Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek śnisz

Tajemnica zniknięcia emanuje grozą. Co roku ginie 15 tys. Polaków, a losów kilkuset nie udaje się wyjaśnić.

18.05.2010

Czyta się kilka minut

/fot. Tomasz Wiech /
/fot. Tomasz Wiech /

Skojarzenie: "Piknik pod Wiszącą Skałą" Petera Weira, film osnuty na prawdziwej historii. Dziewczęta z elitarnej szkoły w Wooden wybierają się z opiekunami na wycieczkę. Trzy z nich i nauczycielka znikają podczas wspinaczki na skałę. Skała: granica odgradzająca namacalne od niewidzialnego, domysły od prawdy, brzemienna w tajemnicę.

Sobota

Bartosz ani na chwilę ze swojej skały nie zszedł, nie mignął w prześwicie. Tylko raz, na samym początku, Maryli Bogacz się przyśnił. Twarz miał smagłą, jakby wrócił ze słonecznego miejsca.

Ubrany w śmieszne ciuchy, jakich w swoim 20-letnim życiu nie nosił: czerwony podkoszulek, jaskrawoniebieską bluzę, sweterek. - Pogłaskałam go po tej buzi. "Synku, jak ładnie się opaliłeś". Potem znowu zniknął - opowiada Maryla Bogacz.

Przedtem nie znikał wcale. Jak miał wrócić o północy, a spóźniał się kwadrans, Maryla telefonowała. Zdarzało się, że nie odbierał, ale zaraz oddzwaniał: "Mamuśka, nie martw się, już jadę". W zeszłym roku wybrał się z przyjaciółmi na wakacje w Bory Tucholskie. Ciągle do siebie dzwonili. - Bartosz, ale z ciebie maminsynek - śmiali się niektórzy. Michał, rok starszy, i 17-letnia Ania też wiedzieli: coś się dzieje, trzeba dać znać, bo matce wszystko leci z rąk.

Życie toczyło się zwyczajnie. Rano Maryla szła do pracy niedaleko bloku, gdzie mieszkają. Dzieci do swoich zajęć. Bartosz, na pierwszym roku ekonomii na SGGW, jeździł czasem do Piaseczna, żeby dorobić w firmie produkującej pendrajwy. Raczej skryty, ale w towarzystwie dusza. W wolnych chwilach grywali z Michałem w piłkę nożną i tenisa. Bartosz był lepszy.

6 lutego, w sobotę, Maryla wraca do domu ok. 16. Zastaje Bartosza z kolegą. Bartosz się cieszy: z dobrymi wynikami zaliczył semestr, za tydzień zaczynała się sesja. Wieczorem z tym kolegą wybierali się do klubu. Maryla Bogacz: - Raz w miesiącu chodził na jakąś imprezę, jak to młodzi. Zanim wyszli, zrobiłam im jeszcze kanapki. Spytałam, kiedy wróci.

Ostatnie słowa, jakie od niego słyszała: - O trzeciej przyjadę na boks. W nocy w USA walczył Adamek.

Tego wieczoru Maryla spokojnie zasypia. Żadne przeczucie nie ostrzegło jej, że Bartosz wyruszył pod swoją skałę.

Środa

Ewę Marek, odwrotnie, przeczucia kąsały: co zabierze się za czesanie klientki, to ma wrażenie, że palce ją parzą, nogi uginają się pod nagłym ciężarem. - Co pani dzisiaj taka nerwowa? - dziwi się klientka. - A bo ciśnienie skacze.

Około 16.00 omal nie zostawiła innej pani z mokrymi włosami: - Przepraszam - powiedziała - córka nie odpowiada na sms-y, ja muszę do domu.

Na fartuch narzuciła kurtkę i biegiem do taksówki.

