Głową w trybunę

Pseudokibice już dawno wymknęli się spod kontroli. I rosną w siłę.

27.08.2013

Czyta się kilka minut

Mamy do czynienia z pełzającym stanem wojennym. Przyjął nowoczesną, zatomizowaną formę, nie wymagał dekretów ani obwieszczeń w niedzielny poranek.

Pełzający stan wojenny polega na tym, że w czasie sezonu piłkarskiego kraj zaczyna żyć szczególnym rytmem. Zablokowane ulice, polewaczki na wszelki wypadek, wzmożone siły policji, wypakowane kibicami autobusy, otoczone samochodami na sygnale – to weekendowa norma, do której mieszkańcy dużych miast zdążyli się przyzwyczaić. Nie tylko dużych, np. stacje benzynowe są świetnym miejscem do „promocji”.

„Promocja” w ezopowym języku oznacza wjazd większej grupy miłośników futbolu. Bierze się, co pod rękę wpadnie, nie ma silnego, który by zaprotestował. Są mecze wyjazdowe, jakoś trzeba przemieścić się na drugi koniec kraju albo i dalej. Zazwyczaj dzień-dwa później do redakcji lokalnych mediów napływają listy pasażerów, którzy opowiadają o horrorze wspólnej podróży z pijaną i agresywną grupą. O maczetach, nożach, ustawkach i najazdach na wrogą dzielnicę nie wspominam.

WEIMAR NAD WISŁĄ

Bandyci istnieli zawsze, przepraszam za ten banał. Przed kibicami byli gitowcy, między dzielnicami fruwały kamienie. Zmiana zaszła gdzie indziej. Szekspir pytał w „Komedii omyłek”: „Czy złodziej chełpi się każdą kradzieżą?”. Żyjemy w czasach, kiedy odpowiedź na to pytanie brzmi twierdząco. Każdy zdemolowany przystanek, każdy wystraszony przechodzień, każdy ranny i każdy trup to powód do chuligańskiej chwały. Pseudokibice są z siebie dumni, chwilami, zdaje się, nie bardzo rozumieją, o co w ogóle chodzi ich krytykom. Mają prawo manifestować swoje poglądy, żyć według własnego kodeksu, korzystając ze słabości społeczeństwa, a tam, gdzie to konieczne, grać rolę pokrzywdzonych. Zawsze znajdą też prominentnych obrońców, którzy powiedzą coś o „przesadzonym problemie”, „tematach zastępczych, którymi rząd próbuje zakryć rzeczywiste kłopoty”, „wykluczeniu społecznym”, „pojedynczych wybrykach” itd.

Historia pełzającego stanu wojennego w Polsce kojarzy mi się z przedwojennymi Niemcami i wzrostem znaczenia faszyzmu. I tu, i tam mamy do czynienia z procesem powolnym, rozłożonym na lata. Erozja obywatelskiej wrażliwości odbywa się krok po kroku i na każdym etapie obudowana jest uspokajającymi zapewnieniami. Kiedy bandyci bili się na stadionach, mówiliśmy: „cóż, to tylko stadiony”. Kiedy przenieśli się poza trybuny (choć zestawienie danych z 2012 i 2011 r. pokazuje wzrost liczby przestępstw na meczach), mówiliśmy: „cóż, to margines społeczny”. Teraz zachowujemy się podobnie. Awantura na plaży w Gdyni? Zaraz, czy przypadkiem nie sprowokowali jej Meksykanie? Międzynarodowy skandal po wywieszeniu antylitewskiego transparentu na trybunie Lecha? Mieli prawo, Litwini w Wilnie wyzywali ich od „polskich kurew”. Podpalone mieszkania Czeczeńców w Białymstoku? Chłopcy mogli się zdenerwować, Czeczeńcy żyją za pieniądze polskiego rządu, a nam na chleb brakuje. Poza tym zawsze znajdzie się mądry, który pokrzepi nas na duchu i powie: „jeszcze nie jest tak źle”.

