Urwany ślad

Wyrysowaną w świeżym śniegu linię nart przerywał tor lawiny. To był ostatni ślad Mieczysława Karłowicza.

10.02.2009

Czyta się kilka minut

Mieczysław Karłowicz na nartach u podnóża Gubałówki. W tle nowy kościół św. Rodziny na Krupówkach konsekrowany kilka lat wcześniej w 1899 r. Ze zbiorów archiwalnych Centralnego Ośrodka Turystyki Górskiej Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. /
Mieczysław Karłowicz na nartach u podnóża Gubałówki. W tle nowy kościół św. Rodziny na Krupówkach konsekrowany kilka lat wcześniej w 1899 r. Ze zbiorów archiwalnych Centralnego Ośrodka Turystyki Górskiej Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. /

Ranek 8 lutego 1909 r. był mglisty i mroźny, ale dzień zapowiadał się słonecznie. Mieczysław Karłowicz kupił niedawno aparat do zdjęć pejzażowych, chciał go wypróbować w Tatrach. Początkowo miał iść na Czerwone Wierchy, ale od tego odwiódł go Mariusz Zaruski (później naczelnik TOPR), bo po opadzie śniegu wzrosło niebezpieczeństwo lawin.

32-letni kompozytor wyszedł przed świtem z zakopiańskiej willi "Lutnia" przy ul. Sienkiewicza, gdzie mieszkał z matką. Ruszył do Kuźnic i dalej na Halę Gąsienicową. Kilka dni wcześniej, po latach złej passy i nieprzychylnej prasy, pierwszym wykonaniem "Trzech odwiecznych pieśni" wreszcie święcił triumf w Warszawie. Szedł na nartach, powoli, pomagając sobie bambusowym kijem (dzisiejsze kijki nie były jeszcze pod Tatrami używane). Po drodze robił zdjęcia. Jako statywu używał zimą czekana. Zagrożone lawinami zbocza obchodził.

W schronisku zjadł śniadanie i wpisał się do księgi. Potem ruszył w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Zachowywał ostrożność, krążył między kępami kosodrzewiny na zboczu Małego Kościelca. Według ówczesnej wiedzy na stokach porośniętych kosówką lawina nie mogła zejść, bo splątane konary trzymały śnieg. Ale w tamtych czasach pod lawiną nie zginął jeszcze w Tatrach żaden turysta. W uszach pierwszych taterników i narciarzy dźwięczały jedynie echa opowieści o zasypanych dziesiątki lat wcześniej górnikach.

Ostatnie zdjęcie

Gdyby przystawił ucho do pokrywy śnieżnej, jego muzyczny słuch zarejestrowałby może ostrzeżenie: charakterystyczne mikrodźwięki, a może cały poemat symfoniczny dudnień i trzasków. Gdy narty przecięły zbocze, śnieg nagle ugiął się pod obciążającym go narciarzem. Być może kompozytor usłyszał ostatni akord: basowe tąpniecie podciętej deski śnieżnej. A potem już tylko rosnący szum. Całe zbocze ponad nim zaczęło zjeżdżać w dół. Może próbował uciec, skierować narty w dół, odepchnąć się kijem... Nadaremno.

Jalu Kurek opisał to w "Księdze Tatr": "Masa śnieżna waliła w dół, krusząc się w bryły, parła coraz szybciej do łożyska potoku. Już osiadła na dnie; twardy, zbity pokład przeszedł nad człowiekiem, jak rzeka, nakrył go sobą i porwał. Człowiek przepadł w masie śniegowej bez śladu. Za chwilę uspokoiło się wszystko".

W domu czekała matka, Irena Karłowiczowa. Następnego ranka zaalarmowała Zaruskiego. Ten wezwał Stanisława Gąsienicę Byrcyna i zaopatrzeni w łopaty poszli na nartach śladem Karłowicza. Potwierdziły się najgorsze przypuszczenia. Stanisław Zieliński cytuje Zaruskiego w książce "W stronę Pysznej": "Na grani odsłania się widok straszny: ślady nart, idące po zboczu, gubią się w bruzdach i pokruszonych bryłach śniegu już spadłej ogromnej lawiny". Zbliżał się zmrok. Zaruski został na lawinisku, a Byrcyna posłał do Zakopanego z kartką informującą o śmierci kompozytora i wzywającą do pomocy ludzi z łopatami.

Następnego dnia przekopywano lawinisko. Pracę utrudniał duży mróz, który utwardził lawinę. Dopiero dzień później natknięto się na krawędź nart. Na ciele Karłowicza nie znaleziono uszkodzeń. Umarł zapewne w wyniku uduszenia, szybko, o czym świadczyła niewielka tylko nisza przy ustach, wytopiona oddechem. Skałę na dnie wykopanej śnieżnej studni oznaczono farbą (latem postawiono tu obelisk z inskrypcją "Non omnis moriar").

