Zamknięta droga do Itaki

Zaginionych jest z roku na rok coraz więcej. Tymczasem jedynej w Polsce organizacji zajmującej się ich poszukiwaniem grozi finansowy upadek.

23.05.2016

Czyta się kilka minut

Wystawa „Zaginieni” Karoliny Jonderko, zorganizowana przez Itakę. Warszawa, styczeń 2013 r. / Fot. Jakub Kamiński / PAP
Wystawa „Zaginieni” Karoliny Jonderko, zorganizowana przez Itakę. Warszawa, styczeń 2013 r. / Fot. Jakub Kamiński / PAP

Pani Izabelo, mogę się trochę spóźnić – powiedziałem do telefonu. – Oczywiście, rozumiem – odpowiedziała Izabela Jezierska-Świergiel z zarządu Fundacji Itaka. Zero zniecierpliwienia, pretensji; tylko zrozumienie, że wszystko może się zdarzyć. I każdemu.

Mieliśmy rozmawiać o tym, dlaczego i jak znikają ludzie. Mieliśmy przytoczyć statystyki, z których wynika, że jednak większość się kiedyś odnajduje. Mieliśmy też mówić o tym, że Itaka, jedyna w Polsce organizacja profesjonalnie zajmująca się poszukiwaniem ludzi zaginionych, niezidentyfikowanych, porwanych dzieci i nastolatków „na gigancie”, niedługo może przestać działać.

Dokończyłem: – Mój pociąg stoi w polu, bo potrącił człowieka.

Chwilę wcześniej pociąg jechał z prędkością 160 km/h. Wyjeżdżał z długiego zakrętu między Sochaczewem a Warszawą. Ktoś, kto na niego czekał, musiał to miejsce dobrze znać. Wiedzieć, o której przejeżdża tędy rozpędzony skład, który nie będzie miał szans się zatrzymać, choćby nie wiem co.

Ten ktoś być może chwilę wcześniej wyszedł z domu, ostatni raz zamknął za sobą drzwi. Może z kimś się pożegnał, może nie. Nie wiemy, czy zostawił list, co w nim napisał, do kogo zadzwonił ostatni raz, co powiedział. Nie wiemy, jak wyglądał, skąd pochodził i jak się znalazł w tej mazowieckiej wsi na drodze między Pruszkowem i Ożarowem. Nie wiemy, czy ktoś na niego czekał, czy wydzwaniał na milczącą komórkę, czy zastanawiał się, gdzie on znowu, do cholery, się podziewa. Dla nas, pasażerów pociągu „Kościuszko”, był przez chwilę NN – osobą niezidentyfikowaną – jakich fundacja Itaka ma w swojej bazie setki.

W pewnym momencie usłyszeliśmy tylko odgłos, jakby jakaś stukilogramowa kula do kręgli przetoczyła się pod podłogą.

– Być może to sprawa dla nas – powie potem Anna Jurkiewicz, wiceprezes Itaki. – Niech się pan dowie, kim był ten człowiek z torów. To ważne, żeby wiedzieć.

Sprawcza moc telewizji

W siedzibie fundacji jest dzisiaj cicho. Właściwie zawsze tak jest, bo rzadko przychodzą tu rodziny zaginionych (punkt kontaktu z nimi mieści się pod innym adresem). W środku te same spokojne głosy, które słyszałem przez telefon.

– Przeczytał pan na Facebooku, że bez pomocy finansowej upadniemy – trochę pyta, trochę stwierdza Izabela Jezierska-Świergiel.

– No tak – mówię. – I zmroziło mnie.

Od 1999 r. Itaka ma dla wielu Polaków dwa oblicza: z telewizji i z gazet. Konkretnie z jednej, z „Gazety Wyborczej”, która co sobotę drukuje rubrykę ze zdjęciami i danymi osób zaginionych. W telewizji do niedawna popularny był program „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, w którym rodziny zaginionych opowiadały o swoim dramacie i prosiły o pomoc. Ale program spadł niedawno z TVP 1 do pasma regionalnego i z pełnej godziny skrócił się do 10 minut.

– Zaczęło się jeszcze przed programem – opowiada Anna Jurkiewicz. – Wojciech Tochman opublikował reportaż o zaginionych. Pierwszy taki w Polsce. Pewien producent telewizyjny zainspirował się nim, żeby stworzyć taki program. Wojtek, tak jak ja, początkowo pracował przy jego powstawaniu, potem stanął przed kamerą. Mieliśmy dużą oglądalność.

