Groźba totalnej opozycji

Dobrym prawem opozycji jest ostro krytykować rząd. Ale czym innym jest ostra krytyka, czym innym zaś prokurowanie sytuacji, wktórej rząd dysponujący większością nie może rządzić. Acoś takiego groziłoby, gdyby totalna opozycja PiS-u, na jaką się zapowiada, znalazła całkowite poparcie Prezydenta.

30.10.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Świeżo po wyborczym zwycięstwie Platformy, kiedy trwają polityczne i personalne przymiarki do nowego rządu, a premier Kaczyński jeszcze nie złożył dymisji, z dziesiątków komentarzy zdaje się przebijać jedna myśl: PiS jako opozycja zgotuje Platformie piekło. Nie zawsze obawa ta (albo nadzieja) jest wyjawiana otwarcie, ale nawet gdy nie mówi się tego wprost, taka myśl czai się gdzieś pomiędzy wierszami. Nie bez powodu.

Efekty retoryczne

Już w pierwszej powyborczej enuncjacji, wieczorem 21 października, urzędujący premier zapowiedział, że nie będzie oszczędzał nowej większości. I zgodnie z obietnicą nie oszczędza. Atakuje przyszły rząd z niezwykłą brutalnością, zarazem zarzucając brutalność przeciwnikowi (to, nota bene, sztuczka, którą Jarosław Kaczyński opanował do perfekcji). Trzy dni po wyborach premier tak ocenił przyszłe skutki rządów Platformy: "Tusk zapowiedział faktyczne zablokowanie działań CBA - mówił, podkreślając też, że wynik wyborów wywołał »uciechę w stolicach, które mają obiektywnie sprzeczne interesy z Polską«. - Będziemy oczekiwali od rządu kontynuacji twardej polityki obrony polskiego interesu" ("Dziennik", 25 października).

W słowach tych zawarta jest ocena, że kto nie popiera bez zastrzeżeń CBA, ten jest za korupcją. Z rzeczywistym stanowiskiem PO nijak to nie koresponduje, bo Platforma zapowiedziała utrzymanie Biura, przy poddaniu jego działań kontroli parlamentarnej. Ale chodzi o efekt retoryczny: PO broni aferzystów. Podobnie jest ze słowami premiera odnoszącymi się do polityki zagranicznej: dla polityki PiS-u w tej dziedzinie nie miało być alternatywy, a kto ma inne zdanie, ten jest spod znaku "partii białej flagi".

Jadwiga Staniszkis wspomina o obawie, że PiS przejdzie do opozycji totalnej - przy czynnym współdziałaniu Prezydenta RP: "By ten scenariusz [stopniowej erozji poparcia dla Platformy - RG] się ziścił, bracia Kaczyńscy za wszelką cenę mogą chcieć utrudnić PO sukces. Muszą jednak być bardzo ostrożni, by nie stało się to za cenę paraliżu rządzenia. Czy można się spodziewać zablokowania przez głowę państwa budżetu i rozpisania kolejnych przedterminowych wyborów? Mam nadzieję, że nie. Mam też nadzieję, że Jarosław Kaczyński zechce tworzyć konstruktywną opozycję, bo tylko w ten sposób może odbudować swoją pozycję. Musi pamiętać, że sukces rządu to sukces Polski. Jarosław Kaczyński jest odpowiedzialnym patriotą. Liczę na to, że nie utopi tych wartości w wewnętrznej wojnie" ("Dziennik", 25 października).

Te zapewnienia, że się zna klasę Jarosława Kaczyńskiego, nie są niczym innym jak eleganckim wyrażeniem przestrogi: Panie Premierze, niech Pan tego nie robi.

Trzeba uczciwie przyznać, że - w świetle dotychczasowej drogi tego polityka - obawa, którą w istocie wyraża Jadwiga Staniszkis, nie jest bez pokrycia. PiS jest partią silnie zhierarchizowaną, strategia Prezesa jest tu po prostu strategią partii. Wpływ wewnątrzpartyjnej, umiarkowanej pozycji wydaje się być nieznaczny. Po gazetach krążą jakieś przecieki z PiS-u, w których anonimowi (co charakterystyczne) politycy, zbliżeni do Kazimierza Michała Ujazdowskiego i do Pawła Zalewskiego, zapowiadają ofensywę i próbę redefiniowania strategii w stronę mniej agresywnego języka na zewnątrz oraz większego pluralizmu wewnątrz partii. Czy im się to uda?

Moralne zwycięstwo

Wyznaczyli sobie diablo trudne zadanie. Zauważmy bowiem, że i rodzaj przywództwa w partii, i styl uprawiania polityki na zewnątrz nie zmienił się u Jarosława Kaczyńskiego od czasów Porozumienia Centrum. Dawniej kierował partią małą, teraz kieruje partią wielką, ale poza tym wszystko pozostało po staremu. W PiS-ie, tak jak dawniej w PC, jest prezes, następnie długo, długo nikt, a potem dopiero inni członkowie kierownictwa. Pod tym względem PiS przypomina PAX Bolesława Piaseckiego, a z ugrupowań działających już w Polsce demokratycznej - partie populistyczne, jak choćby Samoobronę.

