Fundament

Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie nie trzeba wpatrywać się w niebiosa. Wystarczy spojrzeć pod nogi.

28.10.2019

Czyta się kilka minut

Wulkan Tambora na wyspie Sumbawa, Indonezja / NASA
Wulkan Tambora na wyspie Sumbawa, Indonezja / NASA

Mimo że zwykle nie myślimy o kamieniach zbyt wiele, to skały pod naszymi nogami i procesy, dzięki którym powstały, decydują o niemal całym naszym życiu. Mówiąc o związkach między geologią a historią naszego gatunku, można zacząć od prawd najbardziej fundamentalnych. My, ludzie, mogliśmy wyewoluować tylko na planecie, która spełniła szereg warunków geologicznych: odpowiednia wielkość, skład chemiczny, odległość od gwiazdy, ale też aktywna tektonika płyt. Procesy geologiczne wpływają jednak na nas również w mniejszej skali: są odpowiedzialne za wielość i rozmieszczenie kultur, a nawet ich postać.

Wędrówki i izolacje

Układ lądów na globie ziemskim to jeden z najbardziej widocznych skutków geologii w działaniu – nieustannego przesuwania się względem siebie płyt tektonicznych. Wystarczy zastanowić się, jak wyglądałby nasz świat, gdyby Homo sapiens powstał i rozwijał się na jednym wielkim superkontynencie, zamiast być porozrzucanym po mniejszych i większych fragmentach lądu. Gdy nasi dalecy przodkowie wychodzili z Afryki w poszukiwaniu nowych terenów, musieli udać się na północ, gdzie istnieją dogodne przejścia do Europy i Azji – z kontynentami tymi Afryka jest jednak połączona wyłącznie wąskimi przesmykami, co zapewniło europejskim neandertalczykom i archaicznym Homo sapiens izolację od Afrykańczyków (zob. artykuł Wioletty Nowaczewskiej na str. 99). Zasiedlanie obu Ameryk odbyło się z kolei znacznie później, i to w odwrotnym kierunku: z północy na południe.

Poważnym ograniczeniem dla wędrówki ludów i wymiany kulturowej są góry. Najlepszym przykładem jest wpływ Himalajów na wzajemne stosunki Indii i Chin. Te dwie starożytne, bardzo silne cywilizacje przez milenia rozwijały się właściwie obok siebie. Na przykład, mimo tysięcy lat sąsiadowania, prawie nie toczyły ze sobą wojen, a te konflikty, w których uczestniczyli przedstawiciele obu tych krajów – jak XIX-wieczne wojny opiumowe – zwykle nie wynikały z ich wzajemnych sporów. Rozprzestrzenianie się buddyzmu w Azji również pokazuje relatywne odseparowanie tych dwóch cywilizacji geologiczną barierą Himalajów. Droga buddyzmu z miejsca swoich narodzin w północno-wschodnich Indiach do Chin wiodła przez dzisiejszy Pakistan i Afganistan – dokładnie dookoła gór – i zajęła ponad 700 lat.

Himalaje to tylko jeden przypadek ogólniejszego zjawiska geologicznego – powstawania gór nad granicą pomiędzy nachodzącymi na siebie płytami tektonicznymi. Innym przykładem są Andy, które dzielą Amerykę Południową południkowo na dwie strefy: cieniutki pas lądu przyległy od zachodu do Oceanu Spokojnego i szeroką nizinę ciągnącą się aż do Atlantyku. Powstałe w owym wąskim zachodnim pasie wielkie cywilizacje prekolumbijskie, jak Norte Chico, Moche czy państwo Inków, nie miały praktycznie kontaktu z ludami „zza gór”, których potomkami są dzisiejsze rdzenne plemiona doliny Amazonki. Do pewnego stopnia można by więc przewidzieć historię ludzkich kontaktów kulturowych – i „mapę izolacjonizmu” – wyłącznie w oparciu o budowę tektoniczną naszego globu.

