Reformy z Palikotem w tle

Komisja "Przyjazne Państwo" nie spełniła nadziei, bo apetytów rozbudzonych przez marketing Janusza Palikota nie dałoby się zaspokoić nawet przy lojalnej współpracy wszystkich sejmowych i rządowych partnerów.

19.05.2009

Czyta się kilka minut

/rys. Mirosław Owczarek /
/rys. Mirosław Owczarek /

Półtora roku temu, wkrótce po wygranych przez Platformę Obywatelską wyborach parlamentarnych, Donald Tusk w rozmowie z "Financial Times" stwierdził, że "deregulacja powinna stać się narodowym priorytetem Polski", i zapowiedział, że wkrótce zaproponuje powołanie "specjalnej komisji sejmowej, której jedynym zadaniem będzie eliminowanie zbędnych przepisów i ustaw".

To był głos zdeklarowanego liberała, ale też odpowiedź na wielkie społeczne oczekiwanie Polaków. Oczekiwanie na to, że - jak śpiewał na jednej z przedwyborczych manifestacji Platformy rockman Tomek Lipiński - "jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie". W ten nastrój znakomicie wpisywała się komisja Janusza Palikota, czyli Komisja Nadzwyczajna "Przyjazne Państwo" do spraw związanych z ograniczaniem biurokracji. Jej przewodniczący zapowiadał, że praca komisji "pozwoli nam wszystkim żyć w normalnym kraju".

Dziś te słowa trącą charakterystyczną tromtadracją człowieka, o którym jego koledzy partyjni mówią, że czasem szybciej mówi niż myśli, ale kilkanaście miesięcy temu, na fali powyborczego optymizmu, wielu wierzyło Palikotowi, który w tygodniku "Polityka" deklarował: "chwilami to jest jak 1979 r. i pierwsza wizyta papieża. Poczułem, że mam prawa podmiotowe, że mogę zmienić system. Tak, żebyśmy nie byli już upokarzani przez te instytucje".

Przewodniczący Komisji "Przyjazne Państwo" wywindował medialne zainteresowanie jej pracami na niebotyczne wyżyny. A raczej nie tyle pracami, ile obietnicami, co zostanie zrobione. Założył drugą, obok oficjalnej - sejmowej, stronę internetową komisji, aby zachęcić obywateli do "publicznej debaty nad kierunkami zmian". Prosił o nadsyłanie bubli i absurdów prawnych, które należy zlikwidować, a nawet ogłosił konkurs z nagrodami w postaci bonów towarowych na "najbardziej zakręcony przepis prawny". Tu akurat zdarzyła się ewidentna wpadka, bo pierwsze miejsce zajął przepis... którego nie ma. Ktoś zgłosił, że posiadacz prawa jazdy kategorii D, uprawniającego do kierowania autobusami, musi osobno ubiegać się o kategorię B, aby jeździć autem osobowym. W rzeczywistości jednym z dokumentów wymaganych przy egzaminie na prawo jazdy kategorii D jest kserokopia właśnie... posiadanego już prawa kategorii B.

Tak czy owak wydawało się, że komisja Palikota skazana jest na sukces, jako jeden z najważniejszych składników deregulacyjnej kampanii, którą zapowiadał premier. Były członek komisji Paweł Poncyljusz z PiS wspomina, że na początku jej działalności Palikot miał u Tuska wysokie notowania i zawsze mógł liczyć na szybkie przywołanie do porządku niechętnego do współpracy ministra.

Zaczęły się schody

Wcześniej czy później, musiało jednak nastąpić zjawisko tak wnikliwie opisane przez gen. Bolesława Wieniawę--Długoszowskiego, gdy po całonocnej popijawie wychodził z Adrii: "Panowie - żarty się skończyły, zaczynają się schody". Minęły zeszłoroczne wakacje, a ani jeden z postulatów komisji nie został zrealizowany. Opracowane w niej propozycje leżały w "zamrażarce" u marszałka Bronisława Komorowskiego albo były rozpatrywane przez inne komisje sejmowe.

