Franziska obrywa od obu stron

Konflikt bliskowschodni przenosi się na niemieckie ulice. Migranci z krajów arabskich stawiają pod znakiem zapytania niemiecki konsensus wobec Żydów i Izraela.

24.05.2021

Czyta się kilka minut

Przeciw Izraelowi, za Palestyną: takie demonstracje odbywają się na ulicach wielu niemieckich miast. Na zdjęciu: Berlin, 17 maja 2021 r. /  / PIERRE ADENIS / LAIF / FORUM
Przeciw Izraelowi, za Palestyną: takie demonstracje odbywają się na ulicach wielu niemieckich miast. Na zdjęciu: Berlin, 17 maja 2021 r. / / PIERRE ADENIS / LAIF / FORUM

Nasz zachodni sąsiad to dziś jeden z największych tygli kulturowych świata. Spośród 83 mln ludzi, którzy żyją w Niemczech, ponad 10 mln to obcokrajowcy. Co więcej, co czwarta osoba ma tu korzenie migracyjne: albo ona sama, albo jej rodzice lub dziadkowie mieszkali wcześniej gdzie indziej, rozmawiali w innym języku, czuli się kimś innym.

Choć ta ogromna grupa z czasem coraz bardziej integruje się z niemieckim społeczeństwem, to często przez wiele pokoleń chroni swoją tożsamość związaną z dawną ojczyzną. Widać to dobrze dziś – po protestach organizowanych na ulicach miast. Bo tematy ściśle niemieckie to tylko ich część, być może nawet mniejsza. Dominują tematy światowe.

Bombarduj Tel Awiw

Gdy więc polski Trybunał Konstytucyjny wydał jesienią 2020 r. wyrok w sprawie aborcji, w kilkudziesięciu niemieckich miastach tłumy skandowały po polsku antyrządowe hasła. Gdy milicja Łukaszenki rozpędzała protestujących Białorusinów, w Berlinie regularnie szły biało-czerwono-białe marsze. Stale na ulice wychodzą tu Kurdowie, antyputinowscy Rosjanie i przedstawiciele innych nacji, reagując na sytuację w swoich byłych ojczyznach. Odbywa się to pod okiem policji i przy co najwyżej lekkim zdziwieniu rdzennych Niemców, którzy nie rozumieją haseł skandowanych w różnych językach.

Jednak protesty, które w tych dniach odbywają się na terenie całych Niemiec, mają inny przebieg. Przykładowo: w sobotę 15 maja ponad 3,5 tys. demonstrantów zgromadziło się w berlińskiej dzielnicy Neukölln, aby wyrazić solidarność z Palestyńczykami. W tłumie dominowali młodzi mężczyźni z flagami Turcji, Palestyny, a także Hamasu. Skandowano: „Cholerni Żydzi” i „Izrael to morderca dzieci”. Z pobliskiej kawiarni puszczono piosenkę „Udrub udrub Tal Abib” (arab.: „Bombarduj, bombarduj Tel Awiw”).

Już kilka dni wcześniej – zaraz po tym, jak na Bliskim Wschodzie zaczęła się kolejna zbrojna odsłona konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami [patrz tekst w tym numerze w dziale Świat – red.] – w kilku miastach doszło do ataków na synagogi i palenia flag izraelskich przy okazji spontanicznych propalestyńskich zgromadzeń.

Takie groźby, wykrzykiwane pod adresem Żydów, w Niemczech brzmią szczególnie złowieszczo. W ubiegłym stuleciu to niemiecki naród, zaślepiony ideologią Adolfa Hitlera, pozwolił na realizację planu narodowych socjalistów; Holokaust pochłonął ok. 6 mln ofiar. Wstyd i skrucha wobec Żydów, a także poczucie odpowiedzialności za istnienie Izraela stały się z czasem jednym z fundamentów powojennych Niemiec. Izrael mógł liczyć na wsparcie polityczne i także militarne [patrz „TP” nr 47/2020 – red.] bez względu na to, która opcja polityczna rządziła w Bonn, a później w Berlinie.

Jednak w tych majowych dniach na ulice niemieckich miast nie wychodzą rdzenni Niemcy, którzy wychowali się w duchu Erinnerungskultur, kultury pamięci, jakiej centralnym spoiwem jest pamięć o Holokauście. Antyizraelskie i antysemickie hasła wznoszą głównie imigranci z krajów arabskich, a także Turcy (ci drudzy żyją tu już czasem w drugim, trzecim pokoleniu).

Granice krytyki

Po roku 2015 – po tym, jak kanclerz Angela Merkel otworzyła szeroko granicę przed uchodźcami i imigrantami – niemieckie elity sporo się napracowały, aby społeczeństwo zaakceptowało nowych przybyszów, głównie z państw islamskich. Teraz, po wybuchu antyizraelskich nastrojów na niemieckich ulicach i w sieciach społecznościowych, współrządzący krajem politycy chadeccy (CDU/CSU) zaczęli głośno mówić o problemie tzw. importowanego antysemityzmu.