Twórcy „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” docierają do nierozwikłanych historii, które początek mają nieraz kilka dekad wcześniej. Do programu zgłaszają się ludzie poszukujący dziadka albo ojca zaginionego jeszcze w czasie wojny lub w głębokim PRL-u. Wierzą, że telewizja ma moc sprawczą, że kiedy tylko twarz bliskiego pojawi się na ekranie, sprawa się rozwiąże.

Czy to, że dzisiaj programu nie ma w głównych kanałach telewizji, oznacza, że zaginięć jest mniej?

– Przeciwnie, statystyki z roku na rok rosną – mówi Izabela Jezierska-Świergiel. – Jest coraz więcej paradokumentów, programów interwencyjnych, sensacyjnych reportaży. Zapotrzebowanie na takie ludzkie historie jest po prostu inaczej zaspokajane.

Po sukcesie programu „Ktokolwiek widział…” jego współtwórcy postanawiają założyć fundację.

Brak bliskości

– W czasach internetu jest i łatwiej, i trudniej – mówi Anna Jurkiewicz. – Bo z jednej strony komunikat o zaginięciu na Facebooku dotrze natychmiast do wielu tysięcy ludzi. Ale z drugiej strony internet to środowisko, w którym jest ciągle wiele niebezpieczeństw. Dzieciaki poznają obce osoby, które zdobywają ich zaufanie, umawiają się na spotkanie i... Osoby starsze, które nie umieją się posługiwać internetem, też mogą trafić w ślepą uliczkę.

Dziś jednym z największych problemów są ucieczki nastolatków. Itaka przygotowała na ten temat poradnik dla rodziców i nauczycieli. Co roku z domów ucieka 4 tys. nastolatków, do fundacji zgłaszanych jest 170 przypadków. Większość to dziewczyny w wieku 16–17 lat. Tułają się po nieznanych miejscach. Potem stres popycha je do alkoholu albo związków z nieznanymi mężczyznami. Często ucieczka kończy się ciążą. Wśród przyczyn ucieczek Itaka na pierwszym miejscu wymienia brak bliskości.

Inny duży problem to tzw. porwania rodzicielskie. W minionym roku do Itaki trafiło 90 takich spraw. Będzie ich więcej, bo Polacy coraz częściej zakładają rodziny mieszane ponad granicami państw. Kiedy małżeństwo się rozpada, dziecko staje się przedmiotem kłótni, przerzucanym przez granice jak towar. Strefa Schengen takim sytuacjom sprzyja, bo zanim sprawa trafi na policję, sprawny rodzic może bez żadnych problemów przewieźć dziecko do innego europejskiego kraju.

Według statystyk Itaki 90 proc. zaginięć kończy się odnalezieniem. Ale nie zawsze osoby żywej. Polacy giną w wyniku przestępstw, wypadków i samobójstw.

Zaginionych trwale, czyli przez wiele lat, jest już w sumie 4,5 tys. Bardzo rzadko, ale zdarza się, że trwale zaginiony nagle odnajduje się – na drugim końcu świata albo całkiem blisko, w miejskim szpitalu. Przyczyna jego zniknięcia jest zwykle prosta: choroba lub wypadek i utrata pamięci. Jak w przypadku kobiety, która choć nie pamiętała, skąd pochodzi, mieszkając w Niemczech, mówiła płynnie po polsku. Zajrzała na stronę, przejrzała bazę zaginionych. Zadzwoniła: „To ja jestem na tym zdjęciu”.

Czekanie zabija od środka

– Ta dziewczynka mogłaby wyglądać tak jak na tym obrazku. Zrobiliśmy progresję wiekową, czyli zwyczajnie ją postarzyliśmy – mówi Izabela Jezierska-Świergiel i wskazuje zdjęcie wywieszone wśród kilkunastu innych na jednej ze ścian w Itace. A mnie po plecach przechodzą dreszcze. – Miała dziewięć lat, kiedy zaginęła, dzisiaj mogłaby mieć kilkanaście. Wyszła do kościoła i nie wróciła.

To zdjęcie tu wisi, bo tego życzy sobie rodzina. Tak jak wiele innych rodzin w Polsce. Nie chcą wierzyć, że o odnalezienie może być bardzo trudno. Ciągle czekają, chociaż od zaginięcia 80-letniej babci minęło 20 lat. Jedna z matek przez wiele lat co weekend piekła ciasto dla małego synka, bo tak bardzo je lubił. I chociaż dziś byłby 30-letnim facetem, matka czekała, aż w końcu stanie w drzwiach i o to ciasto poprosi.

– To niekończący się koszmar, wieczna żałoba – mówią panie z Itaki. – Bliscy zaginionych nie mają okazji, żeby się pożegnać, pochować, postawić znicz. Wierzą w powodzenie poszukiwań, chociaż to czasem irracjonalne. Naszym zadaniem jest zawsze cierpliwie wysłuchać i pomóc. Skierować do prawnika albo psychologa. Albo do psychiatry.

