Fotografie z Markowej

Świadkowie opowiadali potem, że Józef Kokott, żandarm, najgorszy z nich wszystkich, mówił, że gdyby nikt nie doniósł, to by tych Żydów wcale nie szukali. Skąd mieliby wiedzieć, że ukryli się właśnie u Ulmów?.

24.07.2005

Czyta się kilka minut

Józef Ulma ze współpracownikami przed budynkiem mleczarni /
Józef Ulma ze współpracownikami przed budynkiem mleczarni /

1. Fotografie Ulmy są w każdym markowskim domu, w każdym rodzinnym albumie. Występy chóru, orkiestry strażackiej, dożynki, przedstawienia teatralne, pierwsze Komunie święte. Stare, czarno-białe fotografie, które Józef Ulma zrobił na własnoręcznie skonstruowanym aparacie. Fotografowania uczył się z książek. W jego księgozbiorze zachował się podręcznik autorstwa W. Niemczyńskiego z 1922 r. z ekslibrisem: “Biblioteka Domowa Józefa Ulmy". To był największy księgozbiór we wsi.

Fotografował też rodzinę. Zdjęcia żony Wiktorii, dzieci, które po kolei przychodziły na świat: Stasia, Władzia, Antoś, Franek. Na jednym z nich, wykonanym samowyzwalaczem, zapewne w styczniu-lutym 1944 roku, Wiktoria trzyma na rękach najmłodszego synka. Obok Józef i pozostała szóstka ich dzieci. Stasia, która za kilka miesięcy miała iść do pierwszej Komunii, karmi młodszego braciszka. Józef Ulma poważny, ze zmarszczonym czołem, patrzy w obiektyw. Wiktoria w zaawansowanej ciąży, za miesiąc, może dwa, ma urodzić ich siódme dziecko. To ostatnie zdjęcie Ulmów.

- O, tu jestem, ten łysy chłopak - Stanisław Niemczak pokazuje zdjęcie z wesela Wiktorii Niemczak i Józefa Ulmy. Rok 1935. Miał cztery lata. Na fotografii obok Józefa jego dwóch braci i siostra. Najmłodszy Władysław miał wtedy siedemnaście lat. Do dziś mieszka w Markowej - kilometr od domu Ulmy. Tam właśnie przyszedł ukraiński policjant Włodzimierz Łeś, żeby zrobić sobie zdjęcie. Tak naprawdę chciał sprawdzić, czy ci Żydzi są u Ulmów. Potem powiedział o tym żandarmowi Józefowi Kokottowi z Łańcuta. Kokott miał 23 lata, był Czechem, mówił po polsku, w Łańcucie wszyscy się go bali. Opowiadał potem, że gdyby nikt nie doniósł, to by tych Żydów wcale nie szukali. Skąd mieli wiedzieć, że ukryli się właśnie u Ulmów?

2. Władysław Ulma, rocznik 1918, brat Józefa. Ten, który stoi na ślubnym zdjęciu brata. Najmłodszy z rodzeństwa: różnica wieku między Józefem a Władysławem wynosiła osiemnaście lat. Dziś powoli czyta spisany na kartce życiorys brata: gdzie chodził do szkoły, gdzie służył w wojsku, kiedy się ożenił, jakie prenumerował czasopisma. Każdy fakt jest ważny. Na przykład: za hodowle morw i jedwabników Józef Ulma otrzymał 140 i 200 złotych nagrody. Trudnił się introligatorstwem, znał na elektromechanice: - Brat mieszkał na uboczu, z dala od zabudowań. Ci Żydzi pochodzili z Łańcuta, było ich chyba siedmioro. Znali się. Przed wojną przychodzili do Markowej i handlowali z nami. Podczas okupacji byłem tam może ze dwa razy. Widziałem Żydów. Tak, pamiętam datę: 24 marca 1944 roku. To była straszna tragedia.

Zofia Ulma, żona Władysława: - Pięć lat temu żyło jeszcze wielu świadków, a dziś prawie wszyscy pomarli.

