Grad z jasnego nieba

Wyrzutnie Grad budzą grozę na froncie wschodnim. Zabijały w Mariupolu, teraz niosą śmierć w Debalcewe.

01.02.2015

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy Debalcewe chronią się w piwnicy przed ostrzałem artyleryjskim. Otoczone z trzech stron przez Rosjan miasto to dziś główne miejsce walk w Donbasie, 30 stycznia 2015 r. / Fot. Dominique Faget / AFP / EAST NEWS
Mieszkańcy Debalcewe chronią się w piwnicy przed ostrzałem artyleryjskim. Otoczone z trzech stron przez Rosjan miasto to dziś główne miejsce walk w Donbasie, 30 stycznia 2015 r. / Fot. Dominique Faget / AFP / EAST NEWS

Tarasowi grad śni się co noc. Gdy rosyjscy separatyści ostrzelali najbliższych mu ludzi gradem, on akurat został na tyłach. Przeziębiony. Głupia sprawa. Przeżyć przez przeziębienie. I przez brata. Bo brat nachylił się nad nim i powiedział, że taki chory nigdzie z nimi nie pójdzie.
Był chłodny, deszczowy poranek, brat z kolegami jechali na akcję zwiadowczą. Taras czuł się naprawdę fatalnie, więc nie protestował. Potem usłyszał charakterystyczny dźwięk rakiet grad, spadających, jak ocenił, może dwa kilometry od ziemianki, która służyła im za schron. Zrozumiał, co się stało. Próbował wstać, zaczął się ubierać. Ktoś go przytrzymał.

Brata już nie zobaczył. Podobno z czterech chłopaków został tylko jeden worek skrwawionych szczątków. Tak powiedzieli mu później, gdy po dwóch dniach spadła mu gorączka i znów zabierał się do wstawania. Worek z bratem i kolegami pojechał już do Dniepropietrowska. Tam, w Dnieprze, pierwszym dużym mieście obok Donbasu, powiększa się cmentarna kwatera dla poległych, znanych i nieznanych.
Od tamtego dnia Taras nocami ciągle słyszał dźwięk rakiet. Grady lecą stadami: jedna wyrzutnia, umieszczona na podwoziu samochodowym, może wystrzelić naraz do 40 rakiet, długich na prawie trzy metry. Kto raz usłyszy ich dźwięk, zawsze go rozpozna.
– To pewnie zespół stresu pourazowego, musisz iść do psychologa – mówiła mu dziewczyna, gdy na przepustce kolejny raz obudził się zlany potem.
W sobotę, 25 stycznia, również był w jej mieszkaniu, w Mariupolu. Miał odpocząć. Tym razem przebudzenie nie przerwało koszmaru: na jawie, na mariupolskim szarym blokowisku, trwał ostrzał artyleryjski.
Taras: – Leżeliśmy przytuleni i zastanawialiśmy się, czy trafią w nasz blok. Co można zrobić? Człowiek czuje się malutki i bezsilny. Spodziewałem się tego na wojnie. Ale tu? Nie ma już bezpiecznego miejsca na ziemi.
 

Telewizor
Tego samego dnia Sławik i jego kolega mieli wracać z Mariupola, z przepustki, do jednostki stacjonującej pod Łuhańskiem. Wojna przyszła do nich. Zaczęli pomagać rannym. Sławik nie mógł uwierzyć, że to dzieje się w jego rodzinnym mieście. Otaczali ich zakrwawieni, przerażeni cywile.

