Gotowanie z Kimem

Miał to być oręż propagandy i źródło dochodów reżimu: sieć północnokoreańskich restauracji, rozrzuconych po wielu krajach świata. Jak funkcjonuje w praktyce?
z Wientianu (Laos)

17.03.2020

Czyta się kilka minut

Północnokreańska restauracja Pjongjang w mieście Vang Vieng, Laos, 2020 r. / ROMAN HUSARSKI
Północnokreańska restauracja Pjongjang w mieście Vang Vieng, Laos, 2020 r. / ROMAN HUSARSKI

To trudny czas dla przywódcy Korei Północnej. Z powodu koronawirusa granica z Chinami jest zamknięta, co będzie mieć poważne skutki gospodarcze (zresztą nikt, może poza Kimem, nie zna skali epidemii w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej), a Donald Trump, przez chwilę – zdawałoby się – wielka nadzieja Kim Dzong-una, zawiesił z nim rozmowy. Jednym z ostatnich eksponowanych działań Północy poza granicami kraju są... restauracje. Jednak ich los stoi dziś pod znakiem zapytania.

Restauracja Pjongjang

Vang Vieng to typowe miasteczko w Laosie, nastawione na turystów – zwłaszcza tych z innych krajów dawnych Indochin oraz Azji Wschodniej, ale też z Zachodu. Tym dziwniejszym było, że szyld tej restauracji sformułowano tylko w językach laotańskim i koreańskim. A może, przeciwnie, nie powinno to dziwić? Może właścicielom restauracji Pjongjang (to nazwa stolicy Korei Północnej) zależało na dotarciu do jednej tylko klienteli: do turystów z Korei Południowej? Tych w Vang Vieng nie brakowało. Po realizacji koreańskiego tv show „Youth Over Flowers” w 2014 r. miasto przeżywa ich oblężenie.

Restaurację urządzono z pompą, przypominającą lokale na pokaz z sowieckich filmów. W wielkiej sali ustawiono kilkanaście okrągłych stołów przykrytych czerwonym obrusem, a pośrodku scenę koncertową z górskim pejzażem w tle. Kelnerka, która wyłoniła się zza kurtyny, prezentowała się w sposób nie do pomyślenia w Korei Północnej: w krótkiej spódniczce i z silnym makijażem. Także menu zaskoczyło – mnogością dań. Poza klasycznymi pozycjami kuchni koreańskiej oferowano smażone ośmiornice, gulasz z psa (dangogi), koreańską kaszankę (sundae), która na Północy słynie z krwistości, czy smażone kosari, pędy orlicy – paproci, która przed przetworzeniem jest silnie rakotwórcza.

Próba rozmowy z kelnerką spełzła na niczym; nie pomogło nawet wspomnienie o podróży do Korei Północnej. Spłoszona odpowiadała zdawkowo. Zaprosiła za to na przedstawienie, które, jak powiedziała, wykonuje codziennie wraz z innymi kelnerkami w godzinach wieczornych. Przedstawienia już nie widzieliśmy.

Iluzoryczność kontaktu

Podobna restauracja działa w stolicy Laosu, Wientianie. W przeciwieństwie do tej w Vang Vieng, ma angielską nazwę ­Paektu, od najważniejszego wulkanu Północy, w którego okolicy – według propagandy – urodził się Kim Dzong-il, ojciec obecnego przywódcy. Lokal leży daleko od centrum i raczej trudno trafić do niego przez przypadek. Także tu uderza specyficzny luksus. Na wystrój składają się plakaty z regionu Paektu i takie, które przypominają wystrój z zachodniego supermarketu, z pomidorami, serami, a nawet puszkami coli. Północ za wszelką cenę chce przekonać, że jest krainą mlekiem i miodem płynącą.

Zamówiliśmy popisowe danie kuchni północnokoreańskiej: naengmyong, makaron gryczany w wołowym wywarze na zimno. Do tego pilsner Taedonggang, produkowany (we współpracy z Niemcami) w seriach od No. 1 do No. 7. Skojarzenie z północnokoreańskimi rakietami jest słuszne – browar sam podkreśla je w reklamach. Piwo okazało się przyzwoite, choć cena siedmiokrotnie wyższa od lokalnego piwa laotańskiego. Naengmyong z kolei był przeciętny.

