Generał mórz i gór

Za Polskę walczył, a także służył jej społecznie i jako wychowawca młodzieży. 150 lat temu urodził się Mariusz Zaruski: żeglarz, ułan, narciarz i ratownik górski.

06.02.2017

Czyta się kilka minut

Na Rohaczu Ostrym w Tatrach Zachodnich, maj 1908 r. / Fot. Archiwum Muzeum Tatrzańskiego
Na Rohaczu Ostrym w Tatrach Zachodnich, maj 1908 r. / Fot. Archiwum Muzeum Tatrzańskiego

Zwano go „rycerzem dwóch żywiołów”, bo w życiu zmagał się najwięcej z morską wodą i halnym wiatrem – siłami, które w naturze nigdy się nie spotykają. Był człowiekiem renesansu, ale też sprzeczności. Rozwijał do perfekcji liczne talenty, lecz potrafił też godzić w swym życiu jakby nieprzystające do siebie sfery działalności.

Był więc marynarzem, który ster zamienił na narciarski kij – wówczas długi i pojedynczy. Kapitanem statku, który zebrał drużynę górskich ratowników. Generałem, który w czasie pokoju władał pędzlem i piórem – i chyba wtedy czuł się najlepiej.

Pozytywistycznym działaczem, który za biurkiem zmieniał się w romantycznego eseistę. I człowiekiem wolności: bo nie tylko o nią walczył, ale uczył korzystania z niej w życiu, czerpania z niej energii i pasji.

Ten jakże spełniony – i dość sensacyjny – życiorys z przełomu wieków XIX i XX zaczął się 150 lat temu tam, gdzie zaczynało się wówczas wiele wielkich polskich historii: na Kresach. Na Podolu, w Dumanowie (dziś Ukraina), w rejonie kamienieckim. 20 kilometrów na północ od Kamieńca Podolskiego i 20 minut szerokości geograficznej na południe od Tatr.

Z Podola w świat

Przyszedł na świat 31 stycznia 1867 r. w dworze dzierżawionym przez ojca, jako drugi z trzech synów Seweryna Zaruskiego i Eufrozyny z domu Iwanickiej. W szlacheckiej rodzinie o patriotycznych korzeniach, dzielącej losy wielu kresowych rodów: udział dziadka w powstaniu listopadowym i ojca oraz stryja w styczniowym, konspirację, wyroki, zesłania.

Ojciec, który cudem uniknął zsyłki, zajmował się majątkiem, a matka dziećmi. Drugi syn otrzymał imię rzymskich generałów, wywodzące się od boga wojny Marsa albo – jak sądzą inni – od łacińskiego mare, morze. Dorastając w rodzinnym dworze, nauczył się pływać, jeździć konno na stepach i marzyć o dalekich podróżach, czytając „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi”.

Ukończył szkołę prywatną w Mohylowie Podolskim i rosyjskie gimnazjum w Kamieńcu. W tym drugim mieszkał u stryja Józefa, który zaszczepiał w nim patriotyzm, przez co Mariusz już w wieku 18 lat zajmował się działalnością antycarską.

W Odessie, dokąd po śmierci ojca przeprowadziła się też najbliższa rodzina, zaczął studia matematyczno-fizyczne. Ale objawił też zdolności malarskie, które pozwoliły mu studiować również w odeskiej Szkole Sztuk Pięknych. I śmiertelnie się zakochał. Młodzieńcza miłość miała na imię Maryla. Pisał dla niej wiersze, powiózł ją konno w wakacje do jej rodzinnej miejscowości. Spacerowali po odeskich schodach, które dopiero za niespełna cztery dekady, za sprawą filmu Eisensteina, miały zyskać sławę. Pokazywał jej statki.

W Odessie zaczęła się jego morska przygoda. Pierwszym rejsem dopłynął do Bombaju. W kolejne wakacje zaciągał się jako marynarz na statki, którymi dopływał do Syrii, Chin, Władywostoku. Żeglował przez Morze Japońskie, zarzucał kotwicę w Kolombo, opływał Malediwy...

Słowo honoru Polaka

Rozkwitającą miłość i rozwijającą się pasję przerwało zesłanie. Zaruski kontynuował bowiem w Odessie zaangażowanie w działalność patriotyczną, był członkiem Ligi Narodowej i Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Pod gimnastyczną przykrywką ćwiczono musztrę i władanie bronią.

