Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
BŁAŻEJ STRZELCZYK: Kim jest Matka Teresa?
S. MAŁGORZATA CHMIELEWSKA: Mówiąc językiem religijnym: odblaskiem Bożego Miłosierdzia. Jest jedną z wielu świętych, które poszły za Chrystusem do końca i poświęciły życie na ratowanie najsłabszych. Czasem nim ryzykując. Przecież Matka Teresa próbowała pomagać ofiarom konfliktów i wojen. Docierała tam, gdzie wszyscy się bali postawić krok.
Jesteście do siebie podobne.
Kto? Ja i Matka Teresa? Nie żartuj sobie.
W sensie przeżyć, doświadczenia, życiowych decyzji.
Żyjemy w innych czasach i okolicznościach. Jesteśmy zupełnie inne. Jeśli można mówić o jakimkolwiek podobieństwie, to może tylko w tym, że obie staramy się żyć Ewangelią. Matka Teresa żyła nią na full. Czy ja mam w sobie tyle siły? Chyba nie.
A co to znaczy żyć Ewangelią?
To znaczy wyciągnąć rękę do ludzi potrzebujących pomocy.
Była Siostra kiedyś głodna?
Na początku lat 90., gdy w Polsce ruszaliśmy ze Wspólnotą Chleb Życia, nie było nic. Jedzenia, pieniędzy, mieszkania. Ale nie pamiętam takiej sytuacji, żebyśmy nie mieli co jeść przez kilka dni pod rząd. Wielu z nas niemal codziennie powtarza te słowa: „jestem głodny”. Jest jednak różnica między powiedzeniem „jestem głodny” a „coś bym zjadł”.
Jaka?
Głód paraliżuje. Ludzie głodni potrafią robić rzeczy, o jakich nam się nie śni. Zawsze dziwił mnie ten dylemat: dawać wędkę czy rybę. Ludzie, którzy trafiają do naszych domów, są często tak słabi, że nie będą w stanie utrzymać wędki. Dlatego trzeba jednego i drugiego.
Rozwozimy żywność. To nie jest tak, że komuś przywozimy łososie, bo mu się znudziła szynka. To jest tak, że dzwoni do nas ktoś i mówi, że nie ma co jeść, nie jadł już kilka dni, nie ma dostatecznej ilości białka, warzyw, owoców.
Dlaczego są głodni?
Najłatwiej jest powiedzieć, że z lenistwa. Że bieda i skrajna nędza to wybór. Absurd.
Jak im pomóc?
Zrozumieć, że bieda to nie wynik lenistwa. Ludzi, do których jeździmy, staramy się mobilizować. Raz, drugi się pomoże, a potem mówi się takiemu, by wziął się za robotę.
Matka Teresa wspomniała kiedyś, że przyszła do niej jedna z sióstr i powiedziała, że nie mają co ugotować dla biednych. „To się nigdy wcześniej nie zdarzało. A potem, po dziewiątej, przyjechała furgonetka pełna chleba. Władze zamknęły na ten dzień szkoły i przekazały nam chleb przeznaczony dla uczniów na drugie śniadanie. Znów widzicie, jak Bóg troszczy się o ludzi. Zamknął szkoły, żeby nie pozwolić głodnym umrzeć – to czułość i troska Boga” – mówiła.
Pamiętam, jak kiedyś odmówiłam jednej osobie chleba. Przyszła dziewczyna i powiedziała, że nie ma co jeść. Sprawdziłam, jak sprawa wygląda u nas. Mieliśmy kilka bochenków – tyle, żeby starczyło dla naszych mieszkańców. Odpowiedziałam jej: „Nie mam ci jak pomóc”. Ona odeszła, a ja się zorientowałam, że przecież w szafkach jest ryż, makarony, że da się coś zorganizować. „Ale jestem świnia” – pomyślałam i wybiegłam, żeby dać jej ten chleb. Po chwili na podwórko wjechał piekarz i zostawił nam bułki. Tak działa Bóg.
Skąd wiadomo, że to Bóg?
Pomódl się, to będziesz wiedział. To jest tak, że jak się Go o coś prosi, a później się to dostaje, to musi być Jego zasługa.
A mówi Mu Siostra, że ma już dość?
Co chwilę. Gdybym Mu tego nie mówiła, toby ładował w nas jeszcze więcej roboty, a jak Mu się o tym mówi, to może w tych niebiańskich kadrach w dziale logistyki trochę popracują, żeby przerzucić parę transportów z problemami na kogoś innego. W końcu nie jesteśmy jedyni, jest mnóstwo ludzi, którzy starają się w ten czy inny sposób polepszać świat. Natomiast żebym powiedziała: mam tego absolutnie dosyć, zabieram zabawki i idę do domu, to nie.