Przy stoliku obok siedziało dwóch Koreańczyków z Południa, którzy chętnie wdali się w rozmowę. Do Laosu przyjechali w celach biznesowych. Jak się okazało, ich także przyciągnęła tu ciekawość. – Niewiele jest okazji do spotkania ludzi z Północy, dlatego przyszliśmy – wyjaśnili.

Chyba jednak zdawali sobie sprawę z iluzoryczności nawet takiego kontaktu. Jeden westchnął: – W Korei Południowej nie musisz płacić za kimchi pięć dolarów, bo jest serwowana za darmo. Trochę drogo jak na Laos, ale wiecie, to w końcu rządowa inicjatywa... Mają za to świetne soju.

Jak się przekonałem, czytając w internecie komentarze o takich restauracjach, wśród mieszkańców Południa alkohole z Północy cieszą się renomą. Każda restauracja prowadzi sklepik. W Wientianie można kupić np. produkty z żeń-szenia, afrodyzjak z niedźwiedzia, nalewkę z gąski sosnowej – i oczywiście pisma Kim Ir Sena (dziadka obecnego lidera i założyciela państwa) oraz Kim Dzong-ila. Do restauracji przyciąga też najwyraźniej rozrywka. Pewien bloger z Południa pisał, że nie mógł powstrzymać łez, gdy usłyszał pieśń o zjednoczeniu Półwyspu Koreańskiego. Inni chwalili urodę kelnerek-artystek.

Nam przy posiłku towarzyszyły disneyowskie przeboje w wersji na pianino. Na pytanie, skąd taki wybór, padła odpowiedź, że to muzyka z Korei Północnej, i że płytę można kupić w sklepiku. Kolejnym zaskoczeniem było, że do rachunku doliczono wodę, także w cenie kilka razy wyższej od standardu laotańskich restauracji (w Korei Południowej woda jest zawsze za darmo). Na to, że nie można było płacić kartą, byliśmy przygotowani.

Przychód dla reżimu

Północnokoreańskie restauracje w Laosie nie powinny w zasadzie dziwić. Choć rządząca autorytarnie partia komunistyczna dawno doszła do wniosku, że pierwszym socjalistą był Budda, a po kraju hula kapitalizm, formalnie wciąż jest to państwo komunistyczne. Przypominają o tym liczne flagi z sierpem i młotem – wiszące i przed hotelami dla cudzoziemskich turystów, i przed domami handlowymi.

W Wientianie stoi imponująca rozmiarami ambasada KRLD. Rząd Laosu wydał jej w 2013 r. zatrzymanych północno­koreańskich uchodźców. Jeden ze szlaków ich wędrówki wiedzie właśnie przez to małe państwo na Półwyspie Indochińskim. Ryzykują, choć deportacja to dla nich wieloletni wyrok, grożący śmiercią (warunki w obozach są tak nieludzkie, że można nie przetrwać uwięzienia). Laos wraz z sąsiednią Kambodżą od lat pozostają jednym z najbliższych (i nielicznych już) sojuszników Kima.

Jednak sieć północnokoreańskich restauracji obejmuje nie tylko Indochiny. Znajdziemy je w Moskwie, Kuala Lumpur, Bangkoku czy Dubaju. W samych Chinach ma ich być około setki. W 2012 r. próbowano otworzyć taki lokal w Holandii, ale inicjatywa nie wytrzymała próby czasu. Według raportu Centre for Advanced Defence Studies biznes ten angażuje 100 tys. pracowników na całym świecie (włączając także nie-Koreańczyków) i generuje rocznie przychód dla reżimu w granicach od 1,6 do 3,2 mld dolarów.

Pasem po twarzy

Justin Hastings z University of Sydney – autor książki „A Most Enterprising ­Country: North Korea in the Global Economy” („Najbardziej przedsiębiorczy kraj: Korea Północna w globalnej gospodarce”), który zajmuje się zwłaszcza północnokoreańskim rynkiem pracy, inwestycjami i sankcjami nakładanymi na Północ – twierdzi, że osoby pracujące w tych restauracjach to głównie kobiety, które wcześniej przechodzą weryfikację pod względem urody i lojalności. Choć co najmniej 80 proc. przychodów z tych lokali ma wędrować do Pjongjangu, to warunki pracy i tak należą tu do najlepszych ze wszystkich branży dostępnych dla ludzi żyjących w warunkach tamtejszej dyktatury.