Z salonu urody, gdzie Ewa pracuje, do dzielnicy, gdzie mieszka, o tej porze jedzie się nawet pół godziny. - Już na klatce schodowej wiedziałam, że coś jest nie tak - relacjonuje. - Otwieram drzwi, uderza zapach żelu pod prysznic, tropikalnego, świeżego, jakby Milenka dopiero wyszła z łazienki. Wpadam do jej pokoju. Na łóżku kartka: "Nie szukaj mnie".

Później dochodzenie ujawni, że tuż przed południem na jednym z portali Milenka pod zdjęciem misia napisała: "good bye". Ten miś to było jej logo.

- Dla mnie czas się zatrzymał - mówi Ewa. - Nie w tej chwili, gdy odkryłam jej zniknięcie, tylko wtedy.

Skojarzenie: w filmie Weira zegarki wszystkich uczestników pikniku stanęły o godzinie 12., kiedy grupa zaczęła się wspinać na skałę.

Każda rodzina zaginionych ma taką godzinę, odtworzoną z pieczołowicie zrekonstruowanych, poprzedzających zniknięcie zdarzeń. Ewa Marek zapewnia, że nic jej nie zapowiadało. Prawda, w zeszłym roku Milenka chciała pojechać, bez zgody Ewy, do pewnego chłopaka w Irlandii, ale miała bilet powrotny.

Do wyjazdu w końcu nie doszło, z chłopakiem kontakt rozluźniła.

Prawda, skryty z niej człowiek, cały dzień potrafiła paplać o koleżankach, która z kim chodzi, jaki sobie kupiła ciuch, ale nie o tym, co sama ma w głowie. - Może odziedziczyła naturę po ojcu, którego nie znała? Dlatego Ewa z Milenką nigdy się nie kłóciły. W kłótni jedno wykrzyczy swoje, drugie swoje, i przychodzi ulga. A Milenka milczała. - Czemu mi nie powiedziałaś o jedynce z matmy? - pyta Ewa po wywiadówce. - Milenka milczy. - Czemu nie chciałaś rozmawiać z wychowawczynią? - Milczy. Z wakacyjnych obozów przywoziła dyplomy za wzorowe sprawowanie. Opanowana, grzeczna. Żadnych szaleństw.

- Może byś poszła na kursy przedmaturalne? - zaproponowała Ewa na początku tego roku szkolnego. - Dobrze.

5 stycznia, dzień przed zniknięciem, dzwonią ze szkoły, która te kursy prowadziła: do dziś nie otrzymali wpłaty za semestr, brakuje 500 zł. - To jakaś pomyłka - oburza się Ewa. Bo przecież na samym początku dała Milence całą sumę. Wieczorem zagaduje: - Zatrzymałaś sobie te pieniądze? - Tak. - Na co je wydałaś? - a ona ani słowa, tylko łzy jej płyną.

Tego wieczoru już nic się nie wydarzyło. W nocy Ewa nie mogła spać. Rano, w środę 6 stycznia, jak co dzień szykowała się do pracy, zrobiła Milence kanapki. - Poczekaj, paproch jakiś masz na czapce - zauważyła, gdy córka otwierała drzwi. - Zdjęłam jej ten paproch. Powiedziałam: "Miluś, jak wrócisz, to może się pouczysz?". Umknęła wzrokiem. Wymamrotała jakieś: "uhmm".

"Uhmm" - ostatnie słowo Mileny przed wspinaczką na skałę.

Styczeń

W zaginięciach miesiąc naznaczony. Jakby kalendarzowa cezura prowokowała do ostatecznych rozstrzygnięć. Na przełomie roku 2006 i 2007 zaginął Maciej Marczak, 25-letni. Ściągnął z internetu jakiś film, nie wyłączył komputera. Wyszedł. To był chyba najbardziej znany zaginiony w Polsce, a na pewno w Warszawie. Plakaty z jego fotografią wisiały na dworcach, przystankach, w tramwajach, sklepach, metrze.

Teraz w tych samych miejscach wisi Bartek Bogacz.