Z jednej strony to normalne: Komorowski tłumaczył kiedyś, że przetrzymuje wychodzące z komisji propozycje zmian legislacyjnych w sejmowej "zamrażarce", by dać rządowi czas na decyzję, czy popiera projekt poselski, czy też proponuje własny, by "równoległe propozycje opozycyjne i rządowe spotkały się w komisji". Oczywistością sejmową jest też przesyłanie propozycji jednej komisji do prac w innej, zajmującej się konkretnym obszarem.

Z drugiej strony, jak mówią członkowie komisji, coraz bardziej wyraźny stawał się konflikt interesów pomiędzy Palikotem a niektórymi członkami rządu - przede wszystkim wiceministrem gospodarki Adamem Szejnfeldem, autorem pochodzącego jeszcze sprzed wyborów "pakietu Szejnfelda", czyli zbioru propozycji mających wyeliminować ograniczające przedsiębiorczość biurokratyczne bariery. Każdy z nich miał swoje ambicje reformatorskie i każdy lansował własne propozycje - np. nowelizację ustawy o działalności gospodarczej. Trudna była też współpraca z ministerstwem finansów. - Urzędnicy są przekonani, że to oni są do stanowienia prawa - mówi obecny szef ­Komisji "Przyjazne Państwo" Mirosław Sekuła (PO) - dopiero interwencja premiera i  ministra finansów parokrotnie przełamała ich opór.

Sekuła przyznaje, że konfrontacja z interesami i przyzwyczajeniami kadry ministerialnej jest problemem każdego ugrupowania obejmującego władzę. - Ministrowie idąc do rządu mają głowę nabitą pomysłami, zaczerpniętymi z własnego programu wyborczego i ze spotkań z wyborcami. Jednak gdy już obejmą stanowiska, to siłą rzeczy 80-90 proc. czasu poświęcają na kontakty z urzędnikami w ministerstwie. Po roku sposób ich myślenia już w znacznie mniejszym stopniu odzwierciedla sposób widzenia własnej opcji politycznej, a znacznie bardziej podwładnych. Ja to obserwowałem u wszystkich ministrów, z każdej opcji - komentuje Sekuła.

Z biegiem czasu Palikot coraz częściej wchodził w zwarcie z członkami rządu.

- To wszystko doprowadziło do tego, że w końcu roku miłość do Palikota na dworze Tuska bardzo osłabła - ironizuje Poncyljusz. - No cóż, albo bierze się wizjonera jak Palikot i ma świadomość konsekwencji, albo chodzi tylko o PR.

Jesienią Palikot zdecydował się na szantaż, grożąc, że zrezygnuje z szefowania komisji, jeśli prace nad skierowanymi do laski marszałkowskiej projektami nie ulegną przyspieszeniu. Moment był dobrze wybrany, bo rząd potrzebował sukcesu na rocznicę swego zaprzysiężenia. Po interwencji premiera pakiet ponad dwudziestu zmian w prawie podatkowym trafił pod obrady Sejmu i został przyjęty 6 i 7 listopada.

Co załatwiono

Najważniejsza z tych zmian to zniesienie zasady natychmiastowej wykonalności decyzji podatkowych. Wcześniej podatnik musiał płacić, nawet jeśli wniósł odwołanie od decyzji podatkowej - teraz może spokojnie czekać na jej potwierdzenie. To ważne, bo były lata, że uchylano nawet co trzecią decyzję - tyle że nieraz po bardzo długim okresie, w trakcie którego niesłusznie naliczone podatki niejedną firmę zniszczyły. Jak mówi poseł Sekuła: - Gdyby nasz przepis obowiązywał wcześniej, to nie byłoby ani upadku JTT, ani sprawy Romana Kluski.