Geologia i styl

Wykwitła na danym obszarze cywilizacja rozwija się następnie w stopniu i w stylu, na jakie pozwala jej na to środowisko. Spójrzmy choćby na to, w jaki sposób podłoże skalne wpływa na ewolucję architektury. Pewne prawidłowości są dość oczywiste, jak choćby to, że kultury rozwijające się w otoczeniu gigantycznych masywów skalnych często drążą swoje domostwa czy świątynie właśnie w skale (zob. artykuł Piotra Kołodziejczyka poniżej), a na terenach lesistych rozwija się budownictwo drewniane – co świetnie ilustruje choćby nasz Biskupin, ale też cała historia architektury japońskiej.

Tego typu wpływy mogą być jednak znacznie bardziej subtelne. Gotyk rozwinął się w krajach, w których było pod dostatkiem kamienia budowlanego: katedry w Wielkiej Brytanii czy Francji są zwykle zbudowane z piaskowca czy wapienia, a francuscy budowniczy katedr mieli już do wyboru wiele odmian wapienia pochodzących z różnych kamieniołomów. Stąd, przykładowo, w katedrze w Chartres dobrze wyeksponowane portale starannie wyrzeźbiono w importowanym wapieniu paryskim, a ukryte w środku budowli kapitele kolumn już z lokalnego wapienia z Berchères – tańszego, ale bardziej kruchego i trudniejszego w precyzyjnej obróbce.

Na terenie Polski, położonej przecież na glinach i piaskach zrzuconych tu przez lądolód, dostęp do dużych ilości takiego materiału był praktycznie niemożliwy. Dlatego też w naszym kraju, ale też w innych krajach Niżu Europejskiego, jak Niemcy czy Estonia, powstała swoista wersja tego stylu, wykorzystująca lokalnie występujące zasoby: gotyk ceglany. Inny materiał budowlany wymusił wiele modyfikacji. Najbardziej widoczną jest mniejsza ilość zdobień na zewnętrznych ścianach kościołów; w cegłach po prostu ciężko się rzeźbi. Z drugiej strony, do celów ornamentacyjnych może zostać wykorzystany różny stopień wypalenia cegły lub jej okopcenia, skutkujący różnym kolorem – od niedostatecznie wypalonej „niedopałki”, przez „wiśniówkę”, aż po niemal zeszkloną „zendrówkę” i okopconą „kopciałkę”.

Podstawy rewolucji przemysłowej

Czasem geologia wpływa jedynie na detale architektoniczne, a czasem odmienia całą historię ludzkości. Największą zmianą cywilizacyjną, jakiej kiedykolwiek doświadczyła ludzkość, była bez wątpienia rewolucja przemysłowa. Rozpoczęła się w XVIII wieku w Wielkiej Brytanii i w ciągu zaledwie kilku pokoleń ludzie porzucili tryb życia, jaki przez tysiące lat wiedli ich przodkowie, i masowo przenieśli się do miast, by pracować w fabrykach. Większość wykorzystywanej przez nich energii nie pochodziła już z pracy mięśni, lecz ze spalanego węgla, co skokowo podniosło produktywność.

Tym, co umożliwiło wybuch rewolucji przemysłowej właśnie w centralnej Anglii, była specyficzna budowa geologiczna tego obszaru: występowanie tuż obok siebie dużych i łatwo dostępnych pokładów węgla i rud żelaza. Tylko dzięki temu możliwa stała się wielkoskalowa produkcja maszyn parowych. Do ich wyprodukowania potrzebne są obfite zasoby dobrej jakości żelaza, a do funkcjonowania – olbrzymie ilości węgla. Dostępność „czarnego złota” jest tym ważniejsza, że produkcja żelaza sama w sobie również wymaga węgla, którego spalanie pozwala na „odczepienie” atomów tlenu od żelaza, co prowadzi do przemiany rdzawej rudy w lśniący metal. Przed rewolucją przemysłową w procesie tym wykorzystywano głównie węgiel drzewny, jego produkcja wymaga jednak ogromnych ilości drewna, czasu i nakładu pracy. Dostęp do węgla kamiennego okazał się więc prawdziwym zbawieniem. Nigdzie poza Anglią zasoby te nie występowały tuż obok siebie, a co najważniejsze – były zlokalizowane zaraz przy powierzchni. Dzięki temu zamiast wozić rudę do węgla (lub odwrotnie), wszystko produkowano na miejscu i przemieszczano już tylko gotowy produkt. W XVIII i XIX wieku, przed epoką masowego transportu kolejowego, miało to kolosalne znaczenie.