3. - Wujek był w tamtych czasach nowatorem - opowiada Stanisław Niemczak z Łańcuta. Urodził się w Markowej, jego matka była siostrą Wiktorii Ulmy, z domu Niemczak. Tylko Ulma w Markowej otrzymał dwa dyplomy na Powiatowej Wystawie Rolniczej w Przeworsku: “za pomysłowe ule i narzędzia pszczelarskie własnej konstrukcji" oraz “za wzorową hodowlę jedwabników i wykresy ich życia".

Pewnego razu do Ulmy przyjechał właściciel ziemski z Przeworska Andrzej Lubomirski wraz ze starostą: - To chyba wzięło się stąd, że wujek w latach 30. ukończył szkołę rolniczą w Pilznie. W Markowej zaczął uprawiać sałatę, warzywa, szpinak, czego przedtem nikt tu nie robił. Miał szkółkę nasion, które często rozdawał wśród ludzi. Prowadził lekcje sadownictwa dla dzieci w szkole w Markowej.

Dwa lata przed wybuchem wojny Ulma sprzedał ziemię, dołożył oszczędności i kupił pochodzącą z parcelacji ziemię w Wojsławicach koło Sokala. Tam była ziemia lepsza niż w Markowej. Mieli wyjechać, były już zamówione wagony, drzewo na budowę, ale Józef Ulma zamiast do Sokala poszedł na wojnę. W 1939 roku Markowa liczyła 931 domów, prawie 4500 mieszkańców. Wśród nich 30 żydowskich rodzin. 120 osób.

Stanisław Niemczak: - Tę wojnę zapamiętałem tak: staliśmy z chłopakami na skrzyżowaniu drogi Łańcut-Kańczuga. Jednego dnia szło wojsko polskie, zmęczone, na piechotę, a następnego przyjechali Niemcy samochodami. I to wszystko.

- Pamiętam, jak wujek wrócił z wojny, chyba pod koniec października, w każdym razie było już zimno, wynędzniały, chory na czerwonkę - opowiada Niemczak. - Przyszedł do nas do domu, bo ciotka Wiktoria z dziećmi zamieszkała u rodziców. Mieszkali u nas jeszcze jakiś czas, dopiero gdy wyzdrowiał, wrócili do siebie. Nic nie mieli, bo Ulma sprzedał ziemię. Żeby z czegoś żyć, zaczął garbować skóry. No i robił zdjęcia.

4. To musiała być jesień 1942 roku, gdy dla Żydów z Markowej nie było już ratunku. Rok wcześniej jarosławski starosta (Kreishauptmann) zakazał im opuszczać miejscowości, w których mieszkają. Ale wtedy jeszcze łatwo było się ukryć: w lesie, w polu, u sąsiada. Wiosną 1942 roku Żydom z Markowej nakazano opuszczenie wioski. Wyjechało niewielu, głównie starsi, i nikt nie wie, co się z nimi stało. Zapewne rozstrzelano ich w lasach koło Wólki Pełkińskiej lub w obozie zagłady w Bełżcu.

Latem i jesienią 1942 roku w Markowej i okolicznych miejscowościach urządzono polowanie na ukrywających się Żydów. Niemieccy żandarmi i polscy granatowi policjanci wyciągali ich z domów, przeszukiwali zarośla i jary. Tych, których złapano, poprowadzono do domu przy głównym skrzyżowaniu Markowej. Duże, betonowe piwnice zamieniono na areszt. Rankiem wyprowadzano ich grupami po cztery osoby, potem słychać było strzały. Pochowano ich na skraju wsi, w miejscu, gdzie przed wojną grzebano padłe zwierzęta. Po wojnie ciała ekshumowano i przeniesiono na cmentarz żydowski w Michałówce. Nie wiadomo, ilu ich dokładnie było. Może pięćdziesięciu? A może stu?

Rodzina Schallów mieszkała w Łańcucie. - Stary Schall był handlarzem bydła, wujek znał go sprzed wojny - opowiada Niemczak. - Kiedy Niemcy zaczęli prześladować Żydów, schronił się u Włodzimierza Łesia, Ukraińca. W zamian Schall zapisał mu dom i pole. Ale potem musieli zmienić kryjówkę - może dlatego, że Łeś nie chciał dłużej ich trzymać albo zrobiło się to niebezpieczne. Wtedy trzech Schallów przyszło do Ulmy i poprosiło o ratunek.

