Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rahim, Tahir i trójka ich przyjaciół z syryjskiego Aleppo stanęli na granicy Unii w niedzielę 30 sierpnia, o piątej nad ranem. Mieli szczęście. Piasku było w tym miejscu więcej niż ziemi, więc przeczołganie się pod trzema zwojami drutu kolczastego zajęło im tylko chwilę. Zasieki stanowiły jedyną przeszkodę. W tym miejscu węgierscy żołnierze nie zdążyli jeszcze postawić wysokiego na 4 metry ogrodzenia, które ciągnie się już wzdłuż niemal całej granicy z Serbią.
Teraz jest pierwsza po południu, siedzimy w barze we wsi Ásotthalom, 3 km od tamtego miejsca. Jest 35 stopni, a że nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna możliwość, chłopcy kupują siedem butelek mineralnej i po pepsi dla każdego. Bali się wejść do baru; do takich miejsc zagląda policja. Ale dwie Węgierki z obsługi, jeszcze nastolatki, uśmiechają się i mówią im: „Usiądźcie, odpocznijcie, już wszystko w porządku”.
Tego dnia, jak nazajutrz ogłosiły władze w Budapeszcie, w podobny sposób granicę serbsko-węgierską przekroczyło 3 tys. uchodźców i migrantów – to tegoroczny rekord.
Lada dzień węgierski parlament przyjmie przepisy zaostrzające kary za nielegalne przejście granicy; patrolowanie terenu rozpoczną dodatkowe 2 tys. policjantów z psami tropiącymi i helikoptery. Ale martwią się też ci uchodźcy, którzy mieszkają już w „strefie tranzytowej”; to eufemizm, którym określa się obóz pod dworcem kolejowym Keleti w Budapeszcie. – W sobotę Węgrzy ogłosili, że nie będą nas przepuszczać do Niemiec, planujemy protest – usłyszałem tam od Fahida, ojca syryjskiej rodziny, która od czterech dni śpi pod stacją w przejściu podziemnym.
Zdjęcia przedstawiające kilkuset uchodźców wznoszących kciuki do góry i krzyczących „Niemcy, Niemcy!” (gdy skandowali „Węgry”, kciuki kierowały się w dół) otwierały tu niedzielne wydania dzienników TV.
Tak na Węgrzech wyglądał koniec minionego tygodnia – kolejnego, w którym uchodźczy kryzys był tematem numer jeden w Europie. Wszystko za sprawą odkrycia na autostradzie w Austrii porzuconego samochodu-chłodni, w którym znaleziono ciała 71 uchodźców, prawdopodobnie Syryjczyków. Podziałało to na wyobraźnię polityków. „To nie jest porażka Unii, to raczej rażąca porażka niektórych rządów, które nie chcą wziąć na siebie odpowiedzialności i tym samym blokują wspólne europejskie rozwiązania” – powiedział dziennikowi „Die Welt” przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, krytykując unijne państwa, które odmawiają solidarnego przyjmowania uciekinierów. Wcześniej Niemcy ogłosiły, że zawieszają stosowanie konwencji dublińskiej w odniesieniu do uchodźców z Syrii – w praktyce oznacza to, że mają oni, o ile tylko zdołają dotrzeć do Niemiec, zagwarantowany azyl. Z udziałem przedstawicieli Komisji Europejskiej trwa wizytacja w „gorących” miejscach: francuskim Calais, greckim Kos, na Sycylii i właśnie Węgrzech. Na 14 września zapowiedziano w Brukseli nadzwyczajne spotkanie ministrów spraw wewnętrznych poświęcone uchodźcom.
Tragedia w Austrii – i aresztowanie kilku podejrzanych o porzucenie ciężarówki szmuglerów – zwraca też uwagę na coraz prężniej rozwijający się biznes przemytniczy. „The Migrants’ Files”, międzynarodowy portal dziennikarzy poświęcony tej tematyce, szacuje, że w ostatnich 15 latach 1,2 mln uchodźców zapłaciło szmuglerom w sumie 16 mld dolarów za możliwość dostania się do Europy. Według niemieckiego dziennika „FAZ” cena przemytniczego „biletu” do Austrii i dalej na Zachód różni się zależnie od tego, gdzie się go „kupuje”. Za trasę z Serbii trzeba zapłacić od 700 do 1,2 tys. euro, z Grecji od 3 do 5 tys. euro, z Syrii nawet 12 tys. euro. „Pakiet zniżkowy”, mający zapewnić transport całej rodzinie z Syrii na Zachód, kosztuje ponoć 35 tys. euro.
Ale na uchodźcach zarabiają nie tylko przestępcy. Za kurs taksówką z Suboticy w Serbii w pobliże granicy z Węgrami (to ok. 10 km) Rahim i jego koledzy zapłacili w sobotę po 20 euro od osoby. Teraz w Ásotthalom pytają o taksówkę do Budapesztu. – To 170 km stąd, zapłacicie fortunę – mówię. – Mamy pieniądze – odpowiada Rahim.
Tahir, jego kolega, mówi o całej paczce „Wspaniała Piątka”, bo tylu zostało ich na wolności z 30-osobowej grupy, która w piątek przekraczała granicę Macedonii. – W tym czasie przejechaliśmy przez trzy kraje. Ale rodzinom z dziećmi trudno uciec przed policją, większość zatrzymano po drodze – mówi. Przed Ásotthalom chłopcom udało się ominąć węgierski patrol, choć w ukrywaniu się nie pomagają im pomarańczowe krótkie spodenki Rahima...
Władze Serbii zmieniły ostatnio taktykę: podstawiają specjalne pociągi, które wiozą migrantów od granicy z Macedonią do stacji w Suboticy, ostatniej przed granicą z Węgrami. – Stłoczyli nas w wagonach jak owce. Wiesz, co to owce? – upewnia się Rahim, który najgorzej wspomina jednak przejazd przez Macedonię, też pociągiem: – Byli tam głównie Afgańczycy, niektórzy grozili nam nożami, baliśmy się – mówi, dopijając pepsi.
Godzinę później Rahimowi udało się przejść policyjny kordon, pilnujący w Ásotthalom drogi wyjazdowej na północ. Martwił się, że nie zdoła ostrzec pozostałych ze „Wspaniałej Piątki”, którzy zostali jeszcze chwilę we wsi. Ostatni raz widziałem go, jak skręcił w las przy głównej drodze prowadzącej w kierunku autostrady. Rahim ma 21 lat, w Syrii zaczął studia prawnicze. Chciałby je skończyć w Europie. Najchętniej w Niemczech. ©℗
Korespondencja z pogranicza węgiersko-serbskiego.