W styczniu zaginął Krzysztof Olszewski, po czterdziestce, żonaty, ojciec dwojga dzieci. Jedenastego odwiedził rodziców na warszawskiej Pradze. Lubił pichcić. - Mamo, ty musisz więcej jeść, ty taka chuda jesteś - lamentował. Tego dnia przyniósł Honoracie Olszewskiej upieczony przez siebie chleb i ciasto. Na drugi dzień zadzwonił: - Mamo, zjadłaś? Smakowało ci? - Oj, synku, pychota. - To następnym razem zrobię ci gruby suflet. - Z sufletem na ustach powędrował na skałę. Ponad dwa lata temu.

Jego fotografię Honorata oprawiła w złote ramki, postawiła na regale. Wokół naręcza sztucznych kwiatów. - Ja bym patrzeć nie mogła, jak świeże więdną. Krzysiowi potrzeba trwałości - tłumaczy Honorata. Chce zapalić papierosa, upuszcza zapalniczkę.

W tym roku w Warszawie styczeń pobił wszelkie rekordy. Tylko w ciągu tygodnia doszło do siedmiu zaginięć. W Fundacji ITAKA - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych przyznają: takiej kumulacji jeszcze nie było.

Poza stolicą też nie lepiej. Cały Lublin szukał w styczniu 17-letniego Emila Gorala, ale okazało się, że ostatniego sms-a

wysłał z Kielc, potem ślad się urywa. W Szczecinie przepadł 20-letni Bartek Burek. Według policyjnych statystyk co roku ginie w Polsce 15 tys. osób, z czego ok. 5 tys. to ludzie w wieku 14-25 lat. Ok. 3,5 tys. ma od 26 do 40 lat. Między czterdziestką a sześćdziesiątką w 2009 r. zanotowano 4269 zaginięć, powyżej sześćdziesiątki - 1545. W tym samym roku zaginęło 442 dzieci w wieku 7-13 lat.

Większość, 80 proc. odnalezionych, znajduje się w pierwszych dniach. Reguła jest nieubłagana: im szybsze zgłoszenie, tym szansa odnalezienia większa. Im więcej czasu od zaginięcia, tym bardziej maleje.

Każdego roku nie udaje się wyjaśnić losów 200-300 osób.

Schody

Bogaczowie poszukiwania rozpoczynają błyskawicznie. W niedzielę 7 lutego rano, Maryla obdzwania szpitale i kolegów Bartosza. Ten, z którym był w klubie Karmel przy ul. Kredytowej, w samym centrum miasta, mówi: - Straszny był tłok. Jak wychodziłem, Bartek chyba jeszcze się bawił.

Michał z ojcem jadą na Kolską, do izby wytrzeźwień, bo a nuż za dużo wypił. Ale Bartosza tu nie ma.

Godzina 13.30. Rodzina zgłasza zaginięcie na policję.

Gdy ginie dziecko, poszukiwania wszczyna się od razu i z impetem. Gdy pełnoletni lub w średnim wieku, rzadko. Andrzej Minko, autor programu telewizyjnego "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...", który od 14 lat ma do czynienia z rodzinami zaginionych, opowiada o traumie ich pierwszego kontaktu z wymiarem sprawiedliwości: z jednej strony rozpacz, szok, rozedrganie. Z drugiej obojętność, rutyna. "Większość ludzi skarży się, że jedyne informacje o szczegółach zniknięcia i poszukiwaniach, jakimi dysponuje policja, pochodzą od najbliższych, którzy mobilizują wszystkie siły, by zdobyć ich jak najwięcej. (...) Ten, kto dopytuje się o efekty policyjnych poszukiwań, jest traktowany fatalnie. Na posterunku, w komendach, opędzają się od takich ludzi jak od brzęczącej muchy". Albo bagatelizują: "jak się wyhasa, to wróci", "miała dość, więc poszła w długą".

Bogaczowie mają szczęście, takich słów nie usłyszą.