Ostatni raz posłużył Karłowiczowi nowy aparat: Stanisław Barabasz, prekursor narciarstwa, sfotografował nim zwłoki. I jeszcze jedną odbył Karłowicz pośmiertnie jazdę na nartach: górale związali je w prowizoryczne sanie, a na nich złożyli owinięte płachtą ciało. Na stole zakopiańskiej pracowni, do której wniesiono zwłoki, leżał narciarski podręcznik otwarty na rozdziale o lawinach. Tak zakończyła się pierwsza zimowa akcja ratunkowa w Tatrach.

Góry, rzecz wielka

Ofiarą był nie tylko znany artysta, ale też doświadczony turysta, taternik i narciarz.

W Tatrach pojawił się po raz pierwszy w lipcu 1889 r. Mając 12 lat, wybierał się już na łatwe tury z przewodnikiem. Trzy lata później znaczył zieloną farbą własny szlak na Kominiarski Wierch. Potem wszedł na Rysy, Łomnicę, Wysoką i Gerlach. Piękniejszych od tatrzańskich widoków nie znalazł nawet w szwajcarskich Alpach. Po latach pisał: "Los rzucał mną dużo po świecie: widziałem zastygłe w lodzie cielska olbrzymów alpejskich, podziwiałem ponurą dzikość Czarnogórza, wpatrywałem się w białą szatę majestatycznej Etny. Lecz żadne z tych gór nie były mi tym, czym Tatry".

Jego wczesne opowieści górskie, ogłaszane na łamach "Kuriera Zakopiańskiego", pełne są młodzieńczej egzaltacji. "Tutaj, wobec otaczających mię gór, czułem się tak małym, takim pyłkiem, że opanowała mię żądza dążenia do rzeczy wielkich i szlachetnych" - pisał w artykule "Wycieczka na króla tatrzańskiego i Szczyt Mięguszowiecki".

Do Zakopanego wrócił po berlińskich studiach w 1902 r., a przygodę z taternictwem zaczął trzy lata później. Chodził głównie z przyjacielem Włodzimierzem Boldireffem i przewodnikami, głównie słynnym Klimkiem Bachledą. A także samotnie. Po wędrówce Orlą Percią utyskiwał w "Taterniku" na dochodzące z doliny okrzyki, śpiewy i strzały rewolwerowe, kończąc tekst apelem: "Szanujcie ciszę i majestat górski!".

Zdobywał trudne szczyty: Lodowy, Durny, Pośrednią Grań, Ganek... Łatwiej wymienić te, na których nie był. Maciej Pinkwart, znawca życia i twórczości Karłowicza, twierdzi, że zdobywanie przez niego szczytów miało coś z kolekcjonerstwa. Nie miał sportowych ambicji pokonywania pionierskich dróg, zwykle chodził przetartymi szlakami - choć także takimi jak na Ostry Szczyt drogą Haberleina, mającą wówczas opinię najtrudniejszej w Tatrach. W annałach zapisało się jednak gdzieniegdzie nazwisko Karłowicza jako pierwszego zdobywcy, np. pierwsze przejście północną ścianą Mięguszowieckiego Szczytu Czarnego.

Koniec i początek

Zimę tatrzańską zobaczył po raz pierwszy w 1907 r. i od razu odkrył nową pasję: narciarstwo. Gdy w grudniu tego roku powstał Zakopiański Oddział Narciarzy, Karłowicz zapisał się na pierwszy pod Tatrami kurs narciarski. Już w tym samym sezonie przeszedł na nartach przez góry z Zakopanego do Szczyrbskiego Jeziora po słowackiej stronie. Rok później na drugim kursie - przy boku Zaruskiego - sprawował rolę instruktora.

Karłowicz i Zaruski prowadzili wtedy dyskusję o konieczności organizacji pogotowia górskiego, niosącego pomoc ofiarom wypadków. Stanisław Zieliński pisze, że "śmierć druha-taternika pod lawiną z Małego Kościelca, bezradne wyczekiwanie na miejscu wypadku, aż nadejdzie pomoc, podwoiły energię Zaruskiego". Mimo że decyzja władz austriackich zezwalająca na utworzenie Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego zapadła 29 października 1909 r., to w sercach i umysłach organizacja zawiązała się wcześniej: tamtej nocy, z 8 na 9 lutego 1909 r. - gdy samotny ratownik bezradnie przekopywał lawinisko, szukając przyjaciela.

Korzystałem m.in. z nowych wydań książek "Zakopiańskim szlakiem Mieczysława Karłowicza" M. Pinkwarta (1992) i "W stronę Pysznej" St. Zielińskiego (2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2009