(Prawie) cud

Leszek Balcerowicz mówi: "jesteśmy w pierwszej lidze, ale ja chciałem, żebyśmy byli w ekstraklasie". Nikt tak jak on nie zaważył na kształcie gospodarczym współczesnej Polski.

02.06.2009

Czyta się kilka minut

Leszek Balcerowicz, Szkoła Główna Handlowa, Warszawa, maj 2009 r. /fot. Grażyna Makara /
Leszek Balcerowicz, Szkoła Główna Handlowa, Warszawa, maj 2009 r. /fot. Grażyna Makara /

W sumie 58 miesięcy na stanowisku wicepremiera i zarazem ministra finansów w trzech rządach - Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jerzego Buzka. Kolejne 6 lat prezesury NBP. Przez prawie 11 lat - większość czasu, jaki dzieli nas od upadku komunizmu - Leszek Balcerowicz był najważniejszym albo jednym z najważniejszych ludzi kierujących polską gospodarką.

11 lat. Bardzo długo. A może odwrotnie - zbyt krótko, jak na to, co było i co wciąż jest do zrobienia?

Tadeusz Mazowiecki, pierwszy premier wolnej Polski, szukał jesienią 1989 r. - jak sam wówczas mówił - "polskiego Erharda". Jeśli "polski Erhard" miał być ojcem polskiego cudu gospodarczego, tak jak niemiecki Ludwik Erhard był ojcem cudu gospodarczego lat 50. i 60. republiki bońskiej, to zamierzenie zarazem powiodło się i nie powiodło.

Co się powiodło

Sytuację wyjściową mieliśmy znacznie gorszą niż Czesi czy Węgrzy. Podobnie jak oni mieliśmy w 1989 r. niewydolną gospodarkę nakazowo-rozdzielczą. Jednak - odmiennie niż sąsiedzi - byliśmy bankrutem niezdolnym spłacać zagranicznego zadłużenia. Szalała inflacja, a sklepowe półki były puste.

Mimo to (a także mimo rozpadu RWPG i Związku Radzieckiego, co pozbawiło polski przemysł eksportowy rynków zbytu) w ciągu dwóch lat udało się ustabilizować budżet, umocnić złotówkę, urynkowić gospodarkę, rozpocząć reformy instytucji systemu finansowego i restrukturyzację przedsiębiorstw, skokowo zwiększyć eksport, a przede wszystkim: zaspokoić zapotrzebowanie konsumentów.

Nie wiem, czy tylko Balcerowicz mógł to przeprowadzić. Wiem, że to musiał być właśnie ktoś taki.

Po pierwsze, miał zespół ludzi: znakomitych ekonomistów, którzy spotykali się już od końca lat 70. w suterynie ówczesnego SGPiS (dziś znów SGH, jak przed wojną). Najpierw zastanawiali się, jak zreformować realny socjalizm, a po stanie wojennym machnęli ręką na realizm i trochę na zasadach hobby zajęli się tak abstrakcyjnymi wówczas tematami, jak prywatyzacja, deregulacja czy stabilizacja. Gdy zasiedli za ministerialnymi biurkami, mieli za sobą - jak mówi Balcerowicz - "nieźle odrobioną pracę domową".

Po drugie, Balcerowicz jest człowiekiem nieskłonnym do szukania i zawierania kompromisów, głęboko przekonanym o swych racjach, nonkonformistą w złym i dobrym znaczeniu tego słowa.

Gdyby był inny, to zapewne mniej by sobie narobił wrogów, ale też zapewne jego plan ugrzązłby w uzgodnieniach, negocjacjach, półśrodkach i ustępstwach. Zamiast wizerunku (mniejsza, że nieprawdziwego) opancerzonego i nieczułego cyborga, który pędzi do celu po ruinach doprowadzonych do bankructwa przedsiębiorstw państwowych, zdobyłby wizerunek miłego, kulturalnego pana, który chciał dobrze, ale - niestety (tu kiwalibyśmy głowami ze współczuciem i ze zrozumieniem) - z przyczyn wiadomych nie wyszło.

Po trzecie, ma Balcerowicz końskie zdrowie, psychiczną odporność, naturalne zdolności przywódcze i co tam komu jeszcze przyjdzie na myśl.

Oczywiście, żeby wicepremier mógł robić swoje, potrzebny był jeszcze polityczny parasol nad reformami, trzymany wspólnymi siłami przez Lecha Wałęsę, premierów Tadeusza Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego oraz przewodniczącego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego Bronisława Geremka - żeby wymienić tylko tych najbardziej oczywistych.

Co się nie powiodło

W wydanej 17 lat temu książce "800 dni - szok kontrolowany" Leszek Balcerowicz tłumaczył, że liberalizację gospodarki, a także związane z tym wprowadzenie wymienialności pieniądza można przeprowadzić relatywnie szybko. Potem przychodzi czas na "głębokie przekształcenia instytucjonalne", czyli "prywatyzację, demonopolizację, reformę sfery budżetowej i ubezpieczeń społecznych, reformę banków, przebudowę systemu podatkowego, a także przywrócenie autentycznego samorządu lokalnego". W innych wypowiedziach wymieniał także opiekę zdrowotną, wymiar sprawiedliwości i szkolnictwo.