Produkcja dużej ilości żelaza w XVIII-wiecznej Anglii była możliwa tylko dzięki temu, że ponad 400 mln lat wcześniej płyta kontynentalna Europy zderzyła się z Grenlandią i Ameryką Północną. Powstały góry większe od dzisiejszych Himalajów, ciągnące się od Półwyspu Skandynawskiego i Grenlandii na północy, przez Wyspy Brytyjskie, aż do środkowych Stanów Zjednoczonych. W tym czasie wypiętrzyły się także po raz pierwszy nasze Góry Świętokrzyskie. W niektórych miejscach w obrębie tych wyniesień tworzyły się głębokie rowy tektoniczne. Ponieważ kosmicznym zbiegiem okoliczności wszystkie te wydarzenia miały miejsce w okolicach równikowych, a rośliny zaledwie kilkanaście milionów lat wcześniej wyewoluowały pnie i spore liście, w zagłębieniach tych powstały rozległe, gęsto zalesione bagna. Ponieważ bagniste wody odcinały dostęp tlenu, martwe rośliny zostały z czasem zamienione w kamień. Co istotne, w następnych milionach lat obszar ten nie był ośrodkiem żadnych dramatycznych procesów geologicznych, dzięki czemu pokłady węgla przetrwały do naszych czasów.

Węgiel wykorzystywano na Wyspach Brytyjskich już ponad 2 tys. lat przed naszą erą – wiemy, że stosowano go wówczas do ceremonialnego palenia zwłok. W epoce rzymskiej był używany do ogrzewania domów, ale też wzbudzania podziwu wśród pielgrzymów z kontynentu przybywających przed ołtarz z wiecznie płonącymi kamieniami przy świątyni Minerwy w Aquae Sulis (dzisiejszym Bath). Średniowieczna Anglia była jedynym krajem w Europie, gdzie wykorzystywano to źródło energii. Skałę tę nazywano wówczas węglem morskim, bo znajdowano ją głównie pod klifami, z których osypywała się po sztormach.

Same warunki geologiczne oczywiście nie wystarczą, aby doszło do tak ogromnego przełomu cywilizacyjnego, jakim była rewolucja przemysłowa. Konieczne były również rządy prawa oraz sprawne i sprawiedliwe sądy, jednak bez odpowiedniej budowy geologicznej nawet najlepszy system prawny na nic by się nie zdał. Gdyby pierwotnie niewiele znaczące wydarzenie – powstanie pierwszych uskoków zaznaczających rów tektoniczny, w którym powstały angielskie złoża węgla – wydarzyło się 150 kilometrów dalej na wschód, pokłady węgla znalazłyby się dziś głęboko pod wodami Morza Północnego, a historia ludzkości wyglądałaby zupełnie inaczej.

Kulturotwórcze katastrofy

Santorini to senna grecka wysepka zamieszkana dziś przez zaledwie 15 tys. ludzi. 3600 lat temu była jednak miejscem jednej z największych eksplozji wulkanicznych, jakie widział człowiek. Wyspa była wówczas dużo większa, a żyli na niej przedstawiciele zaawansowanej cywilizacji minojskiej. Wykopaliska w miejscowości Akrotiri dowodzą, że funkcjonowało tam duże miasto, z budynkami wysokimi na co najmniej trzy piętra, wyposażonymi w kanalizację z zimną i ogrzewaną geotermalnie wodą płynącą oddzielnymi systemami rur. Domy ozdabiano wymyślnymi freskami. Mieszkańcy tego miasta zajmowali się między innymi przetwarzaniem miedzi z pobliskiego Cypru oraz produkcją tekstyliów, a notatki handlowe zapisywali nieodczytanym dotychczas pismem linearnym A. Wszystko to skończyło się w ciągu jednego dnia, gdy obudził się wulkan, na którym mieszkali. Być może niektórym ludziom udało się uciec – erupcję tego typu często poprzedza duże trzęsienie Ziemi – pozostali zginęli na miejscu. Sto kilometrów sześciennych skał znalazło się w powietrzu, aby następnie spaść na ziemię, otulając ją gorącym płaszczem – tak jak w Pompejach, ale na dużo większą skalę. Znaczna część wyspy znalazła się pod wodą.