Chaim Goldman mieszkał w pobliżu. Wraz z żoną prowadził niewielkie gospodarstwo i mały sklep przy głównym skrzyżowaniu Markowej. Zanim zapukali do Ulmów, ukrywali się u Niemczaków, rodzeństwa Wiktorii. Nie mogli tam zostać, bo Niemczakowie mieszkali niedaleko posterunku granatowej policji. Przyszli z dwiema córkami Gołdą i Gienią, oraz córką jednej z nich. Od jesieni 1942 roku na strychu w domu Ulmów mieszkały dwie żydowskie rodziny. W sumie osiem osób. Józef Ulma też miał rodzinę. Wiedział, co groziło za ukrywanie Żydów.

5. Roman Kluz mieszka koło kościoła i cmentarza. Jak większość starszych mieszkańców Markowej dobrze pamięta Ulmów. Bywał w ich domu, przed wojną chodził do klasy z najstarszą córką Józefa i Wiktorii - Stasią. W 1944 roku mieli razem przystąpić do pierwszej Komunii. Prowadzi na cmentarz, gdzie po wojnie przeniesiono ciała zamordowanych, pokazuje mogiłę. Sporo osób tu przychodzi, zwłaszcza odkąd Ulmami zainteresowali się dziennikarze. Dlatego jakiś czas temu przy głównej alejce cmentarza postawiono tablicę: “Do grobowca rodziny Ulmów".

- Czy to Łeś wydał, czy ktoś mu ze wsi doniósł, to nie wiem - mówi Kluz. - Ale mogło też być tak, że sami Schallowie mu powiedzieli, bo przecież zostawili u niego część rzeczy i od czasu do czasu szli w nocy dziesięć kilometrów do Łańcuta po pościel, ubranie. Mogli się wygadać. On zresztą bał się, że gdy skończy się wojna, to mu dom i ziemię zapisaną przez Schallów odbiorą.

- Dużo osób w Markowej wiedziało, że u Ulmów są Żydzi - opowiada Stanisław Niemczak. - On ich zresztą specjalnie nie ukrywał. Zajmował się wtedy garbowaniem skór i pomagali mu na podwórku. No i zakupy, które robiła Ulmowa, też musiały wzbudzać podejrzenia. Za dużo tego było nawet na tak liczną rodzinę.

Jan Jakielaszek miał pole zaraz za domem Ulmów. Jechał wozem zaprzęgniętym w konia. Dzieci Ulmów wybiegły i wieszały się na wozie. Nigdy nie zapomni ich oczu.

6. Stanisław Niemczak: - Dowiedzieliśmy się rano od mamy. Szła do kościoła, zawróciła, ojciec leżał chory. Cała wieś była w rozpaczy.

Zofia Ulma, żona Władysława, była jeszcze dzieckiem: - Pamiętam, jak mama mówiła: nie spałam, koło trzeciej była strzelanina. A rano przyszła sąsiadka. Płacze: Ulmów rozstrzelali. Nie tylko Żydów, ale ich wszystkich.

Jeszcze podczas snu zginęli dwaj bracia Schallowie oraz Gołda Goldman. Potem kolejno: jeden z Schallów, Gienia Goldman z małym dzieckiem i dwaj Schallowie, najstarszy jako ostatni. Potem przed dom wyprowadzono Józefa i Wiktorię. Czwórkę dzieci własnoręcznie zastrzelił Kokott. Potem jeden z żandarmów zastrzelił dwójkę pozostałych. Zginęły: Stasia, Basia, Władek, Franek, Antek, Marysia i ostatnie, siódme - na kilka dni przed urodzeniem. Szesnaście ofiar w kilkanaście minut.

Edward Nawojski z Kraczkowej - furman - na rozkaz żandarmów transportował ich z Łańcuta do Markowej. W 1957 roku zeznawał podczas procesu Józefa Kokotta przed Sądem Wojewódzkim w Rzeszowie (skazano go na karę śmierci, Rada Państwa zamieniła ją na dożywocie; później zmniejszono wyrok do 25 lat, zmarł w więzieniu w Raciborzu w 1980 roku). Nawojski mówił przed sądem: “W czasie rozstrzeliwania na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani".