W partiach głównego nurtu polskiej polityki po 1989 r. zjawisko takiej dominującej pozycji lidera w jego własnej partii jest nieznane. Nie było tak ani w Unii Demokratycznej, choć przewodził jej sam Tadeusz Mazowiecki; nie było tak w SLD pod - wydawałoby się - twardymi rządami Leszka Millera. Nawet w PSL. Wytworzyła się kultura wymiany przywództwa. PiS jest więc pod tym względem dziwolągiem. Jest bowiem partią, którą wprost trudno sobie wyobrazić jako zwartą grupę polityczną bez swojego ojca-założyciela. A nic nie wskazuje na to, żeby ojciec-założyciel doznał jakiejś wewnętrznej przemiany. Od czasów, gdy w 1992 r. Kaczyński palił pod Belwederem kukłę Wałęsy, do dzisiaj, kiedy zarzuca swoim politycznym konkurentom brak patriotyzmu i popieranie złodziei - jest to ta sama filozofia polityki.

Nic też nie wskazuje, by Prezes miał przestać być prezesem. W tej sytuacji można przyjąć, że zmiany w PiS-ie będą miały charakter kosmetyczny.

Dlatego raczej należy się spodziewać zmasowanego ataku na rząd i to takiego, gdzie kryterium zgodności zarzutów ze stanem faktycznym jest traktowane dość swobodnie. Już teraz słychać w PiS-ie głosy przypominające jęki po odsunięciu od władzy najpierw Jana Olszewskiego w 1992 r., a potem po przegranych wyborach w 1993 r. Winni są wszyscy, tylko nie my. Do tego ci, co są winni, działali w zmowie, nieuczciwie, tak, że w istocie ich wygrana jest moralnie podejrzana, a my, mimo przegranej, odnieśliśmy moralne zwycięstwo. To jest hodowanie sentymentu jedynych sprawiedliwych i sentymentu politycznej wendety.

Jeśli do tego dodać nastawienie Prezydenta RP do nowej większości, można przewidywać, że totalna opozycja PiS-u znajdzie poparcie Lecha Kaczyńskiego, choćby w polityce wetowania ustaw. Czy będzie to wetowanie wszystkiego, jak leci, czy tylko wybranych, najważniejszych dla rządu ustaw, to się zobaczy, ale wygląda na to, że rząd nie powinien się łudzić, iż znajdzie w Pałacu Namiestnikowskim choćby neutralnego arbitra.

Nasuwa się tu oczywiście obiekcja, że dobrym prawem opozycji jest ostro krytykować rząd. To prawda. Ale czym innym jest ostra (nawet demagogiczna) krytyka, czym innym zaś prokurowanie sytuacji, w której rząd dysponujący większością parlamentarną w rzeczywistości nie może rządzić - a coś takiego groziłoby, gdyby totalna opozycja PiS-u znalazła całkowite poparcie Prezydenta. Czym innym jest też polemika wskazująca wady i potknięcia propozycji rządowych, czym innym zaś demagogia uniemożliwiająca racjonalną dyskusję i racjonalne rozwiązywanie problemów.

Można w ostateczności zrozumieć, że w kampanii wyborczej hasło "prywatyzacja szpitali" było obelgą i obie główne partie uważały, by nie padł na nie cień podejrzenia, że mogą mieć z takim projektem cokolwiek wspólnego. Ale w praktyce rządzenia, wobec ruiny naszego systemu ochrony zdrowia, dyskusja o drogach naprawy nie może pomijać opcji prywatyzacyjnej. Jeśliby PiS konsekwentnie trzymał linię, że wszelka prywatyzacja to wyrzucanie ludzi biednych z łóżek szpitalnych na ulice, znalazłoby to zapewne pewien rezonans społeczny. Tyle że zablokowałoby reformę, a ludziom chorym (w tym i biednym) nie byłoby od tego lepiej. Tak więc są granice demagogii, których nawet opozycja nie powinna przekraczać. Obawa, że PiS będzie je przekraczać, nie wydaje się wydumana.

Miarkowanie z rozsądku

Jedynym czynnikiem, który będzie działał miarkująco na braci Kaczyńskich (przepraszam: na Pana Prezydenta i na Pana Premiera), jest wzgląd na postawę młodych wyborców 21 października. Ci ludzie poszli do urn masowo, inaczej niż to było w poprzednich konsultacjach wyborczych, i oddali masowo głosy na Platformę Obywatelską. Mniej dlatego, że kochają Platformę (młodzi ludzie z reguły mają mało afektywny stosunek do polityki). Bardziej dlatego, że sposób uprawiania polityki przez PiS oceniali jako odstręczający. Demografia działa na niekorzyść PiS-u, bo w kolejnych wyborach prawa wyborcze nabywać będą coraz to nowe roczniki - które mają coraz mniej sentymentu do stylu Kaczyńskich - a ubywać będzie tych, którzy masowo głosują dziś na PiS. Dopóki istniały rezerwy głosów na prawicy, można było liczyć na powetowanie sobie tych strat wśród liberalnego elektoratu. Po połknięciu przystawek te rezerwy się wyczerpały.

Rozsądek nakazywałby zatem lekką reorientację polityczną PiS-u: owszem, ostry ostrzał rządu, ale przy wystrzeganiu się populizmu tudzież bez przekształcania urzędu Prezydenta w ogniwo opozycji. Czy tak się stanie?

Gdyby Pan Prezydent i Pan Premier/Prezes nie traktowali polityki zawsze jak boju o wszystko, gdyby krytyki pod swoim adresem nie traktowali zawsze jako osobistej obrazy, gdyby wierzyli w to, że istnieje jakieś życie poza polityką, można byłoby być w tej kwestii optymistą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2007