Godzina 15. W miasto rusza kilkunastoosobowa grupa młodych ludzi, kolegów Bartosza. Przeczesują park wokół klubu.

Skojarzenie: scena z filmu Weira. Mieszkańcy Wooden wdrapują się na skalne zbocza. Nawołują zaginione. Sprawdzają urwiska. Daremnie.

Godzina 16. Rodzina powiadamia o zaginięciu ITAKĘ.

Przed wieczorem udaje się ustalić jedynie dwa fakty: najpierw, że około 2.30 feralnej nocy Bartosz szedł schodami w górę, w kierunku szatni. Minął się ze schodzącym w dół kuzynem, pracownikiem klubu. - Co, do domu? - pyta ten. - No tak. - Odpowiedź rozpływa się w zgiełku, dudnieniu muzyki. Potem składa zeznanie ochroniarz pilnujący drzwi wejściowych: około trzeciej dostrzegł na zewnątrz chłopaka w szarej bluzie z kapturem, w dżinsach, w białych sportowych butach (poznał go na zdjęciach, ubiór się zgadzał). Bartosz rozmawiał z jakąś dziewczyną. Czy była to znajoma? Czy został przez nią wywołany? - ochroniarz nie wie. Nie wie, co działo się później. Przez drzwi przewalały się grupy rozbawionej młodzieży. Ich sylwetki rozmazywały się w kłębach pary i papierosowego dymu. W ciemności.

Bagaż

Gdy Ewa Marek pojechała na komendę, policjant co parę zdań przerywał: "Ale ona jest pełnoletnia" - jakby Ewa nie miała o tym pojęcia. "No i co z tego, do cholery! - wybuchła. - To wciąż moje dziecko!".

Przez pierwsze trzy dni nie je, nie śpi. Przekopuje pokój Milenki półka po półce, rzecz po rzeczy. Próbuje zrekonstruować jej bagaż: bo jeśli zabrała dużo, to pewnie wybrała się na dłużej, jeśli mało, to może zaraz wróci? A więc inwentaryzacja ucieczki: szczoteczka do zębów, dwie pary skarpet, spodnie na zmianę, jedna zielona bluza w ciapki. Sportowy plecak (zwykle go nie używała). Czerwona kurtka do kolan, glany, fioletowy szal z Orsaya. Nic więcej; żadnych kosmetyków (a tak lubiła malować rzęsy), żadnych kolczyków (a tak chętnie je nosiła). Nawet ładowarki do komórki nie wzięła, ani nowej karty miejskiej. Bagaż demonstracyjnie minimalistyczny. Komunikat zatrzaśnięcia.

Zachowały się jedynie dwa ślady: ostatni sms, który Milenka wysłała o trzeciej w noc poprzedzającą zniknięcie, do znajomego spod wschodniej granicy: "padam z nóg, idę spać" (sprawdzono, tam jej nie ma). Ostatnie połączenie, które wykonała ze swojej komórki dzień po zniknięciu, jeszcze z Warszawy (a więc musiała u kogoś nocować - u kogo?).

9 stycznia, trzy dni po zaginięciu Milenki, Ewa ma urodziny. Nie spuszcza oka z telefonu. Przecież nie zdarzyło się, żeby jedna zapomniała o urodzinach drugiej. Kupowały sobie upominki na walentynki, imieniny. Na Dzień Matki rok temu spytała: "Co byś chciała dostać, mamo?". "Laurkę. Taką, jaką mi malowałaś, jak byłaś mała" - zaśmiała się Ewa. Ostatnia laurka Milenki: "Kochanej Mamie". Wokół kolorowe esy floresy. Kwiatki.

10 stycznia telefon się nie odezwał.