Bo intensywność obecnych antyizraelskich demonstracji to coś nowego; nowe jest też, że mają one miejsce również we wschodnich landach. Niemniej reakcje ulicy na wydarzenia na Bliskim Wschodzie to w Niemczech już od wielu lat nieformalna tradycja. Place i ulice Berlina oraz metropolii w zachodnich landach zapełniały się więc latem 2014 r., gdy doszło do kilkutygodniowej eskalacji izraelsko-palestyńskiej, a także w grudniu 2017 r., gdy Donald Trump ogłosił, że USA uznają Jerozolimę za stolicę Izraela.

Za każdym razem niemiecka opinia publiczna zadawała sobie pytanie, co jest jeszcze uprawnioną (i dozwoloną prawnie) krytyką działań Izraela, a co już antysemityzmem. Dziś takie pytanie jest jeszcze bardziej aktualne.

– Niemiecki rząd ma dość jasną linię: „Stoimy po stronie Izraela”. I większość społeczeństwa widzi to podobnie – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Franziska Ilse-Shams, pracownica społeczna organizacji „DaMigra”, która w Halle (wschodnie Niemcy) zajmuje się imigrantami.

Od przeszło dekady nasza rozmówczyni angażuje się w dialog kulturowy między Arabami i Żydami. – Pewne rzeczy są jasne. Groźby słowne wobec Żydów czy ataki na synagogi to już sprawy dla policji, a nie do dyskusji, czy to antysemityzm, czy jeszcze nie – mówi Ilse-Shams. Ale dodaje, że merytoryczne dyskusje wokół konfliktu na Bliskim Wschodzie są często ekstremalnie trudne. – Sama byłam wielokrotnie nazywana antysemitką, gdy np. krytykowałam przyjętą przez Kneset ustawę o Izraelu jako państwie narodu żydowskiego, albo gdy krytykowałam politykę osadniczą izraelskiego rządu – przyznaje.

Franziska Ilse-Shams przyznaje, że gdy w internetowych dyskusjach stara się wyważyć racje, najczęściej obrywa od obu stron.

Tysiące wolnych elektronów

Izrael jest postrzegany jako wróg numer jeden w wielu krajach arabskich, których tysiące obywateli co roku składają w Niemczech wnioski o azyl. Franziska Ilse-Shams przekonuje, że dla wielu z tych ludzi krytyczny stosunek wobec Izraela to nie tylko wynik krzywdzących stereotypów na temat Żydów, silnie zakorzenionych w świecie arabskim, lecz także konsekwencja działań Izraela.

– Mój mąż pochodzi z Libanu i dobrze pamięta drugą wojnę izraelsko-libańską z 2006 r. Z kolei jego matka pamięta wkroczenie armii izraelskiej na libańskie terytorium w latach 80. XX wieku – opowiada.

Kraj jej męża oficjalnie jest w stanie wojny z Izraelem, kontakty z obywatelami Izraela są w Libanie prawnie zabronione.

W Halle, gdzie mieszka rozmówczyni „Tygodnika”, w ostatnich tygodniach również doszło do antyizraelskich protestów, podczas których padały antysemickie hasła. Ludzie zwołali się podczas modlitwy w meczecie. Kto dał sygnał, dokładnie nie wiadomo.


UCHODŹCY I MIGRANCI – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Faktem jest, że państwo niemieckie nie kontroluje imamów i działalności edukacyjnej adresowanej do muzułmanów, którą oferują w Niemczech meczety. Zdecentralizowana sieć tysięcy małych islamskich wspólnot i setek organizacji religijnych to dla lubiących porządek Niemców twardy orzech do zgryzienia. Właściwie każdy meczet jest wolnym elektronem, a to, co głosi, zależy od miejscowego imama. Największym związkiem muzułmańskim w Niemczech jest Turecko-Islamska Unia Instytucji Religijnych (DITIB), finansowana przez Turcję.

„Takie związki są kontrolowane przez rządy w Ankarze, Teheranie czy Rijadzie, które wysyłają swoich przedstawicieli do Niemiec, by głosili nienawiść, w tym także antysemityzm” – mówił poseł Zielonych Cem Özdemir, komentując ostatnie protesty. On sam pochodzi z rodziny tureckiej i muzułmańskiej.

Niejasne statystyki

Eksperci badający zjawisko antysemityzmu wskazują, że problemu nie można jedynie spychać na imigrantów wyznających islam. Niechęć do Izraela, która płynnie może przerodzić się we wrogość wobec Żydów, łączy radykalnych muzułmanów, tureckich nacjonalistów, niemiecką skrajną lewicę oraz niemieckie grupy skrajnie prawicowe.

W 2020 r. niemiecka policja zarejestrowała 2351 przestępstw o podłożu antysemickim – sześć takich spraw na dobę. To smutny rekord: o 16 proc. więcej niż w 2019 r. Wśród zgłoszonych spraw są przypadki podburzania, agitacji słownej, fizycznych ataków i niszczenia mienia.