Rzeczy Ulmów załadowano na furmanki. Ich ciała oraz ciała Golmanów i Schallów pochowano w dwóch dołach. Osobno.

Roman Kluz: - Mój tata był stolarzem. Pamiętam, jak jakieś dwa-trzy dni po tym mordzie zbił po kryjomu cztery skrzynie. Ze strzępów późniejszych rozmów dorosłych ułożyłem sobie, że nocą pojechał saniami z Antonim Szpytmą i jeszcze kilkoma gospodarzami pod dom cioci Wiktorii. Wozu nie brali, żeby koła nie stukały. Odkopali wszystkich i po dwoje kładli do skrzyni. Wtedy zobaczyli, że ciocia urodziła to siódme dziecko, co je nosiła. Na cmentarz wieźli ich polami naokoło, żeby nikt nie zobaczył. Tata strasznie to wszystko przeżył. Miał 46 lat, jak zmarł na zawał.

7. Janina Kluz (z domu Szylar), żona Zbigniewa (brata Romana), mieszka w domu przy głównym skrzyżowaniu Markowej. Tym samym, w którego piwnicach trzymano Żydów. Jej rodzice przechowywali u siebie siedmioro. - Kiedy zabili Ulmów, mama zabrała nas do swoich rodziców. Ojciec sam został z nimi, chodził i patrzył, czy Niemcy nie idą. Potem opowiadał, że całowali go po rękach, prosili, aby mogli zostać. “Gdzie się teraz podziejemy? Może Pan Bóg nas ocali".

Weltzowie przeżyli. Po wojnie wyjechali do Austrii i Kanady. Do dziś żyje jeszcze jedna osoba.

Pochodzący z Markowej historyk Mateusz Szpytma, pracownik krakowskiego IPN, szacuje, że w czasie wojny u polskich rodzin z Markowej ukrywało się około 25 Żydów. 17 przeżyło wojnę. Jakub Einhorn, który ukrywał się u Jana i Weroniki Przybylaków, po wojnie zamieszkał w Szczecinie. Jan Cwynar ukrywał jako pastucha pod fałszywym nazwiskiem Abrahama Segala. Żyje do dziś w okolicach Hajfy, czasem odwiedza Markową. U Michała Bara końca wojny doczekała trzyosobowa rodzina Lorbenfeldów. Po wojnie wyjechali do USA. Dziś już nikt z nich nie żyje.

U Józefa i Julii Barów przez dwa lat ukrywała się pięcioosobowa rodzina Riesenbachów. Przeżyli.

Mateusz Szpytma rozmawiał ze wszystkimi osobami, które mogły coś pamiętać. Ale nie ma pewności, czy jego ustalenia są kompletne. Również Kazimierz Wyczarski, historyk-amator, prezes Towarzystwa Przyjaciół Markowej, utrzymuje, że ta liczba może być większa. Cztery lata temu do Markowej przyjechała wycieczka z Izraela. Wśród gości był 90-latek, który twierdził, że przeżył wojnę w Markowej. Wyjechał z Polski w 1948 roku. To byłaby 18 osoba.

Janina Bar z Markowej, Szylarowie i pośmiertnie Ulmowie otrzymali Medale Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata.

8. Domu, w którym rozegrała się tragedia, już nie ma. W jego miejscu stoi inny, wybudowany po wojnie. Mieszkał tam drugi z braci Józefa Ulmy, dziś mieszka jego rodzina. Czasem ktoś przychodzi zapytać o Ulmów, czasem obok zatrzyma się jakaś wycieczka.

Powyżej cmentarza, niedaleko skansenu w marcu 2004 roku stanął pomnik. Wyryto na nim napis: “Ratując życie innych złożyli w ofierze życie własne". Potem nazwiska wszystkich ofiar. I na końcu: “Niech ich ofiara będzie wezwaniem do szacunku i okazywania miłości każdemu człowiekowi". Kilka miesięcy wcześniej dzięki staraniom markowskiego proboszcza ks. Stanisława Lei rozpoczęto procedurę beatyfikacyjną rodziny Ulmów.

---ramka 355786|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2005