Kilka lat temu we współpracy z Itaką powstał projekt fotograficzny dokumentujący pokoje osób zaginionych. Zdjęcia Karoliny Jonderko można znaleźć w internecie. Po latach od zniknięcia w dziecięcych najczęściej pokoikach nic nie zostało zmienione; każda rzecz leży tam, gdzie po raz ostatni ją zostawiono.

– Czasami bliscy zaginionych w końcu decydują się to sformalizować. To znaczy występują o uznanie, że osoba nie żyje, żeby pozałatwiać jakieś sprawy: spadkowe, własnościowe itd. – mówi Anna Jurkiewicz. – Ale często jest tak, że dalej do nas przychodzą, dzwonią z pytaniem, co się z tatą czy synem może dziać, czy nie ma jakichś nowych wieści. Formalnie sprawę zakończyli, ale mentalnie jeszcze nie.

Dlatego Itaka zdecydowała się wdrożyć swój najnowszy program GeNN, zakładający identyfikowanie osób oznaczonych jako NN – odnalezionych żywych lub martwych, bez ustalonej tożsamości.

– I często, kiedy dzwonimy do rodzin osób NN z naszej bazy, słyszymy: „Nie, nie chcę do tego wracać, ten koszmar jest za mną” – mówi Izabela Jezierska-Świergiel. – Ale często mówią też: „Nigdy nie uznam, że mój bliski nie żyje”.

Anna Jurkiewicz: – To czekanie niszczy, zabija od środka.

Trzeba mieć empatię

Ludzie potrafią być nieuważni, nieczuli, mówią w Itace. Widzą starszą kobietę w środku nocy w samej piżamie, pytającą, jak dojść na dworzec. I bez zastanowienia wskazują drogę. To tak, jakby wskazali drogę prosto do zaginięcia.

Często żeby pomóc, wystarczy zajrzeć na stronę fundacji, do bazy zaginionych. Wybrać region, w którym właśnie jesteśmy. I przypatrzeć się twarzom. Powiedzmy: woj. kujawsko-pomorskie. Sześć stron zaginionych. Np. Adam, na zdjęciu uśmiechnięty, łysiejący 30-latek. Zaginął dwa lata temu. Albo Leszek z włosami na żelu, zniknął 12 lat temu; ważne: ma bliznę na czole. Są też zdjęcia czarno-białe, jak Jarosława, zaginionego od 1993 r., o niepewnym wzroku i wysokim czole. Na fotografii dorobiono mu siwe włosy, bo dziś miałby 44 lata. Kiedy zaginął, miał 21.

W 2015 r. do Itaki takich spraw trafiło 1159. Wyjaśnionych zostało ponad 700. Jak to się dzieje, że ludzie się odnajdują?

– Osoby starsze cierpiące na demencję często sobie zwyczajnie przypominają i wracają. Nastolatki na gigancie wrócą prędzej czy później – mówi Anna Jurkiewicz. – Inaczej jest wtedy, gdy osoba się odnajdzie i w rozmowie z nami zastrzega: „Proszę nie informować o tym rodziny”.

– Co wtedy?

– Mówimy: odnalazł się, żyje. Ale nie chce kontaktu. Często jest pogodzenie się: dobrze, że żyje. Ale często pretensja: dlaczego on nam to robi? Ulga ciągle nie przychodzi.

Ostatnio coraz więcej ludzi znika przez depresję. Często niezdiagnozowaną, niszczącą po cichu. Wtedy po prostu wychodzą, uciekają, jadą w nieznane. Albo zwyczajnie – sięgają po sznur, skaczą z okna, rzucają się pod pociąg. Dlatego tak ważne jest zauważenie, że coś jest z kimś nie tak.

– Co trzeba umieć, żeby z tymi wszystkimi historiami sobie poradzić?

– Pyta pan o pracę w fundacji? Po prostu trzeba mieć empatię – mówią pracownice Itaki. – Mieć czas i umieć słuchać.

Nieatrakcyjni dla sponsorów

Co dalej z Itaką? – Nie wiemy – mówi Anna Jurkiewicz. – Czekamy na rozstrzygnięcie konkursów. Tak jak wiele innych organizacji pozarządowych.

– W ministerstwie nastąpiła zmiana, także organizacyjna i kadrowa – mówi Izabela Jezierska-Świergiel. – Sama pracowałam wcześniej w dużej firmie i wiem, że kiedy zmienia się zarząd, to przystosowanie się do nowej sytuacji trochę trwa. Ale w przypadku Itaki wycofują się także sponsorzy. Wśród nich m.in. duży bank i sieć komórkowa. Wycofują się – domyślają się w Itace – bo poszukiwanie zaginionych nie jest czymś, czym firma może pochwalić się publicznie.