Matka Teresa żyła w nędzy.
Nie dlatego, że to wygodne i przyjemne. Jest przecież wręcz przeciwnie. Ale przede wszystkim to jest uczciwe. Można wyjść do ludzi biednych tylko wtedy, gdy zrozumie się, co oni przeżywają. Problem w tym, że nie można pozostać na poziomie wzruszenia. Ciągle to powtarzam, że ludziom, którzy są nędzarzami, nie jest potrzebna nasza wrażliwość i emocje. Im jest potrzebny nasz gest pomocy.
Siostra, mieszkając z biedakami, czuje się bezsilna?
Nie da się uodpornić na biedę. Choć lata pracy sprawiają, że dużo się widzi i dużo się wie. Nie jestem w stanie pomóc wszystkim. Nie ma też sensu ciągnąć tego wszystkiego w stronę wielkiej metafizyki. Niesiemy pomoc. Zanurzamy się w cierpieniu. To nas realnie dotyka, ale nie może nas przytłaczać.
Czasem jednak ręce opadają.
Jest taka świetna książka „Miasto radości”. Rzecz dzieje się w slumsach w Kalkucie, gdzie ksiądz, zresztą Polak, jest kompletnie przygnieciony ogromem nędzy. Na pięterku skleconego z dykty domku umiera na gruźlicę dziecko. On mieszka na dole. Słyszy rozpaczliwy krzyk kompletnie bezradnej matki. Ksiądz ma współpracownicę, młodą, śliczną Hinduskę. Modli się, ale w pewnym momencie jest już na dnie, bo ogrom cierpienia, rozpaczy i samotności może człowieka doprowadzić do sytuacji, w której jest bezradny. I na to wchodzi ta młoda dziewczyna. Ksiądz w pierwszym odruchu rzuca się jej w ramiona, a ona te ramiona odruchowo otwiera. Dokładnie w tym momencie następuje śmierć tego dzieciaka i rozpaczliwe wycie matki. To go otrzeźwia.
Zawsze powtarzam, że w sytuacjach stresu, samotności i wielkiego cierpienia mamy skłonność do rzucania się w pierwsze z brzegu ramiona i nigdy nie są to odpowiednie ramiona. Trzeba bardzo uważać.
Poznałyście się z Matką Teresą?
Nigdy nie miałyśmy okazji porozmawiać. Pamiętam, gdy raz przyjechała do Warszawy, do kościoła na Piwnej, gdzie angażowaliśmy się w pomoc ludziom chorym i samotnym. Matka Teresa mówiła wtedy: „tu jest Kalkuta”.
Co miała na myśli?
Że nie trzeba jechać do Kalkuty, żeby nieść pomoc potrzebującym. Okazywać miłosierdzie można wszędzie, bo słabsi są wszędzie. Mówiła to również w bogatych krajach, gdzie jest mnóstwo cierpień i nieszczęścia.
„W Etiopii i Indiach setki ludzi umierają z braku kromki chleba. W Rzymie, w Londynie i innych miastach Zachodu ludzie umierają z samotności i zgorzknienia” – mówiła.
Tak, to jedna z większych tragedii, z jakimi musimy się mierzyć we współczesnych czasach. Poczucie odrzucenia i braku miłości jest tak silne, że ludzie tracą sens w życiu. Pamiętam, jak kiedyś zadzwoniła do mnie Barbara Labuda, która była ambasadorem w Luksemburgu. „Słuchaj, tu jest nieprawdopodobnie wysoki poziom samobójstw wśród młodych ludzi” – opowiadała. To również w tym sensie Matka Teresa mówiła, że „tu jest Kalkuta”. Nasi mieszkańcy, starsi, niepełnosprawni, którzy z naszych domów trafiają do domów pomocy społecznej, mają tam, owszem, luksusowe pokoje dwuosobowe, z łazienkami, ale nikomu nie są potrzebni i bardzo szybko umierają. U nas obierają kartofle, czasami śpią na dużych salach, kto może, zamiata podłogę – ale są wśród ludzi. Czują się potrzebni.
Decyzja o tym, żeby zamieszkać z biedakami, nie należy do prostych.
Wbrew pozorom jest prosta. To miłość, a nie ma czegoś takiego jak biznesplan na miłość. Nie da się kalkulować. Albo podejmujesz się życia w zgodzie z tym, co nakazuje Ewangelia, albo nie. ©℗