Zdecydowana większość takich przestępstw została przypisana środowiskom skrajnej prawicy. Ale organizacje żydowskie, w tym Centralna Rada Żydów w Niemczech (główna reprezentacja tutejszej społeczności żydowskiej), zgłaszają wątpliwości wobec metodologii używanej przez policję. Główny problem ma polegać na tym, że gdy nie uda się namierzyć sprawcy, sprawę z automatu przypisuje się skrajnej prawicy.

Można zrozumieć, że taka logika miała sens kilka dekad temu, gdy z dużym prawdopodobieństwem antysemityzmu można było szukać przede wszystkim w niemieckich grupach neonazistowskich. Ale dziś z wywiadów, które z ofiarami ataków prowadzą organizacje żydowskie, ma wynikać, że blisko jedna trzecia ofiar opisuje sprawców jako „osoby o ekstremistycznych przekonaniach muzułmańskich”.

Pod stałą ochroną

Na najnowsze wybuchy antysemityzmu najmocniej chyba zareagowali politycy chadecji. Przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble (CDU) mówił, że państwo powinno użyć pełnej siły przeciw sprawcom przestępstw antysemickich, i przypomniał, że ma ono obowiązek udzielenia jak największej ochrony instytucjom żydowskim. To drugie zresztą już się dzieje: np. w Berlinie 85 miejsc ważnych dla niemieckich Żydów – synagogi, szkoły, przedszkola, miejsca pamięci – jest pod stałą ochroną policji.

Z kolei sekretarz generalny CDU Paul Ziemiak zapowiedział wprowadzenie zakazu używania flagi Hamasu i zakazu działalności Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny (jego członkowie współorganizowali propalestyńskie demonstracje). Natomiast z inicjatywy federalnego ministra spraw wewnętrznych Horsta Seehofera policja przeprowadziła naloty na mieszkania członków organizacji, które zbierały w Niemczech pieniądze dla libańskiego Hezbollahu. Zbrojne skrzydło tej partii jest uznawane przez Unię Europejską za organizację terrorystyczną.

Z wyborami w tle

Sięganie po zdecydowane środki wpisuje się dziś także w logikę kampanii wyborczej.

Od kilku lat populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD) stara się przekonać, że tylko ona – za sprawą jej zdecydowanego sprzeciwu wobec imigracji z państw arabskich – chroni interesy ok. 200 tys. Żydów, którzy żyją w Niemczech. W AfD powstała nawet grupa jej żydowskich członków; to głównie emigranci z krajów byłego Związku Sowieckiego. Zdecydowane działanie wobec islamskich radykałów miałoby pomóc dziś chadecji w odebraniu Alternatywie choćby paru punktów w wyborach do Bundestagu, zaplanowanych na wrzesień tego roku.

Z kolei Zieloni, którzy też liczą na zwycięstwo w tych wyborach, a dodatkowo w swoich szeregach mają największy procent członków o pochodzeniu imigranckim, akcentują potrzebę zmian w edukacji. Chcą, aby prócz kanonu, który opiera się na uczeniu o Holokauście i niemieckiej winie, rozmawiać też o współczesnych formach antysemityzmu i rozbrajać uprzedzenia, które są silne w arabskim kręgu kulturowym.

– Oni muszą przede wszystkim zacząć chodzić do szkół – tak o imigranckiej młodzieży mówi Franziska Ilse-Shams. Z własnego doświadczenia pracy z młodzieżą z kręgów arabskich, Franziska wskazuje na problem dotyczący wielu rodzin uchodźczych: ich dzieci szybko znikają z niemieckiego systemu nauczania. – I wtedy wystarczy, że pozostaną pod wpływem poglądów swoich rodziców albo trafią do meczetu, w którym głoszone są radykalne tezy.

– Liczba młodych imigrantów przybywających do Niemiec raczej się nie zmniejszy – ocenia realistycznie Ilse-Shams. Muzułmanów, których dziś jest w Niemczech ponad 5 mln, będzie przybywać. Równocześnie nie widać końca konfliktu na Bliskim Wschodzie. – A jednocześnie w Niemczech będziemy dalej żyć w poczuciu winy i odpowiedzialności za Holokaust. To są dwa bieguny, wokół których musimy szukać porozumienia – podkreśla Franziska Ilse-Shams.©



ŁUKASZ GRAJEWSKI został laureatem Nagrody im. MACIEJA PŁAŻYŃSKIEGO w kategorii dziennikarz krajowy publikujący na tematy polonijne za reportaż o losach polskich pracowników jednego z wielkich niemieckich zakładów mięsnych, opublikowany na naszych łamach („Jesteśmy towarem” – czytaj na powszech.net/jestesmytowarem).
AUTOROWI SERDECZNIE GRATULUJEMY!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2021