Gabinet przetrwania

Albo rząd Marcinkiewicza odłoży pomysły reformatorskie do lamusa i zadowoli się jedynie administrowaniem, albo też spróbuje forsować swoje idee, ale wtedy będzie szedł od klęski do klęski.

06.11.2005

Czyta się kilka minut

Ustawa zasadnicza określa warunki powołania rządu większościowego w art. 154, a warunki powołania rządu mniejszościowego w art. 155. Pierwszy gabinet powoływany jest większością bezwzględną (50 proc. plus jeden głos), drugi - większością zwykłą (więcej głosów "za" niż "przeciw"), przy czym zawsze głosowanie musi się odbywać w obecności przynajmniej połowy ustawowej liczby posłów (czyli przynajmniej 230 posłów). Termin "rząd mniejszościowy" nie oznacza rządu, który już na starcie miałby w Sejmie więcej przeciwników niż zwolenników, lecz tylko taki, którego liczba zwolenników jest mniejsza niż liczba razem wziętych przeciwników (głosujących "przeciw") i posłów neutralnych (wstrzymujących się od głosu).

Konstytucja ustanawia procedurę powoływania rządu w trzech krokach. W pierwszym inicjatywę ma prezydent, który desygnuje premiera. Formalnie może desygnować, kogo chce, ale dobry obyczaj i zdrowy rozsądek każą mu wybierać polityka wskazanego przez partię największą bądź mającą największe widoki na zbudowanie wokół siebie rządowej koalicji. Tak też postąpił prezydent Kwaśniewski desygnując Kazimierza Marcinkiewicza.

Premier przedstawia skład rządu, który prezydent mianuje i zaprzysięga. Następnie premier musi w ciągu 14 dni przedstawić Sejmowi program (wygłaszając exposé) i poprosić o udzielenie rządowi wotum zaufania, które na tym etapie musi być przegłosowane bezwzględną większością. Jeśli się taka większość nie zbierze, rząd nie zostaje powołany, a konstytucja nakazuje przejście do drugiego kroku.

Inicjatywa tworzenia gabinetu trafia do Sejmu. Formalnie jej podmiotem jest cały Sejm, faktycznie ta jego część, która zawiąże większościową koalicję (na tym etapie ciągle jeszcze chodzi o powołanie rządu mającego poparcie większości posłów). Decydujące jest znowu głosowanie nad wotum zaufania, które ponownie zostaje rozstrzygnięte większością bezwzględną. Jeśli takiej większości ciągle nie ma, konstytucja nakazuje przejście do trzeciego kroku.

Inicjatywa wraca do prezydenta, który "powołuje Prezesa Rady Ministrów i na jego wniosek pozostałych członków Rady Ministrów oraz odbiera od nich przysięgę". Tym razem konstytucja wymaga, aby Sejm udzielił Radzie Ministrów wotum zaufania zwykłą większością. Jeśli się uda, powstaje rząd mniejszościowy, jeśli nie, prezydent musi rozwiązać Sejm i zarządzić przedterminowe wybory.

Nigdy jeszcze pod władzą tej konstytucji rząd mniejszościowy nie działał od początku kadencji, ale przepisy konstytucyjne na to zezwalają. Wystarczy, że za udzieleniem rządowi wotum zaufania zagłosuje więcej posłów niż przeciwko. W sytuacji politycznej, która dziś zdaje się być najbardziej prawdopodobna, wystarczy, by mniejszościowy gabinet Marcinkiewicza poparło tylko PiS, przeciwko była tylko PO, a posłowie pozostałych klubów wstrzymali się od głosu.

Teoretycznie mógłby powstać nawet rząd Mniejszości Niemieckiej, mającej w Sejmie dwa głosy, gdyby przeciwko niemu głosował jeden poseł, a reszta się wstrzymała. Konstytucja umożliwia powstanie rządu o tak słabym poparciu i umożliwia mu trwanie dzięki temu, że koniecznym warunkiem odwołania rządu przez Sejm jest przegłosowanie konstruktywnego wotum nieufności, to znaczy wytworzenie się nowej, ale tym razem już większościowej koalicji.

***

Osobnym problemem jest skuteczność działania takiego rządu. Rząd potrzebuje ustaw do prowadzenia swojej polityki. Te zaś uchwala się zwykłą większością - może więc być tak, że pewne ustawy "przechodzą" w Sejmie, bo większość posłów wstrzymuje się od głosu, a aktywnych przeciwników rządu jest mniej niż jego zwolenników. Ale taka sytuacja nie może trwać cały czas. W szczególności łaskawość Sejmu kończy się, gdy przychodzi do uchwalania ustaw najważniejszych dla państwa, ogniskujących na sobie uwagę opinii publicznej. Z konieczności taka polaryzacja dotyczy projektów, przy pomocy których rząd zamierza wprowadzać w kraju przełomowe zmiany, modyfikować jakieś ważne instytucje (np. ubezpieczenia społeczne, ordynacje wyborcze, podatki) albo wręcz wprowadzać reformy ustrojowe.

Gdyby PiS nie szło do wrześniowych wyborów z zapowiedziami radykalnych zmian, sytuacja i tak byłaby trudna, jednak wobec jego szumnych zapowiedzi koncepcja rządu mniejszościowego wydaje się w najwyższym stopniu ryzykowna. Albo rząd Marcinkiewicza odłoży ambitne pomysły reformatorskie do lamusa i przetrwa dzięki temu, że nie będzie próbował rządzić, zadowalając się jedynie administrowaniem, albo też spróbuje forsować swoje pomysły i wtedy będzie szedł od klęski do klęski. Czy można sobie wyobrazić gabinet, który albo nic istotnego nie robi, albo systematycznie przegrywa najważniejsze głosowania? Można. Byłby to jednak jedynie rząd przetrwania, a, zdaje się, nie o to chodziło braciom Kaczyńskim.

Można sobie jeszcze wyobrazić, że rząd rządzi dzięki temu, iż popierają go jakieś lotne większości - dla ustaw uzdrawiających gospodarkę (albo choćby jej niepsujących jej) byłaby to większość PiS-PO, dla innych większość PiS-LPR-Samoobrona-PSL. Ta polityka byłaby jednak obciążona ryzykiem niepewności, a nawet sprzecznej linii rządu, np. raz ustawy dbające o dyscyplinę budżetową, innym razem rozsadzające budżet. Taki model działania mógłby więc w praktyce okazać się jedynie odmianą polityki dryfowania - mimo pozorów zdecydowania.

Wszystkie sprzeczności czyhające na rząd mniejszościowy ujawniłyby się najpełniej przy okazji ustawy budżetowej. Jej przyjęcie również wymaga tylko zwykłej większości, ale tu trudno liczyć na wyrozumiałość pozostałych klubów. Jest dość prawdopodobne, że taka sytuacja doprowadziłaby do przeciągania się sporów. A Konstytucja mówi jasno, że w razie nieukończenia prac nad budżetem w ciągu czterech miesięcy (czas liczy się od dnia złożenia projektu w Sejmie do dnia przedstawienia ustawy do podpisania prezydentowi) prezydent może, lecz nie musi, rozwiązać Sejm, równocześnie rozpisując przedterminowe wybory. Czy prezydent Kaczyński by go rozwiązał, nie wiadomo. Po doświadczeniach ostatnich tygodni można się obawiać, że duży wpływ na jego decyzję miałaby ocena szans PiS w przedterminowych wyborach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2005