Za tę przynależność i urządzane w domu matki „czwartki literackie” – z recytacją poezji i śpiewami patriotycznych pieśni – został w 1894 r. aresztowany przez carską żandarmerię. Trafił wpierw do odeskiego więzienia. Przetrwanie długich miesięcy w celi ułatwił mu nawyk wykonywania dwa razy dziennie ćwiczeń fizycznych, najczęściej gimnastyki szwedzkiej, który będzie utrzymywał go w formie do końca życia. 26 grudnia 1885 r. został skazany na 5 lat zesłania, do guberni archangielskiej.

Szczęśliwie z Chołmogorów udało mu się przenieść do leżącej u ujścia Dwiny do Morza Białego stolicy guberni.
W Archangielsku pracował w porcie, bardzo jednak chciał pływać. Został przyjęty przez gubernatora, który miał wątpliwości, czy Zaruski nie ucieknie podczas rejsu. Ten jednak dał mu gwarancję – słowo honoru Polaka. Z taką silną gwarancją gubernator udzielił skazańcowi zezwolenia, a słowo zostało dotrzymane.

Pływając na statku „Dzierżawa”, Zaruski pokochał zimno, śnieg i lód. Równolegle kontynuował edukację w szkole nawigacyjnej w Archangielsku, a po jej ukończeniu – z tytułem szturmana żeglugi wielkiej – został kapitanem szkunera „Nadzieja”. Pływał nim m.in. do Norwegii, widział z niego opisywane później „posępne skały Przylądka Woronowa na skraju Morza Białego i straszliwe widmo Nordkapu wynurzające się z fal Oceanu Lodowatego”.

Pierwsze góry, które oglądał już wcześniej z pokładów, miały mitologiczne, biblijne lub co najmniej egzotyczne nazwy: Olimp, Taurus, Synaj, Atlas, Sierra Nevada, Fudżi-jama. Czy dlatego wzbudziły w nim wzniosłe skojarzenia?

Ten czas – poza poznaniem zimnych mórz i zahartowaniem do trudnych warunków – zaowocował jeszcze przyjaźnią z innym zesłańcem, Andrzejem Strugiem. Ów młody pisarz namawiał Zaruskiego do skupienia się na malarstwie i literaturze. Zapewne pod jego wpływem Mariusz zaczął wpierw tłumaczyć rosyjskiego poetę-rewolucjonistę Siemiona Nadsona, a następnie pisać własne poezje. Ukazały się one już w Krakowie w 1902 r.

Krakowskie powietrze

Do Krakowa trafił rok wcześniej, po zakończeniu pięcioletniej zsyłki i dwuletnim pobycie w Odessie, podczas którego ożenił się z Izabelą Kietlińską – siostrą polskiego oficera w służbie cesarskiej rosyjskiej marynarki wojennej (dojdzie on do stopnia kontradmirała i w czasie rewolucji bolszewickiej, z wydanym już wyrokiem śmierci, zostanie śmiertelnie postrzelony przez nieznanych sprawców na ulicy Murmańska).

Przyjaciel Strug musiał mieć na Zaruskiego duży wpływ, skoro ten – już jako 34-latek – wstąpił do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Rektorem był wówczas Julian Fałat, zawdzięczający karierę malarską innemu Zaruskiemu – krewnemu Mariusza, Tadeuszowi, który zdolnemu chłopcu pomagał niegdyś materialnie. Młody kapitan, malujący dotąd głównie motywy marynistyczne, kształcił się – i po raz kolejny ukończył studia z wynikiem bardzo dobrym, teraz pod kierunkiem takich artystów jak Józef Mehoffer i Leon Wyczółkowski. Jego profesorem przez krótki czas był nawet – młodszy od niego o dwa lata i śmiertelnie już chory – Stanisław Wyspiański.

Izabela zachorowała z kolei na płuca – krakowskie powietrze najwyraźniej już wtedy dawało się we znaki. Lekarze zalecili zmianę klimatu. Młodzi małżonkowie zdecydowali się w 1904 r. na przeprowadzkę do Zakopanego – zapewne znów za namową późniejszego twórcy „Zakopanoptikonu”, który po zsyłce jako student UJ często odwiedzał Tatry.

