Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na zdrowie!
– Nawzajem!
– Uff!
– A uff, uff.
– Pani stąd?
– O tak. Jestem stąd. Dziennikarka. Putin – uspokoję pana – mnie nie lubi.
– Ale po co tak uspokajać?
– Bo pan przecież z Polski – powiedziała.
A więc Pani Redaktor… Bardzo niezręczne milczenie. Na szczęście po kilku chwilach dodała: – Lubię fursze u Polaków.
Fursz to od fourchette. Przyjęcie na stojąco, zimny bufet, okazja, by się poznać. Ona wyglądała na bywalczynię furszów. Elegancka, czujna, gotowa do błyskotliwych ripost, ale gdzieś w głębi bardzo znużona. Tak jakby jej gotowość do konwersacji, uśmiechy i ukłony miały maskować, że na furszu jest tylko dla furszu. A reszta nie obchodzi ją w najmniejszym stopniu.
– No i jak Petersburg? – spytała sucho.
– Cudowny! – powiedziałem. Zdziwiłem się, że kłamstwo przeszło tak gładko.
– I będzie pan przemawiał na konferencji?
– Jutro o siedemnastej.
– O czym?
– O etyce.
– Hi-hi-hi – zaśmiała się piskliwie, jakoś po mysiemu. – O etyce? W naszym zawodzie? Taki pan zabawny! Przyjdę posłuchać – mówiła obłudnie.
Petersburg to mieszanka obłudy. Myślisz: okno do Europy wyrąbane w bagiennej pustce przez cara. Czytasz: najbardziej zachodnie ze wschodnich miast, źródło oświaty, rozumu i nauk. Ileż to razy słyszałem od petersburżan, że są inni, bardziej wolni, mniej bizantyjscy. I za każdym razem chciałem w to wierzyć. Puszczałem się wtedy w dół Newskiego, mijając pomnik Katarzyny z kochankami u stóp. Miedzianego jeźdźca, który osadza rumaka, brutalnie szarpie kiełzno. Udawałem, że niebo wcale nie jest szczelnie otulone ołowianymi chmurami. A rzeka wcale nie ma koloru stali. I wcale nie miota się jak dziki zwierz. Nie chce wyrwać się z marmurowego więzienia nabrzeży.
To najsmutniejsze miasto na świecie. Udające coś, czym być nie może. Nad wszystkim – nawet jeśli jest imienia Dekabrystów, Sobczaka albo Hercena – i tak unosi się żelazny duch Piotra i żelazna ręka Putina.
Ludzie mówią tu z trochę innym akcentem. Ich codzienny upór budzi podziw, ale i przerażenie. Miasto stoi w tak absurdalnym, nienadającym się do życia miejscu, przeszło powodzie, blokadę. Czasem wydaje się, że tutejsi mogą znieść wszystko. Nawet zachodnie sankcje.
Jak opowiadał mi ktoś dowcipnie, podejście do nich zależy od mody. Gdy Zachód je wprowadził, wieszczono, po cichu naturalnie, że cała rosyjska gospodarka zawali się jak domek z kart. Potem, gdy się nie zawaliła, przewidywano – zgodnie z nurtem oficjalnej propagandy – że sankcje ją tylko wzmocnią. Dziś uważa się, że sankcje prowadzą Rosję prawie do katastrofy, tylko że marsz jest powolny. Nie wiadomo, kiedy skończy się na skraju przepaści.
To bardzo petersburskie podejście.
Z Panią Redaktor spotkałem się dwa dni później w przelocie, na Litiejnym.
– Ha! Zaraz mi pan zrobi awanturę, że nie byłam pana posłuchać?
– W żadnym razie.
– To dobrze. Wie pan, nie mam już sił do tych konferencji. Nie potrafię już słuchać, że dziennikarstwo tutaj już zdechło albo zdechnie lada chwila. To takie…
– … przygnębiające?
– Otóż to!
Spojrzała na mnie badawczo, następnie złapała za klapy marynarki i pociągnęła ku sobie. Jej usta znalazły się bardzo blisko mojego ucha. Usłyszałem jej cichy, tajemniczy szept: – Dziś jest doskonały fursz u Finów! – powiedziała. Potem zaczęła się śmiać, po swojemu piskliwie, jakby po mysiemu. ©℗