Obroty

Pierwsze dni wcale nie są najgorsze - przyznają zgodnie rodziny zaginionych. Jesteś jak napięta struna. Jesteś zagłębiem produkcji adrenaliny, która znieczula ból. Bo wiesz, że tyle jest jeszcze do zrobienia, tyle ścian do oklejenia, miejsc do sprawdzenia, telefonów do wykonania. Działasz. Działając, spotykasz ludzi. Takich jak np. pewien taksówkarz, który za darmo rozwiózł Bogaczom 600 fotografii Bartosza. "Nie mógłbym sobie darować, gdybym państwu nie pomógł" - powiedział. Ale też takich jak handlarka na dworcu, która zabroniła Ewie Marek przykleić na swojej budce zdjęcia Milenki. Warknęła: "A zapłacić to nie łaska?".

Świat widzialnych broni się przed niewidzialnymi. Tajemnica zniknięcia emanuje grozą. Na Zachodzie, szczególnie w USA, nauczyli się ją oswajać. Fotografie zaginionych widnieją na butelkach od mleka, na opakowaniach najpopularniejszych produktów spożywczych, a sieci handlowe pozwalają rodzinom na rozwieszanie wizerunków bliskich nad kasami i w innych tłumnie nawiedzanych miejscach. U nas kręcą nosem. Problemów nie stwarza tylko sieć Tesco.

- Bo zakupy mają się kojarzyć z przyjemnością, radością - tłumaczy Kinga Siembab, psycholog, specjalista ds. poszukiwań Fundacji ITAKA. Zdarza się jednak, że gdy zarządzający takim hipermarketem albo stacją benzynową usłyszą od zapłakanej matki: "A gdyby to było pana dziecko?", to się łamią.

Pracownicy ITAKI radzą rodzinom, żeby nie podawały na plakatach prywatnych numerów telefonów, bo nieraz bywa, że ktoś wysyła sms: "Pańska córka została zgwałcona. Leży w lesie". Albo ktoś się pod zaginionego podszywa: "Cześć, to ja, fajnie mi tu". Do Ewy Marek dzwonili mężczyźni: "Mamuśka, pocieszyć cię?".

Ale w czasie pierwszych dni to wszystko wydaje się nierzeczywiste, jakby działo się za szybą, w innym wymiarze, w kinie. Dopiero gdy plakaty zostały rozwieszone, telefony wykonane i już nic więcej nie da się zrobić, szyba zanika. I dopada najokrutniejsza z tortur: bezradność.

Obrazy

Z bezradnością pojawiają się wizje. Są wyraziste, detaliczne.

Wizje Maryli Bogacz: upadł, uderzył się o krawężnik, stracił pamięć, błądzi gdzieś nierozumiejącym wzrokiem po twarzach przechodniów. Woła o pomoc, jest ranny. Z tą nieznajomą dziewczyną, którą bezskutecznie błagali w ogłoszeniach o kontakt, wyjechał za granicę. Opalają się w ciepłym kraju. Wciągnęli go w szemrane towarzystwo, narkotyki, przemyt, szantażują, trzymają gdzieś w piwnicy.

Wizje Ewy Marek: ktoś jej wsypał do szklanki tabletkę gwałtu, wywiózł na koniec świata. Może na początku komuś zaufała, a on ją zamknął w domu publicznym. Jest w sekcie. Albo wycięli jej nerkę, zabili na organy. Może jest w ciąży i nie może sobie z tym poradzić?

Maryla: - Rozpytywaliśmy każdego, kto mógł go znać. Nawet najmniejszy ślad nie wskazuje, że wpadł w złe środowisko. Że musiał przed czymś uciekać.

Ewa Marek wyrzuca sobie: w ostatnich miesiącach Milenka była taka blada, smutna. W szkole gorzej jej szło. Dlaczego? - Nawet na sylwestra musiałam ją siłą wypychać: "Idź, rozwesel się". Nic się jej nie chciało. "Chodź - proponuję - pójdziemy do kina, na zakupy", a ona to swoje "nie chce mi się". Ledwie się zgodziła wybrać sukienkę na studniówkę, na której już nie była. - Więc może chowała się z cierpieniem, miała depresję?