Z innych uwieńczonych powodzeniem inicjatyw komisji warto wspomnieć, że m.in. udało się skrócić termin zwrotu podatku VAT (ze 120 do 60 dni), zmieniono również prawo budowlane (czeka na podpis prezydenta), zastępując pozwolenia na budowę zwykłą rejestracją, a nowe przepisy dotyczące składów konsygnacyjnych na VAT umożliwiają importerom późniejsze płacenie podatku. No i wreszcie sprawa z punktu widzenia gospodarczego może drugorzędna, ale głośna medialnie: darczyńcy nie muszą już płacić VAT-u od żywności przekazanej ubogim.

Udało się także załatwić sprawę kopii paragonów i wydruków z kas fiskalnych, które przedsiębiorcy musieli przechowywać przez pięć lat, chociaż już po pół roku paragony zaczynają blaknąć, a po roku stają się całkowicie nieczytelne. Walka komisji z resortem finansów trwała ponad pół roku. - Ostatecznie - opowiada Sekuła - opór ustąpił dopiero, gdy przygotowaliśmy projekt nowelizacji ustawy o VAT, odbierający ministrowi upoważnienia do wydawania rozporządzeń w tym zakresie.

Od 1 grudnia można przechowywać paragony także w wersji elektronicznej, choć trzeba w tym celu kupić nową kasę fiskalną, spełniającą ministerialne kryteria. Jeśli kogoś na taki kilkutysięczny wydatek nie stać, to musi wciąż przechowywać paragony - tyle że teraz już tylko przez dwa, a nie pięć lat.

Z tego rozwiązania nie wszyscy byli zadowoleni. Krytykowano także inne nowelizacje zaproponowane przez komisję, a przynajmniej w jednym przypadku (sprawa bonów towarowych kupowanych przez firmy dla pracowników) zarzucano jej działanie pod dyktando lobbystów. Jeśli nawet te zarzuty nie są oparte na mocnych podstawach, to trudno np. przejść do porządku dziennego nad tym, że ze 108 komisyjnych propozycji zmian legislacyjnych aż 9 dotyczy środowiska weterynaryjnego, a kolejne 6 samochodów zabytkowych. To chyba nie są obszary najważniejsze dla uczynienia Polski "bardziej przyjazną".

Palikot kulą u nogi

Gdy w grudniu zeszłego roku z Komisji "Przyjazne Państwo" odeszli trzej posłowie PiS, tłumacząc, że nie mogą zaakceptować "ciągłego zaczepiania" Lecha Kaczyńskiego przez Palikota, ten ostatni potraktował to jako okazję, by pod jej obrady wprowadzić wniosek o obowiązkowym corocznym podawaniu do wiadomości publicznej... stanu zdrowia prezydenta.

To pokazało, jak poważnym obciążeniem dla komisji Palikota staje się... sam Palikot, mieszający w swej działalności publicznej dwie nieprzystające do siebie role: politycznego błazna i poważnego reformatora. Miarka się przebrała. Miesiąc później macierzysty klub pozbawił go stanowiska przewodniczącego komisji po tym, jak posłance PiS Grażynie Gęsickiej zarzucił "polityczne prostytuowanie się".

Z jednej strony Palikot - błazen, wymachujący świńskim ryjem czy sztucznym penisem, ośmieszający braci Kaczyńskich i dogryzający ­PiS-owi, jest PO potrzebny, choćby jako równowaga dla posła Jacka Kurskiego. Z drugiej, kierownictwo partii dba o to, by błazeństwa Palikota szły na jego własne konto, a nie obciążały partyjnego rachunku. Jak najdalsze jest więc od wspierania działań komisji, wciąż identyfikowanej z byłym przewodniczącym.

- Sekuła nie ma tej charyzmy przywódczej. Palikot stale jest duszą i sercem tej komisji - to wizjoner - podkreśla wiceprzewodniczący komisji Marek Wikiński z SLD, który niedawno apelował, by władze PO przywróciły poprzedniego szefa na stanowisko.

