysie wiary? Być może. Ale obraz, który nakreślił Herbert, jest tak ogólny, że można go odnieść również do naszej sytuacji. Tragedia, o której mówimy, jest jak gwóźdź w niebie. Bardzo długo nie będzie można o nim zapomnieć, ominąć go spojrzeniem. "Kątem oka" wciąż będziemy widzieć ofiary tragedii. Nasze niebo jest posiniaczone, okaleczone... Nawet kiedy osłabną emocje, ślad pozostanie.
O czym ma nam przypominać ten gwóźdź? O czym mamy pamiętać, patrząc na niebo w sińcach? Czy chodzi tylko o to, żeby odtąd politycy ostrożniej dobierali słowa? Żeby dziennikarze nie szczuli ich przeciwko sobie? Żeby opinia publiczna - my - odsuwała się od tych, którzy manipulują uczuciami? O to też. Ale to może przyjść tylko jako efekt głębszej refleksji i głębszej zmiany. Czy jest w nas wola takiej zmiany?
Myślę, że jest w nas taka wola. Czy jest słaba, czy silna, to już inna sprawa. Niemniej ten gwóźdź został wbity głęboko... Kiedy w okresie żałoby wdarły się pomiędzy nas dotychczasowe podziały, większość z nas była zgorszona. Zgorszona nawet nie samymi podziałami, ale tym, w jaki sposób się manifestują. Zgorszenie podpowiada nam, czego nie chcemy. Ale nie powie nam, co powinniśmy zrobić. Klękając przed trumnami tragicznie zmarłych, trzeba nie tylko uderzyć się w piersi. Trzeba również zdobyć się na konkretne decyzje. Dotyczące nas samych, naszego sposobu bycia w tej wspólnocie, która się ujawniła.
"Zbierają się, zbierają dziwne moce w sumieniach ludzkich", mówił w 1944 r. ks. Jan Zieja do żołnierzy Armii Krajowej. "Może Bóg pozwoli, że one wyraźniej się ujawnią, dojdą do głosu, połączą i zaczną lepiej niż dotąd świat urządzać. My ludzie dobrej woli kiedyś się odnajdziemy wszędzie i może o linijkę jedną drobną posunie się wzrost sprawiedliwości w duszach naszych i to dzieło, które nazywamy królestwem Bożym na ziemi".