Ewa postukuje bezwiednie łyżeczką o kubek z herbatą. - Może ja nie zauważyłam dwóch Milenek w jednej?

Nic

Wizje się nie kończą, pączkują. Rodziny wiozą je do jasnowidzów. Najsłynniejszy, Jackowski, mieszka w Człuchowie. Maryla Bogacz zabrała do niego kurtkę Bartosza, tę, którą zostawił w klubowej szatni razem z dokumentami, oraz czapkę i rękawiczki. Honorata Olszewska, której syn miał upiec suflet - jego koszulę i T-shirt. Za pierwszym razem jasnowidz powiedział, że czuje Bartosza w okolicy ul. Bacha na Mokotowie w towarzystwie dwóch mężczyzn i kobiety, więc ci sami młodzi ludzie, którzy przeczesywali park, spenetrowali całe osiedle. Nic. Za drugim razem ujrzał Bartosza niedaleko stadionu narodowego w budowie - pół nocy tam dreptali. Nic. Honoracie jasnowidz nabazgrał na kartce mapkę miejsca, w którym Krzysztof najpewniej został zamordowany, ale to teren wojskowy, trzeba mieć specjalne zezwolenia, żeby kopać. No i kto miałby to robić, za co?

Ewa Marek kontaktowała się z jasnowidzami trzykrotnie, dwaj powiedzieli, że wystarczy rozmowa przez telefon. Jeden rzucał chyba jakimiś kamykami, słyszała coś takiego w słuchawce. Wszyscy stwierdzili, że Milenka żyje, tylko uciekła z kimś za granicę albo odwrotnie: wcale nie opuściła miasta.

O jasnowidzach w ITACE dobrej opinii nie mają. Przez 11 lat działalności Fundacji nie zdarzyło się, żeby potwierdziła się chociaż jedna z ich wizji (jej średni koszt - 200 zł). Za to bywało, że jasnowidz opisywał szczegółowo, jak to bliskiemu poderżnięto gardło, a ten po dwóch dniach odnajdywał się cały i zdrowy. - Kiedyś - wspomina Kinga Siembab - wróżbita nastraszył matkę, że jak nie znajdzie syna do wieczora, to on umrze w okropnych mękach. To był pamiętny dyżur. Matka, z którą byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym, odchodziła od zmysłów. A tu się ściemnia, syna nie ma. Wkrótce wrócił, zrobił sobie wypad z kolegą do Paryża.

- Czasem myślę, że może my źle robimy jeżdżąc do tych jasnowidzów po całej Polsce - przyznaje Maryla Bogacz. - Ale tonący, jak nie ma burty, to się chwyta brzytwy.

telefon 116 000

Autor programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie..." zakreśla na mapie miejsca, do których pojechali z kamerą w ostatnich latach.

Mapa robi się czarna; byli już w każdym powiecie. Najwięcej ludzi ginie w województwie śląskim, dolnośląskim, świętokrzyskim, zachodniopomorskim, na Mazowszu. Najmniej w Wielkopolsce.

Generalnie im większe zaludnienie, tym więcej zaginięć. Nikt nie wie, ile przypadków wymyka się statystyce, bo rodziny nie zgłosiły się na policję. Są i tacy, którzy korzystają z sytuacji, że zaginął chory na Alzheimera krewny. Mają kłopot z głowy. Tak się dzieje najczęściej w małych miejscowościach. Albo wstydzą się przyznać, że zapodział się ich bliski; boją się kpin, żartów sąsiadów, otoczenia. Nie tak dawno w ITACE mieli do czynienia z rodziną nauczycielską, która nie zgodziła się na wszczęcie akcji medialnej po zaginięciu dziecka, "bo co by ludzie powiedzieli o nas jako wychowawcach?".