W wiosce, która cieszyła się wówczas renomą uzdrowiska – szczególnie cenionego wśród gruźlików i chorych na inne płucne dolegliwości – w wydzierżawionej willi przy ul. Ogrodowej (dziś ul. Zaruskiego) założyli pensjonat „Krywań”. Na listę jego gości wpisali się m.in. Józef Piłsudski (rówieśnik Mariusza, wówczas już twórca Organizacji Bojowej PPS) i jego starszy o rok brat etnograf i zesłaniec Bronisław. A także Ignacy Daszyński oraz liczni działacze lewicy niepodległościowej – choć Zaruski w Zakopanem ze swymi poglądami się nie afiszował.

Pensjonat prowadziła zresztą głównie Izabela – odcięty od morza mąż znalazł bowiem szybko nową pasję. Żona wykazywała dla niej pobłażliwość, nawet gdy znikał na kilka dni z domu i wsiąkał w Tatry. Zaczęła się jego górska dekada.

Objawienie i ratunek

Wcześniej jeszcze – podczas wakacyjnych pobytów pod Tatrami – podziwiał góry tylko z Gubałówki. Nie spieszył się w nie zajrzeć. Ale gdy już to uczynił, pisał: „Stały się dla mnie objawieniem, deską ratunku dla udręczonej zwątpieniami duszy...”.
Szczególnie zimą, gdy puste wówczas zupełnie Tatry w jego oczach były pustynią. Już w 1904 r. dokonał z towarzyszami pierwszego odnotowanego zimowego wejścia na Giewont. Wszedł też zimą na Kasprowy Wierch i przeszedł przez przełęcz Zawrat. – Zaczął zdobywanie szczytów zimą na piechotę, ale szybko zrozumiał, że to nie jest najlepsze rozwiązanie – opowiadał o nim, podczas rocznicowej prelekcji w Muzeum Tatrzańskim, historyk Wojciech Szatkowski.

Narty pojawiły się pod Tatrami dekadę wcześniej; pierwszą znaną wycieczkę górską odbyli na nich w Wielki Piątek 1894 r. Stanisław Barabasz i Jan Fischer. Ale nie znaleźli wtedy wielu naśladowców.

Zaruski zdobył norweskie narty z wiązaniami trzcinowymi i już od 1906 r., a być może nawet sezon wcześniej, zaczął na nich wędrować. A sezon później wraz z Józefem Borkowskim dokonał przejścia, które można uznać za początek narciarstwa wysokogórskiego i punkt zwrotny w rozwoju całego narciarstwa w Polsce. Z Zakopanego poszli przez Zawrat, aby po biwaku przy zamkniętym schronisku w Pięciu Stawach wejść na nartach i zjechać z Koziego Wierchu.

W 1907 r. Zaruski powołał do życia Zakopiański Oddział Narciarzy Towarzystwa Tatrzańskiego i w ramach niego poprowadził pierwszy kurs narciarski. Rolę instruktora pełnił też podczas kolejnych sezonów. Kurs był – nawet jak na dzisiejsze warunki – intensywny. Trwał sześć dni. Czwartego dnia była już jazda wężem (jak przeciwny obcym określeniom Zaruski nazywał slalom). A ostatniego wycieczka narciarska na Kasprowy lub Giewont (choć zjazdy nie odbywały się zapewne spod krzyża).

Zaruski uczył według alpejskiej szkoły jazdy (zwanej też lilienfeldzką, od miejsca zamieszkania pioniera narciarstwa Mathiasa Zdarsky’ego). Różniła się od norweskiej, stosującej już dwa kijki, używaniem jednego długiego kija zwanego bambusem, którym skręty inicjowało się niczym wiosłem. Razem z Henrykiem Bobkowskim (ten znał się ze Zdarskym) Zaruski napisał „Podręcznik narciarstwa według zasad alpejskiej szkoły jazdy na nartach” – trzecią wówczas taką książkę na ziemiach polskich.

Był jednak przeciwnikiem alpejskiej terminologii. Wywodzące się z niej „ski” zamieniał konsekwentnie na „łyże”, „łyżwice”, aby w końcu przystać na pojawiające się już w XVI-wiecznych polskich źródłach słowo „narty”. W jednej z prowadzonych przez niego wycieczek narciarskich na Giewont brał udział Stanisław Ignacy Witkiewicz.