Czy ta historia nie brzmi znajomo? Dumna, potężna cywilizacja wyspiarska, zatopiona w jednej chwili przez niewyobrażalną katastrofę, i nieliczni uciekinierzy, którzy dali radę przekazać informacje o tym, co miało miejsce, i podzielić się wiedzą, jaką zgromadzili, mieszkając w tym raju. Tak, katastrofa Santorini dała początek legendzie o Atlantydzie.

W 1815 r. w Indonezji wybuchł wulkan Tambora. Eksplozję słychać było z odległości ponad 2 tysięcy kilometrów. Od samego wybuchu zginęło co najmniej kilkanaście tysięcy ludzi, a wywołany przez niego głód pochłonął dalszych kilkadziesiąt tysięcy ofiar. W stratosferę wstrzyknięte zostały kilometry sześcienne pyłu i tlenku siarki, co wywołało krótkotrwałe, ale bardzo gwałtowne globalne zmiany klimatyczne: 1816 rok został nazwany „rokiem bez lata”. Zima była długa, a wiosna zimna i deszczowa. Niemal każdej majowej nocy występowały przymrozki, a obfite opady śniegu zdarzały się nawet pod koniec lipca. Większość roślin przemarzła, zbiory były fatalne. Duża część zwierząt nie przeżyła – zdychając z przechłodzenia lub głodu. Ocenia się, że w samej Europie zginęło wskutek tych zmian 100 tys. osób.

Nie wszystkie skutki erupcji Tambory były jednak tragiczne. Utrzymująca się po wybuchu w powietrzu mgiełka z pyłu wulkanicznego i związków siarki nadała niebu nietypowy żółto-pomarańczowo-różowy kolor. Staranna analiza palet barwnych stosowanych przez malarzy w latach przed wielkimi erupcjami i po nich pokazuje, że owe nietypowe zjawiska atmosferyczne inspirują do stosowania nowych rozwiązań malarskich. Przykładowo, z badań takich wynika, że wybuch Tambory, a następnie filipińskiego wulkanu Babuyan w 1831 r. miał wpływ na charakterystyczny styl malowania nieba przez angielskiego prekursora impresjonizmu J.M.W. Turnera oraz innych współczesnych mu malarzy, na przykład niemieckiego romantyka Caspara Davida Friedricha, na obrazach którego wielką rolę również odgrywa dramatyczne oświetlenie.

Najbardziej niespodziewany wpływ na kulturę miały jednak nieudane wakacje, jakie w owo pełne śniegu lato spędzali nad Jeziorem Genewskim w Szwajcarii Mary Shelley, George Byron, John Polidori i ich przyjaciele. Z powodu fatalnej pogody towarzystwo siedziało większość czasu w domu. Któregoś razu uwięzieni w chatce goście wpadli na pomysł urządzenia nieformalnego konkursu na najstraszniejsze opowiadanie. Wtedy właś- nie Mary Shelley stworzyła swoje debiutanckie dzieło „Frankenstein, czyli nowy Prometeusz”, które dało początek literaturze fantastyczno-naukowej, zaś John Polidori napisał opowiadanie „Wampir”, które wprowadziło tego potwora do europejskiej literatury.