Szacuje się, że do liczby oficjalnie zaginionych trzeba dodać nawet 20-30 proc. Tym bardziej że lawinowo wzrasta liczba odnajdywanych osób o nieznanej tożsamości, w tym nieznanych zwłok. Wiosną odsłaniają je topniejące śniegi.

W ostatniej dekadzie ujawnił się nowy kontekst znaczącej liczby zaginięć: bezrobocie. Aż jedna czwarta nazwisk w bazie ITAKI należy do ludzi, którzy wyjechali z Polski za pracą. Wolą zapaść się pod ziemię, niż przyznać: "nie powiodło mi się".

Ale zarysowuje się jeszcze jeden trend: coraz więcej (w zeszłym roku 125) zaginięć dzieci poniżej 7. roku życia - jeszcze dziesięć lat temu zjawisko nieodnotowywane. Wyjątkowo są ofiarami przestępstw, zazwyczaj giną, bo ich rodzice bardzo się śpieszą, nie zapewniają czujnej opieki.

W marcu 2008 r. ITAKA, dzięki współpracy z TP SA, uruchomiła bezpłatny telefon w sprawie zaginionego dziecka, przez całą dobę czynny dla dzieci, młodzieży i ich opiekunów: numer 116 000. Mało kto się spodziewał, że tylko w ciągu roku zadzwoni

4,5 tys. razy. Najczęściej wykręcały go nastolatki. Np. dziewczyna podejrzewająca, że jej koleżanka uciekła z domu, pyta, co ma robić, jak się zachować. Dzwonią uciekinierzy, chcą się wygadać, to znaczy już jest w nich jakaś gotowość powrotu, trzeba ją umiejętnie wykorzystać, zaproponować negocjacje z psychologiem, rodziną. Zdarzają się telefony od samobójców, jak wtedy, gdy dyżurowała Kinga Siembab: - Chłopak połknął już psychotropy. "Głupotę zrobiłem - mówi - ratujcie". Powiadomiliśmy pogotowie i policję. Zdążyli.

Jest też linia wsparcia dla dorosłych: 0 801 24 70 70. Jednak żadnego z tych dwóch numerów nie wykręcił dotąd Bartosz ani Milena, ani Krzysztof.

Piętno

Ich rodziny podążają do miejsca nieumierającej nadziei, pod ołtarzyk św. Tadeusza Judy, specjalisty od spraw trudnych, co widzi wszystkie skały świata.

29 marca Bartosz kończył 21 lat, Krzysztof miałby 47. Honorata Olszewska kupuje gazety, wycina z nich informacje o ciałach niezidentyfikowanych mężczyzn, bo może któryś to Krzysztof? Raz już się wydawało, że go znaleźli, w Szczytnie, ale nie: to był ktoś inny. W Polsce nie ma centralnej bazy danych DNA (chce ją założyć ITAKA, jednak na to potrzeba dużych funduszy), dzięki której wszystkie szczątki N.N. byłyby opisane genetycznie przed pochówkiem. Wielu odzyskałoby imię i nazwisko. Rodziny - prawo do żałoby.

- Ja bym mogła sobie na tym grobie spokojnie popłakać - mówi Honorata, poprawiając bukiet sztucznych żonkili przy fotografii syna. - Zapalić Krzysiowi światełko.

W Polsce nie ma żadnej państwowej instytucji, która udzielałaby pomocy psychologicznej rodzinom zaginionych (grupy wsparcia w kilku dużych miastach organizuje tylko ITAKA) w ich żałobie zawieszonej, półlegalnej, niedomkniętej, odartej z rytuału. Z doświadczeń psychologów wynika, że większość chce poznać nawet najgorszą prawdę, byleby była namacalna, coś zamykała.

Są też rodziny tak wyczerpane poszukiwaniami, że w samoobronnym odruchu same wybierają ucieczkę. Proszą: "Dajcie nam spokój, nie mamy już siły, nie kontaktujcie się więcej. Tylko zdjęcie zostawcie w internecie".