Gdy spadł grad, w sobotni poranek, ludzie spali, jedli śniadanie, robili zakupy.
W jednym z domów przez wybite okno usłyszeli natrętny dźwięk głośno włączonego telewizora. – Ktoś tam został – pomyśleli. Drzwi były zamknięte, wspięli się przez okno. Zwykłe, ubogie wnętrze. Na ścianie zdjęcia mężczyzny w sowieckim mundurze. Tandetna tapeta. I ulubiony tu element dekoracji mieszkania: sztuczne kwiaty w wazonie.
Na dywanie leżała stara kobieta, z brzuchem rozerwanym przez szkło i odłamki rakiet. Kobieta jednak żyła i rozglądała się wokół, jakby ze zdziwieniem. Gdy zobaczyła Sławika, w jej oczach ujrzał błysk strachu. Sine wargi poruszyły się niemo. Jak ryba wyrzucona na brzeg. „Wypatroszona ryba” – pomyślał. Zdawało się, że chce coś powiedzieć, ale zagłuszał ją głos speakera. Zbliżył się do telewizora. Starsza pani oglądała jeden z rosyjskich kanałów propagandowych. Zauważył, że stoi na kromce chleba. „Jadła śniadanie” – pomyślał.
Wyłączył telewizor. I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Rozległ się krzyk rannej kobiety: – Nie dotykać telewizora! Zostawcie mój telewizor!
Staruszka broniła się, gdy próbował zmierzyć jej puls. Usiłowała się podnieść. Sławik z kolegą zamarli. Resztki różowego swetra, wnętrzności. Szkło wbite w skórę.
– To wszystko wy, patrzcie, co mi zrobiliście! – krzyczała kobieta z nienawiścią. – Faszyści kradną mi telewizor! – krzyczała jeszcze, gdy wynosili ją do karetki.
– Trzydzieści lat czekała na Ruskich, to się wreszcie doczekała – skomentował ktoś z gapiów.
 

Nadia
Nadia stała z pięcioletnią córką na przystanku.
Upadły. Ziemia trzęsła się od wybuchów. Wokół rozdzwoniły się alarmy samochodowe, słychać było wrzask rannych. Ale Nadia słyszała tylko pisk córeczki.
Coś się stało z jej ręką. Była jakby ustawiona pod innym kątem.
Tego dnia wszystkie mariupolskie szpitale były pełne ludzi. Nigdzie nie chciano ich przyjąć. – Nie ma czasu, mamy dziesiątki ciężko poranionych. Małej nic nie będzie. Proszę położyć lód – oznajmiały jej kolejne recepcjonistki.
W końcu dodzwoniła się do przyjaciółki, której mąż jest weterynarzem. Lekarz to lekarz, pocieszała się.
Weterynarz popatrzył na rączkę córeczki i stwierdził zwichnięcie. Nic strasznego.
Nic strasznego? Nadia czuje się winna. Uważa, że to ona zrobiła dziecku krzywdę, bo przewróciła je, gdy upadała. Co z niej za matka? Przysięga, że kocha swoje dziecko. Przecież oddałaby za nie życie. Ale gdy zaczęły spadać grady, myślała tylko o tym, że zaraz umrze. Leżała na zabłoconym trotuarze i zastanawiała się, czy kolejny z niekończących się wybuchów urwie jej nogi. O córeczce pomyślała dopiero, gdy przestali strzelać.
– To wszystko wina Putina i jego terrorystów. Nie musiałabym się zadręczać, gdyby nie oni.
 

Matka
Tymczasem na froncie sytuacja jest coraz gorsza. Do separatystów docierają stale nowe kolumny z rosyjskim wsparciem, ze sprzętem wojskowym.
Dni matek, żon i narzeczonych żołnierzy przebywających na froncie mijają na próbach nawiązania z nimi kontaktu.
W Piskach koło Doniecka znowu nie ma zasięgu telefonicznego. Ktoś coś wie? Masza próbuje się dodzwonić do syna. Nie odkłada komórki ani na chwilę.
Nauczyła ją tego wojna. Raz już zostawiła telefon w torebce, może na 15 minut. Było jedno nieodebrane połączenie. Wiktor. Przez następne cztery dni nie było od niego znaku życia. Szalała z niepokoju. Wyobrażała sobie, że coś mu się stało. A teraz? Jego koledze udało się odpisać na esemesa od matki. „Wszyscy zdrowi” – napisał. Wszyscy zdrowi, ale czy na pewno? Dlaczego tamtemu udało się coś napisać, a mój Wiktor milczy?
– Siedzimy w schronie, zasięg jest... ale jak się wyjdzie – wyjaśnia syn, gdy w końcu udaje im się porozmawiać.
– Mamo, u nas wszystko dobrze. Jak to na wojnie. Czasem słońce świeci, czasem grad pada... – żartuje Wiktor.
Poważnieje, gdy słyszy od matki, że mają do nich dojechać znajome wolontariuszki z pomocą humanitarną. – Ostrzał jest zbyt silny. Nikt tędy nie przejedzie ani nie wyjedzie. Mamo, proszę, niech one nawet nie próbują. Niczego nam nie potrzeba.
Wiktor: – Koło naszego schronu mieszka małżeństwo starszych ludzi. Chcieliśmy ich ewakuować, namawialiśmy. Ale oni mówią, że ich syn zginął za tę ziemię, więc nie opuszczą rodzinnego domu. Są sami, nie mają dokąd uciekać. Nie jestem pewien, po czyjej stronie on walczył. Ale teraz dzielimy się z nimi jedzeniem, bo oni nic nie mają.
 