– Nie zajmujemy się tylko dziećmi, a to najlepiej „sprzedaje” działalność charytatywną – mówi Izabela Jezierska-Świergiel. – Organizacje zajmujące się chorymi czy właśnie dziećmi mogą liczyć na większe wsparcie, bo to temat, który buduje wizerunek darczyńców. Podobnie sprawa wygląda z jednym procentem, który trafia głównie do fundacji dla dzieci i chorych.

Co będzie, jeśli pieniądze się skończą? – Szkoda będzie naszej wiedzy i doświadczenia, ale co możemy zrobić? Jedynie poinformować o tym ludzi i poprosić o wsparcie – mówi Anna Jurkiewicz. – Nie wiemy, co będzie dalej. W maju mamy jeszcze na wypłaty, ale później? Pierwsi nasi pracownicy już powoli odchodzą. Nie wytrzymują pracy pod presją, że za chwilę nie będą mieli środków do życia. Na pełny etat zatrudniamy tylko dwie osoby. Reszta to umowy cywilno-prawne albo wolontariat. Ale nie znajdziemy kogoś, kto pracuje zawodowo i spędzi 40 godzin, siedem dni w tygodniu, na wolontariacie. Potrzebujemy stałych pracowników.

A co z know-how? – kontynuuje wiceprezes fundacji. – Podczas szkoleń, które organizowaliśmy dla policjantów, widzieliśmy, że oni bardzo naszej wiedzy potrzebują, pytają o różne rzeczy, chcą się dowiedzieć. Jedna dziesiąta zgłoszeń zaginięć z policji trafia do nas, bo przy innych obowiązkach policjanci nie mogą sobie pozwolić na otoczenie rodzin taką opieką, jaką my oferujemy. Mamy nadzieję, że to wszystko nie pójdzie w piach.

Czujność wolontariusza

Samobójstwa, porwania, zerwane kontakty z rodziną, trudne powroty. To wszystko siedem dni w tygodniu po osiem godzin, czasem więcej. Czy wiedza o tym, co może się wydarzyć, nie paraliżuje pracowników Itaki?

– Moi rodzice to starsi ludzie, zapaleni grzybiarze – uśmiecha się Anna Jurkiewicz. – Czasami w poszukiwaniu grzybów potrafią jechać gdzieś 80 km. I wtedy czasami się o nich boję.

Anna Jurkiewicz w Itace pracuje od początku. Z wykształcenia jest prawniczką. Mówi, że kiedy widzi kogoś, kto nietypowo się zachowuje – pyta o drogę, błądzi, dziwnie wygląda – to podchodzi i zagaduje. Takie zawodowe skrzywienie.

Izabela Jezierska-Świergiel w Itace zajmuje się PR i kontaktem z mediami. W fundacji jest od sześciu lat z małymi przerwami. Największe wrażenie zrobiły na niej pierwsze historie, na które trafiła po przyjściu tutaj.

– Jestem mamą małego dziecka – mówi. – Na co dzień staram się nie wpadać w paranoję. Nie straszę dziecka obcymi, nie ostrzegam przed złymi sytuacjami. Ale robię wszystko, żeby im zapobiec. Zresztą dzieci są dziś coraz mądrzejsze, uważne. To one częściej reagują, kiedy widzą, że z kimś dzieje się coś złego.

Tak jak pewien ich młody wolontariusz. Wpisywał dane starszego mężczyzny do bazy zaginionych. W przerwie wyszedł na chwilę na Dworzec Centralny. I tam spotkał mężczyznę, którego dane wklepywał na listę.

– Spostrzegawczy chłopak – mówią w Itace. – Ale niedługo takich czujnych wolontariuszy zwyczajnie może zabraknąć.

Ważne, żeby wiedzieć

To była kobieta. Lat 34. Nie znalazła się na torach przypadkiem. Maszynista ze składu „Kościuszko” włączył hamulec, kiedy tylko się zorientował, co może się za chwilę wydarzyć. Skoczyła pod koła.

Konduktor, który tego dnia pracował, mówi, że to już druga w tym roku. I w tej samej okolicy: między Warszawą a Sochaczewem.

Hamulec, sygnał ostrzegawczy i czekanie. Potem odgłos kuli do kręgli pod podłogą.

– Rodzina zapewne dowiedziała się tego samego dnia – mówią w Itace. – To ważne, żeby wiedzieć. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2016