W grupach wsparcia wyróżniają się matki nieustające. To te, które mówią: "Wolę szukać do końca życia i mieć nadzieję. Ja żyję tylko dlatego, że czekam".

Czekając, Maryla Bogacz czasem bardzo się na siebie złości. Za tę przemykającą mimo woli myśl: "Boże, martwy czy żywy, ale niechby się znalazł". Także za to, że nie ma już siły się modlić, a przecież wszyscy powtarzają, że została tylko modlitwa - więc co sobie Pan Bóg pomyśli? I za to jeszcze się Maryla obwinia, że nie potrafi ukryć bólu przed dwójką pozostałych dzieci, i że one przez to dodatkowo cierpią. - Nie płacz już, mamusiu - pociesza ją Ania. A przez pierwsze dwa tygodnie prawie wcale się nie odzywała.

Na trzeci dzień po zaginięciu Bartosza Michał czuł, jakby się rozpadł na kawałki. Poszedł do terapeutki. Po paru sesjach pochwaliła, że jest dzielny. Przed majowym weekendem rozdał znajomym, którzy wyjeżdżali w Polskę, nową porcję plakatów.

Czekając, Maryla wyobraża sobie, że Bartosz wraca. Chciałaby, żeby stanął w drzwiach, "cześć, mamuśka", powiedział i żeby było jak dawniej. Ale przecież wie, że to coś, z czym on wróci, tajemnica, z którą przekroczy próg mieszkania, wyznaczy nowy wymiar ich relacji. "Czy damy radę? Czy będę w stanie mu pomóc? Zmierzyć się z tym?" - takie zadaje sobie pytania.

Skojarzenie: w filmie Weira zostaje odnaleziona na skale tylko jedna z zaginionych, Irma. Niczego nie pamięta. Na czole ma jakiś znak: ranę? Odciśnięte piętno? Realny świat tego powrotu z rejonów niepojętych nie zaakceptuje.

Kinga Siembab potwierdza: najczęściej po powrocie już nic nie jest takie samo. Nierzadko ludzie wracać nie chcą. Zdarza się, że zaginiony sam zgłasza się do ITAKI, mówi: "Przepraszam, że sprawiłem kłopot, ale zostanę tu, gdzie jestem. Nie informujcie o moim znalezieniu bliskich".

- Prawo jest po jego stronie, nie pozwala na ujawnienie nowego adresu osoby dorosłej, jeśli ta sobie tego nie życzy - mówi psycholożka z ITAKI. - Wtedy powiadamia się tylko rodzinę, że ich zaginiony żyje, przekazuje się jego oświadczenie, że odmawia kontaktu. Jednak czasem, po latach, zmienia zdanie. Dochodzi do spotkań. Słów w nich niewiele.

Ewa Marek wystąpiła w programie "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...". Człowiekowi gardło ściska, w głowie się kołuje, nie wie, co mówić. Powiedziała: "Córeńko, nieważne, gdzie jesteś ani co złego się stało, wracaj".

Pewnego dnia koleżanka poradziła jej, żeby zmieniła w mieszkaniu zamki, bo jeśli ktoś Milenkę porwał i zabrał klucze, to może się włamać, okraść. Posłuchała. Ale następnego dnia kazała zamontować stare: Milenka miałaby jak pies na schodach czekać? Wychodząc do pracy zostawia na stole list: "Miluś, zjedz coś ciepłego". Obok 50 zł na wypadek, gdyby chciała zamówić sobie pizzę.

Korzystałam m.in. z: "Jak się wyhasa, to do pani wróci" - rozmowa Jakuba Halcewicza-Pleskaczewskiego z Andrzejem Minką, "GW" 22.02.2010; Wojciech Tochman "Niczyj", "Duży Format" 02.11.2008.

Imię i nazwisko Ewy Marek oraz jej córki, a także niektóre szczegóły ich historii zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2010