Człowiek iście żelazny

Najbardziej pojętnych uczniów zabierał na „wyrypy”: kilkudniowe nawet tury. Wśród nich był zakochany w Tatrach kompozytor Mieczysław Karłowicz. To w jego i Romana Kordysa towarzystwie Zaruski dokonał w 1908 r. pierwszego narciarskiego przejścia Tatr z północy na południe: z Zakopanego do Szczyrbskiego Jeziora. W drodze powrotnej, w której Karłowicz nie uczestniczył, obu narciarzy porwała na Polskim Grzebieniu lawina. Ledwo uszli z życiem.

Zaruski był pierwszym, który zaczął w Tatrach badać zagrożenie lawinowe. A istotnym momentem dla tej refleksji był los Karłowicza: 8 lutego 1909 r. zginął on pod lawiną na stokach Małego Kościelca. Poprowadzona przez Zaruskiego wyprawa zniosła już tylko ciało. Wypadek przyspieszył powołanie Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, które jeszcze tego roku zaczęło działać – jako czwarta na świecie górska organizacja ratownicza.

Jako pierwszy naczelnik TOPR, Zaruski połączył w nim dwa żywioły: góralski i ceperski.

Pierwsi członkowie wywodzili się bowiem zarówno z miejscowych przewodników, jak i z przyjezdnych – taterników i narciarzy. A podwaliny mitu wytworzyła opisywana wielokrotnie akcja po tkwiącego w ścianie Małego Jaworowego Szczytu rannego taternika Szulakiewicza, w której 6 sierpnia 1910 r. zginął zastępca naczelnika, słynny przewodnik Klimek Bachleda. Do legendy przeszedł okrzyk Zaruskiego: „Klimku, wracajcie!”. Jerzy Żuławski w lokalnej prasie pisał: „Członkowie Pogotowia i ochotnicy padali już ze znużenia, do dalszej pracy niezdolni, zastępowano ich wtedy nowymi siłami; od pierwszej chwili do ostatka wytrwał tylko jeden człowiek, iście żelazny, Mariusz Zaruski”.

A on tymczasem poświęcił się również publicystyce i pisarstwu. W artykułach zebranych w jego najważniejszej książce „Na bezdrożach tatrzańskich” wspominał m.in. wyprawę narciarską na Kościelec w 1911 r., z którego szczytu zjazd uznawany jest za początek narciarstwa ekstremalnego w Tatrach; a także wyprawy do jaskiń, dzięki którym uchodzi też za pioniera tatrzańskiej speleologii.

Do szkolenia górskiego wprowadził elementy morskie, sygnalizację chorągiewkami nazwał „tatrzańskim telegrafem wzrokowym”. Do wspinaczki zapraszał, jako jeden z pierwszych, kobiety (w tym żonę). Dowodził, że „jednym z przejawów wysoko już rozwiniętej kultury jest turystyka w ogóle, alpinizm zaś w szczególności”, piętnował „uderzające cherlactwo fizyczne” Polaków, przedstawiał góry jako sposób kształtowania charakterów. Ale sprzeciwiał się traktowaniu ich jak boiska sportowego – choć wziął udział w pierwszych polskich zawodach narciarskich, w marcu 1910 r. na Hali Goryczkowej.

Gdy prorokował, że „od rozwoju narciarstwa zależy przyszłość Zakopanego”, ludzie się śmiali. Tymczasem to ślady jego nart wytyczyły symbolicznie trasę kolejki na Kasprowy.

W pierwszej linii

Pasję przerwała I wojna światowa. Dowiedział się o jej wybuchu po powrocie z wyprawy ratowniczej na Granaty, wyznaczył Józefa Oppenheima na swego następcę w roli naczelnika TOPR i zgłosił się do zakopiańskiej kompanii piechoty. Już w sierpniu 1914 r. ruszył z nią na spotkanie z oddziałami Piłsudskiego.

Wstąpił do Legionów, pociągając za sobą wielu TOPR-owców. Został kawalerzystą. Awansował. W lipcu 1917 r. wyznaczono go nawet na dowódcę pułku ułanów – na krótko, bo w wyniku tzw. kryzysu przysięgowego, gdy odmówił złożenia przysięgi Niemcom, został osadzony w przemyskim więzieniu. Zwolniony po dwóch miesiącach, wrócił pod Tatry, gdzie z mianowania Piłsudskiego został komendantem podziemnej Polskiej Organizacji Wojskowej na okręg nowotarski. A potem na jej czele wyzwalał polskie wsie na Spiszu i Orawie, za co gen. Edward Rydz-Śmigły z końcem 1918 r. awansował go na majora. Dwa miesiące później Piłsudski mianował go dowódcą 11. Pułku Ułanów.