Tym, którzy wierzą, że Polskę przeorała dogłębnie przeprowadzona terapia szokowa, proponuję inne spojrzenie - w rzeczywistości było dokładnie na odwrót. Dwuletnia terapia szokowa tyczyła spraw istotnych, ale owe "głębokie przekształcenia instytucjonalne" ciągnęły się latami, a w niektórych przypadkach wciąż jeszcze trwają (zwłaszcza dotyczy to prywatyzacji).

Czy mogliśmy się posuwać szybciej po rozwojowej drodze? Nadzieję na to dawała w końcówce ubiegłego wieku koalicja AWS--UW. W pierwszych tygodniach działalności rządu Jerzego Buzka Leszek Balcerowicz tłumaczył: "Zależy mi, by Polska się stała prawdziwym tygrysem gospodarczym. Uważam, że możemy być najszybciej rozwijającym się dużym krajem Europy przez wiele lat i jednym z kilku najszybciej rozwijających się krajów świata". Mówił o możliwym średnim wzroście gospodarczym przez 10 lat na poziomie 6-7 proc., co pozwoliłoby na podwojenie dochodu narodowego.

Jeśli tak ustawiać poprzeczkę, to polskiego cudu gospodarczego nie było. Polska nie stała się europejskim tygrysem, a Balcerowicz nie został "polskim Erhardem". Nie udało się z winy niestabilnego zaplecza politycznego. Nad "drugim planem Balcerowicza" zabrakło parasola, jaki chronił pierwszy plan. Czołowi rozgrywający na ówczesnej scenie politycznej - prezydent Aleksander Kwaśniewski i przewodniczący AWS Marian Krzaklewski - albo nie chcieli, albo nie mogli takiego parasola zaoferować. Gdy w 2000 r. rozpadła się koalicja AWS-UW, komentatorzy pisali, że ważniejsze od tego, co się Balcerowiczowi udało osiągnąć, jest to, jak wiele szkodliwych pomysłów zablokował.

Dziś możemy bardziej obiektywnie patrzeć na osiągnięcia tamtego czasu. Przyspieszono prywatyzację, z sukcesem przeprowadzono reformę samorządową i reformę emerytalną, której głównym mankamentem jest to, że do dziś nie została dokończona. Z powodu zaniechania prywatyzacji nie zostały też dokończone przemiany w górnictwie, któremu jednak zapewniono rentowność dzięki likwidacji 20 kopalń i redukcji zatrudnienia o 100 tys. pracowników.

Sam Balcerowicz nigdy nie powie o straconych szansach, bo to nie ten typ człowieka. Mówi tylko, że "jesteśmy w pierwszej lidze, ale ja chciałem, żebyśmy byli w ekstraklasie". Zaraz dodaje jednak, że przez 20 lat rozwijaliśmy się w średnim tempie ponad 4 proc. wzrostu PKB. To sporo. Więcej niż inne kraje postsocjalistyczne. Mieliśmy w 1989 r. mniej niż 30 proc. średniego dochodu na głowę krajów starej Unii, teraz mamy prawie 50 proc.

Historia alternatywna

Jak mówił w 1992 r., "z obserwacji krajów, które odniosły duży sukces gospodarczy, rozpoczynając w trudnych warunkach, wynika, że istniała tam silna i sprawna władza gospodarcza: rząd miał co najmniej kilkuletnią perspektywę i był spójny wewnętrznie".

Może ktoś kiedyś napisze alternatywną historię III RP, w której rzecz się toczy podobnie jak to się stało po wojnie w Republice Federalnej Niemiec. Niczym Konrad Adenauer, który po kilkunastu latach rządzenia przekazał stanowisko kanclerza Ludwikowi Erhardowi, także Tadeusz Mazowiecki odchodzi ze stanowiska dopiero na początku tego wieku, a rządy obejmuje po nim Balcerowicz. W tej alternatywnej historii słabiej dzielą spory polityczne, a silniej łączy przekonanie, że służący dobru wspólnemu gospodarczy rozwój kraju ważniejszy jest od realizacji grupowych interesów.

Ale prawdę mówiąc nie wiem, jak mogłaby się zawiązać taka alternatywna historia, w której reformy gospodarcze i społeczne są konsekwentnie realizowane przez okres nieledwie pokolenia. Niemiecki cud gospodarczy możliwy był dlatego, że w powojennej republice bońskiej polityka została "zamrożona" przegraną wojną i obecnością amerykańskich wojsk okupacyjnych. Natomiast w realnej polskiej historii motorem przemian był obóz Solidarności - ruch, który wyrósł w czasach komunizmu i był udaną próbą scalenia wątków narodowych i leninowskiej ideologizacji gospodarki wielkoprzemysłowej. W tej synkretycznej wizji zakład produkcyjny był swoistą świątynią uwznioślonej pracy klasy robotniczej, wobec której cała reszta państwa - od armii i administracji, poprzez banki i handel, aż po oświatę i opiekę zdrowotną - pełniła rolę służebną. Tymczasem z punktu widzenia Leszka Balcerowicza, "jeśli jakaś firma chce być pomnikiem, to niech będzie tylko pomnikiem. Ale jeśli jest firmą, niech działa na zasadach rynkowych i nie wyciąga ręki po publiczne pieniądze".