POBÓR DO BANDY

Tymczasem sytuacja już dawno wymknęła się spod kontroli. Powstała silna, zdeterminowana grupa społeczna, fundowana na różnych kolorach nienawiści i przemocy. Ma swoje wyraźne poglądy, reprezentację polityczną i coraz silniejszy etos (Powstanie Warszawskie, Żołnierze Wyklęci itp.). Ma swoich męczenników, od zabitego przez policjanta Przemka Czai aż do „Starucha” – gniazdowego Legii, który trafił do aresztu na podstawie dętych, jak wszystko na to wskazuje, zarzutów. Ma swoje święto, 11 listopada, kiedy wszelkie animozje między poszczególnymi klubami zostają zawieszone, a głównym celem staje się warszawska policja. Ma swoich wrogów: policję, gejów, lewicę, inne kluby. Zeszła na poziom rozgrywek okręgowych, gdzie również istnieją dobrze zorganizowane bandyckie załogi.

Granice przesuwają się być może powoli, ale jest to ruch ciągły i wyraźny. Grupa, o której mówimy, podporządkowała sobie kluby piłkarskie, budując piekielny w gruncie rzeczy układ: „przychodzimy na mecz, ale trybuny pozostają eksterytorialne”. Zna się z prezydentami miast, potrafi wygrywać z właścicielem drużyny walkę o przywództwo na stadionie. Zestawienie stanu sprzed 15 lat (śmierć Czai i wywołane nią zamieszki można potraktować jak słup milowy w historii polskich pseudokibiców) z obecnym nie budzi wątpliwości: wówczas mieliśmy do czynienia z grupami małolatów, dziś na ulicach miast widać członków dobrze zorganizowanej armii.

Wzrost nowej siły zbiega się w czasie z coraz słabszym wymiarem sprawiedliwości i przekonaniem, że Polska jest krajem bez perspektyw; z kryzysem rodziny, szkoły, Kościoła – tradycyjnych instytucji, które, często w opresyjny sposób, trzymały dorastającą młodzież za twarz; a nawet z nieuniknionymi w demokracji procesami, takimi jak zniesienie powszechnej służby wojskowej. Znienawidzony obowiązek miał, okazuje się, i dobre strony, wyrywał bowiem chłopaków z rodzinnego środowiska w momencie, kiedy poszukuje się męskiej przygody i wypróbowuje swoją wytrzymałość.

MINISTER WCIĄŻ IDZIE

Minister Bartłomiej Sienkiewicz, który jako pierwszy urzędnik państwowy wysokiej rangi miał odwagę przyznać, że sytuacja wymyka się spod kontroli, został ostatnio zrównany z ziemią. Na fali wydarzeń białostockich zapowiedział zdecydowaną rozprawę z miejscowym środowiskiem skinheadów i pseudokibiców. Opinia publiczna ma używanie, minęły bowiem cztery miesiące (w rzeczywistości medialnej, domagającej się błyskawicznych działań, to szmat czasu), a efektów wytężonej pracy organów śledczych jak nie było, tak nie ma. Owszem, do aresztu trafił herszt lokalnych kibiców, stało się to jednak z zupełnie innych przyczyn niż ataki na cudzoziemców. Dostaliśmy za to awanturę w Gdyni (zbyt późna interwencja policji), awanturę podczas meczu w Łomiankach (policja dopuściła do niej mimo wyraźnych informacji o planach pseudokibiców), antylitewski transparent i wspomnianego już gniazdowego Legii, który na mecz ze Steauą poleciał do Bukaresztu czarterowym samolotem wspólnie z władzami klubu i posłem PO Andrzejem Halickim. Kropkę nad i postawił w ostatni piątek PZPN: zerwał współpracę z antyfaszystowskim stowarzyszeniem „Nigdy Więcej”. Oficjalnym powodem były nieprawdziwe informacje, które wysłało ono do UEFA, powodując zamknięcie jednej z trybun Legii na rewanżowy mecz ze Steauą. Ciekawe swoją drogą, że równie zdecydowanie nie postępuje z łamiącymi zasady stadionowe stowarzyszeniami kibicowskimi żaden polski klub.

Minister Sienkiewicz spróbował uderzyć w pełzający stan wojenny tam, gdzie widać go bardzo wyraźnie. Jak na razie uderzył głową w mur.

Czy raczej w trybunę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2013