Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Myślę, że to nie tylko problem Polski. Gdy w grę wchodzi sprawa Boga, to słuchanie Słowa, a w konsekwencji - mówienie o Bogu może przychodzić z trudem pod każdą szerokością geograficzną. Owszem, pamiętamy, że Bóg jest jeden w Trójcy, umiemy wyliczyć siedem sakramentów, znamy liczbę przykazań Bożych i siedem grzechów głównych. Ale na ogół to wszystko. Nie umiemy mówić o Bogu, bo staliśmy się głusi na Jego mowę.
Dziś jesteśmy coraz lepiej wykształceni, ale gdy trzeba mówić o własnej wierze, często okazujemy się być analfabetami. Boli i kompromituje, gdy z ust uczniów Jezusa zamiast słowa nadziei wydobywa się pseudoreligijny bełkot.
Są ludzie, którzy chętnie zdobywają wiedzę religijną. Gdy jednak przychodzi im mówić o "tej nadziei, która jest w nas", milkną, kryją się za czyimiś plecami, byle schować w przepaścistych kieszeniach niewiarę w siebie, zakłopotanie i brak odwagi. Byleby uznać religię za sprawę tak głęboko osobistą, że schowaną bezsensownie niczym lampa pod własnym łóżkiem. Obawiam się, że dotyczy to zarówno świeckich, jak i duchownych.
Dlatego nie jest przypadkiem, że jednym z centralnych znaków Jezusa, o jakich pisze św. Marek, było uzdrowienie głuchoniemego, a tłumacząc dosłownie - głuchego i bełkoczącego. Ten nieszczęśliwy człowiek jest symbolem ucznia nieumiejącego poprawnie wyartykułować swojej wiary. To symbol chrześcijanina znającego Mistrza, ale czytającego jego Słowo bez rozumienia. Głuchoniemy stoi blisko Boga, ale o Bogu nic powiedzieć sensownie nie umie. Jedynym, który może go wyrwać z tego stanu, jest Ten, który z dala od tłumu potrafi jednym słowem rozwalić skorupę twardego serca.
Jest to sytuacja graniczna, chociaż nie katastrofalna. Jeśli bowiem ogłuchliśmy na głos Boga i nie umiemy o Nim mówić, to znaczy, że mieszkamy w krainie, gdzie wszystko jest inaczej. W ziemi grzechu, ziemi naszej niedoskonałości, a może niewierności. Są to pogańskie okolice biblijnego Tyru, Sydonu i Dekapolu - Dziesięciu Miast. To nie przypadek, że Jezus uzdrowił głuchoniemego właśnie w tamtej krainie. Bowiem droga, na której Słowo Boże jest słyszane i wpada w serce, wcale nie zaczyna się w krainie silnej i niezachwianej wiary. Najczęściej ta droga zaczyna się w ojczyźnie tych, którym wydaje się, że na Boga nie zasługują. Zaczyna się w rejonach naszej niewiary, niewierności i niedoskonałości. I to jest Dobra Nowina.