Pomiędzy tymi wizjami nie może być porozumienia. Mogą być fortele i pozorne ustępstwa, ale podstawowy spór, którego symbolem jest "program Balcerowicza", dzieli Polskę do dziś. Wszystkie pozostałe debaty - wokół metod i motywacji działania służb, kwestii niezawisłości prokuratorów i nacisku na media, "rozbijania układów" i tropienia spisków, lustracji i kwestii euro - są wtórne wobec podstawowego sporu o to, czy priorytetem polityki gospodarczej rządu ma być powstawanie nowych miejsc pracy (kosztem mniejszego bezpieczeństwa), czy utrzymywanie już istniejących (kosztem masowej emigracji młodych Polaków do Anglii lub Irlandii). Ale można ten spór określić innym językiem - powiedzieć, że chodzi o to, czy rząd ma bronić pracowników, czy kapitalistów.

Ten drugi język łączy czytelników alterglobalistki Naomi Klein z męskimi szowinistami od Leppera, a słuchaczy Radia Maryja z anarchosyndykalistycznymi związkowcami z Sierpnia ’80. Wypracowana przez ten język dykcja zwykła przypisywać Balcerowiczowi najgorsze pobudki, ale uszanujmy fakt, że on sam nie zniża się do dyskusji na tym poziomie. Dodajmy tylko, że jest kategoria ludzi, którzy swymi dokonaniami wpisali się tak głęboko w narodową tkankę, że uderzanie w nich rani nas wszystkich, rozbijając naszą wewnętrzną integralność jako jednostek i jako społeczeństwa.

Nastawiony na cel

Bliscy znajomi mówią, że to człowiek delikatny, wrażliwy i dowcipny. Współpracownicy, że bardzo wymagający, często apodyktyczny, nielubiący tracić czasu na jałowe dysputy, nastawiony na realizację celów. Zwolennicy, że patriota, który rezygnował z intratnych i prestiżowych stanowisk za granicą, aby pracować dla kraju. Przeciwnicy, że bezduszny, obojętny na ludzi, na ich los, zainteresowany tylko ekonomicznymi wskaźnikami.

Jerzy Baczyński napisał swego czasu, że to krzywdzący pogląd: "Balcerowicz po prostu uważa, iż problemy społeczne można rozwiązywać, gdy gospodarka się rozwija. Czyli gdy podejmowane są racjonalne decyzje. Jeśli są dobre dla gospodarki, to są też dobre dla społeczeństwa".

A on sam powiedział kiedyś: "Polityk każdego dnia musi zdawać egzamin z popularności, a to bardzo przeszkadza w podejmowaniu racjonalnych decyzji ekonomicznych".

- To żaden cyborg, tylko po prostu świetnie zorganizowany, superinteligentny i bardzo ciężko pracujący człowiek. Kiedyś któryś z dziennikarzy zapytał go, jak długo pracuje. Odpowiedział, że nie ma sensu pracować więcej niż 12 godzin przez sześć dni w tygodniu, bo potem człowiek jest już niewydajny - wspomina jeden z dawnych współpracowników, dodając, że "profesor też ma swoje ludzkie słabostki w rodzaju podpalania cygaretek".

Inny, z czasów pracy w NBP, dodaje: - To nie jest tak, że on nie ma uczuć, tylko po prostu jest człowiekiem bezkompromisowym, bardzo przywiązanym do zasad. Ja to zrozumiałem w 2006 r., gdy wezwano go przed bankową komisję śledczą, powołaną w Sejmie przez PiS, LPR i Samoobronę. Odmówił, żeby nie tworzyć precedensu naruszającego niezależność banku centralnego: uważał, że komisja łamie prawo, i nie chciał mieć w tym udziału. Ale bardzo się tym gryzł przez dwa miesiące, zanim Trybunał Konstytucyjny potwierdził, że miał rację.

Gdybyśmy szukali towarzysza, który w oczekiwaniu ekspedycji ratunkowej pomoże nam zabijać czas na wyspie bezludnej, to może ktoś taki - pragmatyczny, bezkompromisowy, racjonalny, niecierpliwy i nietolerancyjny dla głupoty, lenistwa, fałszu - nie jest najlepszym wyborem. Ale gdybyśmy chcieli się z tej wyspy jednak wydostać, to warto się zastanowić nad Balcerowiczem. Bo już raz, na początku lat 90., pomógł nam się wydostać z wyspy bezludnej, na której osadziła nas katastrofa komunistycznego okrętu.

Tyle że - ostrzegam - każe wiosłować.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]