Głód słońca

Co do statusu i natury naszej wspólnoty trwają bezustanne dyskusje: sarmacka ciżba, postfeudalne plemię fornali, a może społeczeństwo obywatelskie. Ale że jesteśmy Ludem Słońca i słuchamy jego rozkazów, to się w zeszłą niedzielę pokazało w oślepiającym blasku.

10.05.2021

Czyta się kilka minut

 / BIRGIT REITZ-HOFMANN / ADOBE STOCK
/ BIRGIT REITZ-HOFMANN / ADOBE STOCK

Jedenaście procent mniej piwa sprzedały brytyjskie puby w końcówce kwietnia w porównaniu z tym samym okresem dwa lata temu. I to jest genialna wiadomość. Ale wcale nie dla rycerzy kampanii trzeźwościowych – trzeba uważać z liczbami, nic tak perfidnie nie kłamie jak źle zinterpretowane „twarde” dane w tabelce albo naiwnie odczytany sondaż. Ważna jest metodologia, rzetelne wykonanie, a przede wszystkim szeroki kontekst, którego wyjaśnienie nie zmieści się w jednym wierszu nagłówka ani twitterowej pigułce dezinformacji.

A prawda jest taka, że poddani królowej Elżbiety, oby Opatrzność zachowała ją w zdrowiu jeszcze długie lata, wychlali rekordowy ocean piwa. Pierwszy etap luzowania obostrzeń dla gastronomii polegał tam na tym, że otwarto tylko ogródki (nazwa umowna, przeważnie oznacza kawałek chodnika z cherlawą roślinką w doniczce), w dodatku przerzedzone. Co oznacza z grubsza, że puby mogły zapewnić jedną trzecią swojej dawnej pojemności – więc spadek spożycia o zaledwie jedenaście procent ukazuje dobitnie, jak wielkie było pragnienie w narodzie. Od przyszłego poniedziałku puby i restauracje zaczną wpuszczać klientów do środka. Ciekawe, czy nastąpi jeszcze większy najazd, czy może to był tylko chwilowy paroksyzm? W każdym razie czynnik pogody przestanie być tak istotny – cały kwiecień była ona wyjątkowo, jak na angielskie warunki, życzliwa.

Wygląda na to, że w obu kwestiach idziemy niemal równo o parę kroków za wyspiarzami, przy czym słońce wyprzedziło urzędową amnestię gastronomiczną o tydzień. Ciężko doświadczony frustrującym czekaniem na porządną wiosnę miałem ogromny problem z uwierzeniem, że ciepły podmuch i spokojne, niczym nie zakłócone światło mogą trwać calutki dzień, od siódmej rano, kiedy poszedłem na pierwszy spacer po jeden ze stu bochenków pieczonych przez Jana Rączkę – przeczytajcie koniecznie piękny wywiad z nim w tym numerze – aż po ósmą wieczór, gdy ruszyłem do pobliskiej budki z lodami na skraju Błoń, licząc na to, że wreszcie nie będzie tam stała długaśna kolejka.

A co się przez ten cały dzień działo – tego słowa z trudem dotkną. Co do statusu i natury naszej wspólnoty trwają bezustanne dyskusje: sarmacka ciżba, postfeudalne plemię fornali, a może społeczeństwo obywatelskie. Ale że jesteśmy Ludem Słońca i słuchamy jego rozkazów, to się w zeszłą niedzielę pokazało w oślepiającym blasku. Długiej końcówce trzeciej fali pandemii towarzyszyła paskudna pogoda i zniechęcała – jakże słusznie – do zbiorowych zachowań, które łamałyby konieczne, dyktowane przez rozum i doktorów ograniczenia. Ale dziewiątego maja całe nasze przyczajenie poszło w kąt. W poprzedniej epoce był to dzień zwycięstwa, po czym został z tej rangi ogołocony jak koszary w Legnicy po wyjeździe Armii Czerwonej – w tym roku jednak czuło się na ulicach i wzdłuż bulwarów potężny Prazdnik Pabiedy: ludzie, ludzie w takiej masie dawno niewidziani. Wszędzie ciała, odkryte nogi, odsłonięte ramiona i plecy, blada, wymęczona pod swetrem skóra nareszcie nabierająca rumieńca i słonecznego zapachu. I te dawno niewidziane usta. Bo nie czekając na rozporządzenia, sami sobie pozwoliliśmy o tydzień wcześniej, niż przewidziano, ściągać na ulicy maski pod brodę. Zwłaszcza że co i rusz jadło się i piło. Każdy lokal, dziurka czy budka mogły tego dnia sprzedać dowolną ilość dowolnych rzeczy do picia i jedzenia. A trawniki, ławki i murki stały się naszym lokalem pierwszej kategorii, z dywanem, obrusem i świeczką. Bez dansingu, chociaż chyba niewiele brakowało w tym napiętym radością powietrzu, żeby zacząć po prostu tańczyć.

Dziwne trochę uczucie – zobaczyć tyle twarzy naraz, usłyszeć ten gwar, którego nawet introwertyk potrzebuje, choćby w małych dawkach, do szczęścia. W barze, gdzie dorywczo pracuję, trwają ostatnie przygotowania. Stoliki i krzesła łatwo wyrychtować, ale co z psychiką, co z uczuciami? Jacy ci ludzie będą? – zastanawiamy się z koleżeństwem, jakbyśmy masowali odrętwiałe mięśnie naszych długo nieużywanych kompetencji społecznych. Sączę więc melisę przed najbliższym weekendem i proszę: cieszcie się – rozsądnie i z umiarem – odzyskaną swobodą biesiady, ale bądźcie dla nas, za barem, życzliwi. Koniecznie w maseczkach – dobrze wiemy, że pod nimi się szeroko do nas uśmiechacie. ©℗

 

Wyczekany zalew światła i ciepła na razie trudno odzwierciedlić w kuchni – chyba że się weźmie sałatę z paczki i zmiesza z dużą ilością żółtej i czerwonej papryki oraz czerwoną cebulą, ale wtedy to będzie święto holenderskiej szklarni, a nie słońca. Możemy nadal świętować wiosnę zbierając młode listki mniszka (niestety nie z miejskich trawników, choć jest go tam pełno) po to, by je potem udusić na oliwie pół na pół z młodym szpinakiem. Ale zatrzymajmy się jeszcze na moment przy szparagach. Próbowaliście ich kiedyś ze słonym sosem chantilly? To mieszanina mniej więcej 1:0,5 domowego majonezu i bitej śmietany (oczywiście niesłodzonej). Wyjątkowo ciężki dla wątroby hedonizm, którego warto raz na sezon się dopuścić. A skoro jesteśmy przy majonezie… ugotujmy na parze pęczek sz paragów bez zeschłych końcówek, przestudźmy je, zmiksujmy z odrobiną oliwy i soli. Po czym tak uzyskany krem połączmy delikatnie z domowym majonezem o raczej gęstej konsystencji (czyli z większą niż normalnie ilością oleju). Lubię ten sos z pieczonymi ziemniakami albo czymś innym równie delikatnym w smaku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2021