To jednak nie ma już sensu, gdy gołym okiem widać, że walkę o to, kto będzie głównym dobroczyńcą biznesu, wygrał Adam Szejnfeld. Ostatecznie kreskę na reformatorskich ambicjach Palikota (a pośrednio także na Komisji "Przyjazne Państwo") położył szef klubu PO Zbigniew Chlebowski, mówiąc, że "w jakimś sensie Janusz Palikot jest twarzą Platformy Obywatelskiej", ale "nie tej Platformy, która na co dzień pracuje w kwestiach programowych i przygotowuje różne rozwiązania gospodarcze i społeczne".

Czy ma więc sens, by nadal był twarzą Komisji "Przyjazne Państwo"?

Nie wystarczy komisja

Ludzie biznesu dokonania komisji doceniają, choć bez entuzjazmu. Piotr Rogowiecki, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich, podkreśla znaczenie zmian w ustawach podatkowych i ułatwień dla prowadzenia inwestycji. Także Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, mówi, że "środowisko przedsiębiorców pozytywnie ocenia działania komisji", zauważa jednak, że nie byłyby one potrzebne, "gdyby regulacje działalności gospodarczej zostały ograniczone do niezbędnego minimum i były spójne oraz stabilne". Z kolei wiceprezes Business Centre Club Arkadiusz Protas mówi, że choć ogólny bilans jest pozytywny, komisja przeprowadziła kilka "ważnych dla gospodarki inicjatyw", to jednak "nie spełniła pokładanych w niej nadziei".

Cóż - nie spełniła nadziei, bo apetytów rozbudzonych ponad miarę przez marketing Janusza Palikota nie dałoby się zaspokoić nawet przy lojalnej współpracy wszystkich sejmowych i rządowych partnerów. A tej często brakowało.

Półtora roku działania pokazało, że istnienie komisji sejmowej, zajmującej się tropieniem przepisów utrudniających przedsiębiorczość i komplikujących ludzkie życie, ma sens podobny temu, jaki jest istotą pracy każdego ogrodnika. Wiadomo że chwasty będą odrastać, ale i tak trzeba je wyrywać. Na Komisję "Przyjazne Państwo" wciąż jest zapotrzebowanie, pod warunkiem przyjęcia takiej - w sumie dość skromnej - perspektywy. Jednak wiara, że mogłaby ona zrewolucjonizować Polskę, pękła w zetknięciu z rzeczywistością.

Powodem tego, że nasz kraj jest wciąż "nieprzyjazny" dla obywateli, nie są bynajmniej prawne buble. Albo raczej - nie jedynie one. Jak kilka miesięcy temu mówił w "Gazecie Wyborczej" były minister Tadeusz Syryjczyk: "problemem krajów dokonujących transformacji nie jest prawo w książkach, lecz prawo w działaniu. (...) prawdziwy problem to złe funkcjonowanie administracji różnych szczebli, która te przepisy stosuje".

Nie do końca tak jest. Złe prawo i źle funkcjonująca administracja to dwie twarze tego samego zła. Złej administracji zależy na złym prawie, bo takie prawo wzmacnia jej pozycję jako interpretatora i egzekutora niejasnych czy bezsensownych przepisów. Obok złej administracji istnieją także rozmaite grupy interesów obwarowanych szkodliwymi dla zbiorowości, a wygodnymi dla nich przepisami prawnymi. Wszystko to powoduje, że polskie państwo wciąż jest słabe, dysfunkcjonalne i nieprzyjazne obywatelowi. Trudno się z nim identyfikować na płaszczyźnie innej niż czysto symbolicznej, ograniczonej do patriotycznej celebry historycznych odniesień.

Do przełamania tego stanu rzeczy jednak nie wystarczy jedna komisja parlamentarna, ani nawet pełna kadencja jednej koalicji. To zadanie na lata dla całej klasy politycznej, która podobnie jak Janusz Palikot musi w końcu zdecydować, co jest dla niej ważniejsze: wspinanie się po słupkach telewizyjnej popularności czy rozwiązywanie spraw dla państwa istotnych.

Zadanie na lata. Może na kolejnych dwadzieścia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2009