Telefon
Rosjanie publikują nagrania, na których znęcają się nad ukraińskimi żołnierzami, wziętymi do niewoli po upadku lotniska w Doniecku. Żołnierze, zwani „cyborgami”, mężnie znoszą upokorzenie. Bici publicznie przez separatystów, jeszcze bardziej urastają do rangi bohaterów narodowych Ukrainy.
Andrieja, chłopaka Jany, nie ma na nagraniach. Jana już wie, że Andriej jest wśród tych, którzy polegli. Nie, nie udało się jeszcze odzyskać ciała. Ale to pewna informacja. Potwierdzona przez jego towarzyszy broni i dowódcę.
Jana płakała całą noc. Następnego dnia na wyświetlaczu telefonu pojawiło się nadchodzące połączenie i imię ukochanego. Odebrała telefon. Nie była w stanie wydobyć głosu.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszała rechot pijanych mężczyzn.
– Zabiłem twojego kochasia, a teraz oglądam twoje zdjęcia, koteczko.
Zrozumiała. Zdjęcia ze wspólnych wakacji na Krymie. Pozowała przed Andriejem w kostiumie kąpielowym.
Wyszła z domu. Kartę sim wyrzuciła do rzeki, poszła przed siebie. Nie wie, kiedy dotarła do kościoła. Zaczęła prosić Boga o sprawiedliwą karę dla tych, którzy zabili Andrieja.
Po modlitwie podjęła decyzję, że zapisze się do ochotniczego batalionu i zabije tylu separatystów, ilu tylko może. Żeby już do nikogo nie zadzwonili.
 

Będziemy
Miejscowość Debalcewe, gdzie stacjonuje oddział Miszy, jest już prawie otoczone przez nieprzyjaciela. Toczą się zaciekłe walki. Tej miejscowości oddać nie można. To punkt, w którym łączą się szlaki komunikacyjne wschodniej Ukrainy. Armia ukraińska broni go od miesięcy.
Z dnia na dzień sytuacja jest coraz bardziej krytyczna. Pierścień rosyjskich wojsk wokół Debalcewe się zaciska. W mediach znów pojawiło się złowróżbne słowo „kocioł”. To samo, które krążyło w sierpniu ubiegłego roku, gdy w „kotle iłowajskim” zginęło kilkuset ukraińskich żołnierzy.
Ale Misza nie wie zbyt wiele o „kotle”. To prawda, droga dojazdowa jest pod stałym ogniem artyleryjskim.
Poddać się? Wycofać? Misza nie rozumie, dlaczego miałby się wycofać. Na froncie człowiek nie widzi, co się dzieje kilkadziesiąt kilometrów od niego. Nie ma gazet, nie ma czasu, by czytać wiadomości w internecie. Zresztą sieci też nie ma. Ważne, by bronić pozycji, kolegów. Dopóki człowiek oddycha, walka trwa.
– Dlaczego media piszą, że jest gorzej? Na mojej pozycji w zasadzie się uspokaja – mówi Misza. – Wrócił zasięg. Może nawet uruchomimy generator prądu. Narąbałem dziś drewna.
Gdy pojawia się sieć, na jednym z portali społecznościowych Misza pisze, że jego kolega z Gwardii Narodowej miał urodziny. Ktoś znalazł butelkę taniego szampana. Wyprodukowany w Rosji, ale trudno.
– Będziemy – powtórzyli żołnierze, wznosząc toast. To najlepszy toast. Nie ma nic do dodania. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2015