Mimo to, według światowych standardów, pracę tę należy określić jako niewolniczą. Wszystkie pracownice mają nadzorców, którzy kontrolują ich życie, zmuszają do sesji ideologicznych, skrupulatnie spisują na ich temat raporty i pilnują, by nie dokonały dezercji – co wielokrotnie miało już miejsce. Jest też przemoc fizyczna. W jednej z restauracji jej chiński współwłaściciel odnotował, jak aparatczyk uderzył kelnerkę pasem po twarzy za to, że podczas występu przewróciła wentylator.

Prawdopodobnie restauracje podlegają Biuru 39: sekretnej północnokoreańskiej organizacji, która pozyskuje finanse dla samego Kim Dzong-una. Często zresztą w sposób bandycki, np. przez narkotyki, fałszowanie pieniędzy i cyberprzestępczość.

Justin Hastings twierdzi, że status restauracji bywa skomplikowany. Niektóre mogą należeć do członków partii, inne do wojska, jeszcze inne do indywidualnych przedsiębiorców. Warunkiem jest oddawanie części dochodów rządowi. Czasem są to kooperacje z miejscowymi biznesmenami na zasadzie joint venture, np. w Chinach. Dochodzi przez to do sytuacji, gdy dwie restauracje konkurują o klientów w jednym mieście, także pisząc na siebie nawzajem donosy do centrali.

Kiedy zapytałem kelnerkę z Paektu o drugą restaurację, która działa w Wientianie, odparła, że u nich jest lepsze show.

Pętla się zaciska

W ciągu ostatnich trzech lat sankcje wobec Północy stopniowo się zaostrzały. W sierpniu 2017 r. ONZ wprowadziła zakaz udzielania nowych wiz pracowniczych. W grudniu 2017 r., w odpowiedzi na test międzykontynentalnego pocisku balistycznego, wprowadzono sankcje nakazujące powrót północnokoreańskich pracowników do domu – w efekcie kilkadziesiąt tysięcy zatrudnionych w Chinach, Rosji i na Bliskim Wschodzie musiało wracać.

Chiny, mimo oficjalnego popierania sankcji międzynarodowych, przez dekady przymykały oko na poczynania Kimów. Sytuacja zmieniła się wraz z prezydenturą Trumpa. Północ przestała być traktowana przez Pekin ulgowo i w 2018 r. chiński import z Korei Północnej spadł o 88 proc. Andrei Lankow, ekspert od KRLD i dyrektor Korea Risk Group, uważa, że Chińczycy – widząc, jak ostra staje się retoryka USA – chcieli pokazać, że sami potrafią zająć się krnąbrnym sąsiadem. Spotkania Kima z prezydentem Xi Jinpingiem nie zmieniły tego trendu. W grudniu 2019 r. Pekin zaostrzył kontrole wizowe dla obywateli Północy i przeprowadził inspekcje w restauracjach, kilka pokazowo zamykając.

Choć wciąż co najmniej połowa z wcześniejszej liczby zatrudnionych za granicą obywateli Północy pozostaje poza krajem, straty finansowe reżimu muszą być znaczące. Nigdy jeszcze sankcje nie były tak bolesne. Ich przeciwnicy wątpią w ich skuteczność i uważają, że spychają reżim w sferę czarnego rynku i wojennej retoryki. Zwolennicy wierzą, że ściśle stosowane mogą doprowadzić do spadku zaufania elit i generałów do Kima – i jeśli nawet nie doprowadzą do przewrotu, to mogą osłabić kosztowny przemysł nuklearny i zbrojeniowy oraz ograniczyć możliwości działania Kima w świecie.

To nie oznacza, że północnokoreańskie restauracje znikną. W Chinach część ich personelu została już zastąpiona przez miejscowych pracowników. Pojawia się też alternatywa w postaci restauracji otwieranych przez Koreańczyków pochodzących z Północy, ale dystansujących się od reżimu, mających obywatelstwo chińskie lub żyjących w Seulu.

Byłem w restauracji, którą uciekinierka z Północy prowadzi w centrum stolicy Korei Południowej. Jej naengmyong był doskonały. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2020