Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Minister Grad ogłosił w maju, że katarski fundusz inwestycyjny kupi majątek stoczni w Szczecinie i Gdyni za 380 mln złotych. Tymczasem czas mija, a pieniądze nie wpływają. Jeśli nie wpłyną do końca sierpnia - taki termin załatwienia sprawy wyznaczyła nam Bruksela - to trzeba będzie stocznie zamknąć, a ich pracowników zwolnić. Będzie to polityczna kompromitacja Grada, ale jeszcze bardziej premiera Tuska.
Trzeba tu powiedzieć trzy rzeczy.
Po pierwsze PiS i SLD lepiej by siedziały cicho, bo same zawaliły sprawę stokroć bardziej. Mogły stocznie sprzedać w czasach ku temu dogodniejszych. Zamiast tego wydały ok. 12 mld złotych na wspieranie ich działalności. Rządy Millera, Belki, Marcinkiewicza i Kaczyńskiego przedstawiając kolejne plany, harmonogramy i projekty odgrywały czysty teatr na potrzeby wyborców, by uniknąć wiążącego się z prywatyzacją ryzyka politycznego. Potwierdza to niedawny raport Najwyższej Izby Kontroli.
Po drugie wcale nie jest przesądzone, że katarski inwestor faktycznie zrezygnował z nabycia stoczni. Ekonomista prof. Witold Orłowski podejrzewa, że Katarczycy chcą stargować cenę. Mają górę petrodolarów i swobodę manewru, bo w upadających przedsiębiorstwach można dziś na świecie przebierać. Tymczasem polski rząd ryzykuje swoją wiarygodnością polityczną, a na dodatek losem stoczni i ich pracowników. Gotów jest do wszelkich ustępstw, by stocznie Katarczykom opchnąć.
Jeśli dowiemy się za tydzień, że pieniądze jednak wpłynęły, to opozycja będzie załamywać ręce (jak to już dziś czyni), że sprzedaż stoczni gdyńskiej i szczecińskiej jest "jedną z bardziej nietransparentnych i nieprofesjonalnych prywatyzacji na przestrzeni ostatnich lat". Tyle że problem nie tyczy już tego, czy stocznie sprywatyzować transparentnie i profesjonalnie, tylko co zrobić, żeby ich nie zamknąć. Czas, kiedy były inne opcje, został stracony.
I po trzecie - mnóstwo tego czasu stracił także minister Grad. Przede wszystkim zmarnował zeszły rok, kiedy stocznie można było korzystniej sprzedać niż obecnie. W ogóle stan polskiej prywatyzacji nie wygląda wcale lepiej niż za czasów tak przez Grada krytykowanego ministra Jasińskiego z PiS. Jednak odpowiedzialność za prywatyzacyjną wstrzemięźliwość nie spoczywa wyłącznie na barkach Grada, ale jest konsekwencją przyjętej przez rząd Tuska strategii unikania politycznych zadrażnień i odkładania problemów na później. Zgodnie z tą doktryną prywatyzacja budzi spory, więc należy jej zaniechać. Ale te rozmaite "zaniechiwane" problemy - stocznie, Afganistan, budżetowe kłopoty - zaczynają się dziś nawarstwiać, zapowiadając gorący sezon polityczny.
Czy minister Grad na dymisję zasłużył? Z pewnością tak. Czy jego pozbycie się sprawi, że cudownie rozwiążą się stoczniowe problemy? Z pewnością nie. Jedyne rozwiązanie na kłopoty ze stoczniami i w ogóle na wszystkie nasze problemy to zdecydowana terapia, która oduczy polityków zwlekania z podejmowaniem niezbędnych decyzji. Moja rada? Zgodna z zasadami Królowej z "Alicji w krainie czarów" - marnuje czas? uciąć mu głowę!