Siedziba bogów

Nietypowe obiekty geologiczne inspirowały uczucia religijne od najdawniejszych czasów. Wulkany często uważano za siedziby bogów: Hefajstos, zwany też po prostu Wulkanem, mieszkał w Etnie. Uluru, ogromny australijski ostaniec piaskowcowy wystający ponad otaczający, płaski jak stół teren, jest uważany za święte miejsce. Mieszkają tam nie tylko liczne bóstwa, ale, co ważniejsze dla Aborygenów, tam gromadzą się duchy przodków. Tradycyjnie prawo do wdrapania się na jego czubek przysługiwało tylko osobom, które przeszły długotrwałe szamańskie szkolenie i zdały specjalny test. Dlatego też rdzenni mieszkańcy Australii apelują do turystów, żeby ci powstrzymali się od wchodzenia na Uluru, i po prostu podziwiali jego piękno z dołu.

Nagłe pojawienie się nowych struktur geologicznych, szczególnie tych związanych z tajemniczymi gośćmi z nieba, często inicjowało powstanie nowych legend i miejsc kultu. Gdy nawet stosunkowo niewielka, kilkudziesięciometrowa asteroida uderza w Ziemię, to wydarzenie może być obserwowane z odległości co najmniej kilkudziesięciu kilometrów. W ten sposób miejsce upadku zostaje w widoczny sposób naznaczone przez niebiosa. Krater Kaali w Estonii ma zaledwie 100 metrów średnicy, ale od dawna stanowi ważne miejsce dla okolicznej ludności. Archeolodzy znaleźli w nim ślady działalności religijnej w postaci zabudowań świątynnych i wotów wrzucanych do środka. Jedna z najwcześniej zapisanych estońskich legend również dotyczy tego miejsca. W „Kronice” Henryka Łotysza z XII wieku, najstarszym znanym źródle pisanym dotyczącym historii tych ziem, napisano, że bóg Tharapita, który jest estońską inkarnacją skandynawskiego Thora, narodził się we wzgórzach Ebavere w północno-wschodniej Estonii, a następnie przeleciał na wyspę Saaremaa, gdzie dokonał „twardego lądowania”. Kaali figuruje również w innych legendach, większość z nich zawiera wzmiankę o jasnym obiekcie spadającym z nieba.

Nie wiemy co prawda, czy te historie rzeczywiście przekazują zniekształcone relacje naocznych świadków, czy też zostały wymyślone później, żeby wyjaśnić tę dziwną strukturę pośród płaskiego estońskiego krajobrazu. Jedyne, czego możemy być pewni, to że w czasie, gdy 3,5 tys. lat temu niewielka żelazna asteroida uderzała w południowo-zachodnią Estonię, region ten był już zamieszkany przez ludzi, o czym świadczą nie tylko liczne znalezione tam artefakty, takie jak zagubione toporki, ale także pyłki roślin uprawnych, jasno dowodzące, że prowadzono tu już działalność rolniczą. Taka kosmiczna kolizja musiała wywrzeć gigantyczne wrażenie na mieszkańcach tych okolic.

Skały pod naszymi stopami kształtują również przyszłość. Prawdopodobnie najbardziej dramatyczna przemiana kulturowa w najbliższych czasach będzie związana z tą samą skałą, która stała się podstawą poprzedniej wielkiej zmiany: węglem. Uwolniony do atmosfery dwutlenek węgla już teraz powoduje znaczące zmiany klimatu, wywołując zwiększenie intensywności ekstremalnych wydarzeń pogodowych oraz pustynnienie gościnnych dotychczas obszarów, a także podnosząc poziom oceanu. Ich konsekwencją będą bez wątpienia duże zmiany kulturowe na całym świecie. Najważniejsze z nich będą wynikiem czekających nas ogromnych migracji klimatycznych – a więc zjawiska, które zdążyło już wielokrotnie odbić swoje piętno na historii ludzkości, na dobre i na złe. ©

 

ANNA ŁOSIAK jest geolożką planetarną, pracuje na Uniwersytecie Exeter w Wielkiej Brytanii, zajmuje się badaniami powierzchni Marsa oraz kraterów uderzeniowych na Ziemi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Geolożka planetarna, obecnie pracuje na Uniwersytecie w Exeter w UK badając małe kratery uderzeniowe na Ziemi. Związana z Instytutem Nauk Geologicznych PAN gdzie zajmowała się badaniami powierzchni Marsa. Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, Michigan State… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Wielkie pytania na nowo #3: Kultura