Wcześniej, 1 listopada 1918 r., został wiceprzewodniczącym Zakopiańskiej Rady Narodowej. Dokonała ona proklamacji Rzeczypospolitej Zakopiańskiej – efemerycznego państewka ze Stefanem Żeromskim w roli prezydenta i Zaruskim jako jednym z trzech zastępców. Przez niemal dwa tygodnie było ono forpocztą niepodległej Polski.

– Ulubionym jego koniem był Orzeł – opowiada Szatkowski. – Żołnierzem był doskonałym, do ataku ruszał w pierwszej linii. Gdy podczas wojny bolszewickiej Polacy zaatakowali Wilno, poprowadził szarżę na dworzec kolejowy. Jako wyzwoliciel Wilna dostał pierścień z rubinem.

Został też odznaczony Orderem Virtuti Militari, Krzyżem Niepodległości i pięciokrotnie Krzyżem Walecznych.

Powrót na morze

Gdy skończyły się wojny o polską niepodległość, zamieszkali z żoną w Warszawie. W 1923 r. został adiutantem prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego; w tymże roku otrzymał awans na generała brygady. Na kilkanaście dni przed przewrotem majowym w 1926 r. przeszedł w stan spoczynku – w pewnym sensie szczęśliwie, bo unikając w ten sposób kłopotliwej sytuacji: dylematu lojalności między Piłsudskim a prezydentem Wojciechowskim.

Wtedy też, po latach, wrócił na morze. Jeszcze w roli prezydenckiego adiutanta założył Yacht-Klub Polska, a w 1927 r. został sekretarzem generalnym Komitetu Floty Narodowej. Dzięki organizowanej przez niego zbiórce społecznej na budowę polskich statków trzy lata później poświęcono fregatę „Dar Pomorza”, a później dwa kolejne zakupione w Niemczech ze składek prawników jachty „Temida I” i „Temida II”. W latach 30. skupił się na pisaniu poradników żeglarskich, książek marynistycznych, wspomnień zakopiańskich. Angażował się też w szkolenie morskie młodzieży.

W 1935 r. został kapitanem na jachcie Głównej Kwatery Harcerzy ZHP (zakupionym także ze składek), któremu nadano nazwę „Zawisza Czarny”. Dowodził na nim kilkunastoma rejsami. Ostatni, do szwedzkiej Karlskrony, skończył się 20 sierpnia 1939 r. Szatkowski: – Zdawał sobie sprawę, że wybuchnie wojna. Mógł ocalić statek, załogę i siebie, uciec nim. Ale to nie było w jego stylu.

W książce „Wśród wichrów i fal” tak wyobrażał sobie swój koniec: „Gdy stanę przed św. Piotrem i ten zapyta, jak mnie zameldować, odpowiem: »Łamałem młotem wrzeciądza niewoli, prowadziłem Polaków w góry i na morze, ażeby stali się twardzi jak granit, a dusze mieli czyste i głębokie jak morze«”.

Grobowiec

Choć generał rezerwy, w 1939 r. Mariusz Zaruski do wojska nie został przyjęty – ze względu na wiek (miał już, bagatela, 72 lata). Potem, gdy Polska została podzielona między Hitlera i Stalina, ukrywał się we Lwowie. Tam też został schwytany przez NKWD w grudniu 1939 r. Przewieziono go do Chersonia koło Odessy. Tu zachorował na tyfus (lub cholerę). Zmarł w więziennym szpitalu NKWD 8 kwietnia 1941 r. Spoczął w zbiorowej mogile.

Żona Izabela przeżyła wojnę i zsyłkę na Syberię. Zmarła w 1971 r., dożywszy 91 lat.

Z inicjatywy ZHP urnę z ziemią i prochami z chersońskiej mogiły złożono na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. Zgodnie z jego wolą, wyrażoną niegdyś wierszem:

A kiedy przyjdzie na mnie pora,
Ażebym smutnych dróg wędrowiec,
Opuścił ziemski ten manowiec
I padnie moich dni zapora
Chciałbym swój w Tatrach mieć
grobowiec... ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2017