Inna wiosna

W-niebo-głosy. Jakie piękne słowo, przyjrzyjcie się mu uważnie, nie wnikając od razu w sens.

17.03.2020

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Pasuje dziś do ptaków, które drą się na jeszcze łysych drzewach z takim naddatkiem mocy, że ich przeróżny śpiew, trel i plumkanie docierają nie tylko do uszu skrzydlatych adresatów, ale umykają potem w przestwór – donikąd i po nic. Donikąd, po nic, bez interesu – takie są warunki zaistnienia przeżycia piękna. Stwórca tego wszystkiego zna, co prawda, na wylot wszystkie śrubki i zapadnie swojego stworzenia, a zatem wie, że owe głosy to w sensie funkcjonalnym tylko prosty komunikat godowy lub terytorialny, skierowany do wybrednych samic lub wrednych konkurentów gotowych zająć korzystny habitat. Ale lubię myśleć, że Jego pełnia, gdy słyszy wrzaskliwe ptactwo nad Plantami, robi się jeszcze pełniejsza i niech mi teolodzy wybaczą mętne herezje. Może niepotrzebnie wciągam Istotę Najwyższą w swoje estetyczne uniesienia. Wystarczy, że sam czuję się mniej niedoskonały podczas samotnych spacerów.

Wiosna wybucha nam pod nosem, chociaż nie mamy głowy, by ją dostrzec. Na podjeździe pod domem samochód pokryty patykami, wiórami i masą paprochów – ot, sąsiad miał pecha i zaparkował pod klonem, na którym sroki i kawki umacniają frenetycznie gniazda niczym pary kredytowych milenialsów ciągnące wózek z panelami do salonu i zlewem do kasy w Castoramie. On dzwoni do majstra z awanturą o krzywo zawieszoną szafkę, ona tłumaczy mamie, że firanki to takie dwudziestowieczne. Muszą się wrócić, bo zapomnieli kupić osłonki na doniczki z ziołami.

To pierwszy raz, jak zima była tak łagodna, że na tarasie przetrwały mi bez szwanku rozmaryn i szałwia. Z wielorocznych padła tylko melisa, bazylii i lubczyku nawet nie próbuję zachować, wsadzam w ziemię nowe w marcu i rosną jak głupie. Ale z tą szałwią to mnie ucieszyło, ileż to razy musiałem zaczynać uprawę od nowa. Jej zapach, kiedy duszę świeże listki na maśle, zawsze mi się mocno kojarzył z powrotem do ciepła i życia. Takie masło jest w stanie przywrócić blask nawet mocno zeschniętej bułce.

Miałem w ten weekend troskliwie poprzesadzać wszystkie swoje zziębnięte chucherka i dodać parę nowych roślinek, ciekawe, czy zastanę na targu zwyczajowego ziołowego dostawcę. Nie będzie raczej oblężony i wykupiony do spodu, bo sadzonki mięty cytrynowej to raczej nie jest towar pierwszej potrzeby. W ogólnej nudzie przednówka to jednak ważna rzecz, przynajmniej dla wrażliwców, źle znoszących monotonię stołu. Oznaka, że czas ruszył do przodu. Tylko co do tych ziół człowiek zrobi za miesiąc albo dwa? Zobaczymy, na razie niech rosną, obojętne na nasze sprawy.

Zwykle o tej porze ktoś tak przywiązany jak ja do jedzenia rzeczy lokalnych ma serdecznie dosyć bulw, kiszonek i kaszy. W tym roku się zaś cieszy, że ma tego dobra jeszcze sporo. A zresztą – gdzie się podziali ci koledzy, co rokrocznie budzili zazdrość, gdy jeździli na Sycylię na karczochy? Ale też nie ma co dorabiać pozytywnej ideologii do nagłych tarapatów. Po paru dniach już zatykam uszy, gdy ktoś próbuje mnie przekonać, że to świetny moment, żeby nadrobić dziesięć zaległych powieści albo dziesięć przegapionych seriali, po tuzin sezonów każdy. Poczucie winy, że tego nagłego czasu człowiek nie spędzi „z sensem”, przypomina mi standardowy szantaż marketingowy.

Ograniczenie to wielki bodziec, ileż razy sam zapewniałem w tej rubryczce, że starczy miska, widelec, patelnia i parę garści czego bądź. Ale nie ma co wpadać w patos i pudrować niedoli, zwłaszcza że ona na razie taka połowiczna. Będziemy tu wracać do pytania, jak ugotować brak w sosie niedoboru, i to jeszcze tak, żeby się przy tym ubawić. Tymczasem jednak, zjadłszy, co popadnie, spędźmy trochę czasu ze sobą, z własnymi krokami, w towarzystwie ptaków – pusty park jest wszak całkiem bezpieczny. Bez oczywistego sensu, w tym jest wielka ludzka godność. ©℗

Pierwszy kłopot, z jakim musiałem się praktycznie zmierzyć w codzienności nagle zakłóconej przez pustoszejące półki, to pytanie jednej z latorośli, która uzależniona jest od sosów ­pomidorowych. Wykupili. Nawet te droższe (i ­skądinąd lepsze). Są pewne potrawy, i nie mówię tu o zupie pomidorowej, które bez pomidorów sensu nie mają. Ale w wielu innych pomidor – obrobiony termicznie, rzecz jasna – jest nośnikiem pewnego typu umami, daje specyficzne uczucie sytości. Da się go zastąpić – pomidor jest wszak nowym wynalazkiem. Po pierwsze, w wielu sosach ta krągła „pełnia” daje się osiągnąć, gdy zwiększymy ilość parmezanu albo dodamy duszone grzyby. Albo spróbujcie upiec lub udusić na oliwie ­pokrojoną w kostkę dynię – można je jeszcze kupić – potem do tego sporo papryczki, ostrej lub łagodnej. Po zmiksowaniu z dodatkiem bulionu warzywnego może nieźle ­zastąpić pomidora. Albo słodka ­papryka, mocno upieczona w całości, ­potem ­zawinięta w folię, żeby łatwo było ją obrać. Jej pokrojony miąższ dusimy potem ze sporą ilością czosnku, dokwaszamy kapką octu, dodajemy na koniec troszkę tłustej śmietany. I ­wreszcie uniwersalny wzmacniacz smaku – czyli włoskie ­sofritto, święta trójca włoskiej kuchni, bardzo drobno posiekane cebula, marchew i seler naciowy, duszone wolniutko i długo na oliwie. Jeśli dodamy tego więcej niż zwykle np. do zapiekanek warzywnych, to nie będziemy tęsknić za ­pomidorem z wykupionej puszki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2020