Ulmowie: życie po życiu

Rozstrzelani za pomoc Żydom nowi błogosławieni, będą używani jako tarcza w dyskusji o winach Polaków podczas okupacji. Jak ochronić ich świętość?

02.09.2023

Czyta się kilka minut

Ulmowie / fot. archiwum IPN / ze zbiorów Mateusza Szpytmy

Na zdjęciu zrobionym w rok po ślubie on ma wąsik, włosy na jeża i nieco kanciaste rysy. Patrzy trochę w bok, a jego twarz wyraża spokojną pewność, jakby czekał dobrej przyszłości. Ona siedzi mu na kolanach, ma gładkie, związane włosy, korale i oczy przymknięte w jakimś skupieniu i – również – pewności. Może to ufność we wspólne życie maluje jej się na twarzy? Może wiara w Opatrzność?

Nie mają zbyt wielu zdjęć razem, zwykle widać na nich albo nią samą – w domu, przy pracy, z dziećmi, albo dzieci w wiejskim plenerze. Dzięki tym fotografiom podglądamy ich codzienność, intymny świat.

Czasem zadaję sobie pytanie, czy gdybyśmy nie znali twarzy, wnętrza domu, obejścia Ulmów, gdybyśmy nie czuli czułości, jaka ich łączyła, też tak chwytałaby nas za serce ta historia.

Ujma dla ducha

Wiktoria z domu Niemczakówna i Józef Ulmowie pobrali się w 1935 r. w parafialnym kościele św. Doroty w swojej wsi, Markowej. To duża wieś pod Łańcutem, w której politycznie największe wpływy miał ruch ludowy. Działała tu choćby pierwsza w Polsce wiejska Spółdzielnia Zdrowia, a w nieodległej Gaci uniwersytet ludowy. To na jego kursach pewnie się poznali, bo wiemy, że Wiktoria chętnie udzielała się w grupie teatralnej, a Józef – starszy od niej o 12 lat – był działaczem zarówno Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej, jak i Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici”. Ta druga organizacja domagała się reformy rolnej, również parcelacji dóbr kościelnych, i z tego powodu była ostro zwalczana przez Kościół i prawicę.

Polityczne zaangażowanie Józefa Ulmy w ruch ludowy doprowadziło do publicznego konfliktu z proboszczem w Markowej. Nie tylko jego, bo gdy Wiktoria, jego przyszła żona, zwierzyła się na spowiedzi, że chce iść na kurs rolniczy w Gaci i lubi grać w sztukach wystawianych na uniwersytecie, ksiądz zaczął ją straszyć piekłem i tym, że jako proboszcz nie będzie chciał jej widzieć w kościele. Dziewczynie groziło załamanie nerwowe – była rozdarta. Proboszcz niechęci do ludowców nie wymyślił sam, bo prymas Hlond w 1936 r. twierdził, że Wici zwiastują mobilizację radykalizmu i rewolucję oraz że to głosy fałszywych proroków. „Uniwersytety ludowe wychowujące fanatyków wsi bezbożnej stanowią wielką ujmę dla ducha i honoru wiejskiego” – twierdził. A tu w ruchu ludowym wyrośli nam nowi beatyfikowani.

Nie była to zatem przeciętna chłopska rodzina. Reprezentowali nurt ludzi dumnych ze swojego pochodzenia, chcących przemiany wsi, zaangażowanych i ciekawych nowych rolniczych technik. Józef po skończeniu czterech klas wiejskiej szkoły dokształcał się sam i skończył kilkumiesięczną szkołę rolniczą w Pilznie. Był to dom z książkami, i to specjalistycznymi, oraz prenumeratą rolniczych pism, bo Józef interesował się niepopularnym na wsi ogrodnictwem, szczepił drzewa owocowe, hodował pszczoły i jedwabniki. Skonstruował też aparat, bo jego największą pasją była fotografia. Zachowało się jego 800 zdjęć, na których dokumentował życie nie tylko swojej rodziny, ale też innych mieszkańców Markowej.

Ulmowie: życie po życiu

Przypowieść o Samarytaninie

W ich wsi mieszkało 126 Żydów. Z początkiem sierpnia 1942 r. zaczęły się wywózki z Łańcuta i okolicznych wsi, w tym Markowej. Na rzekomy wyjazd do pracy zgłosiło się kilka osób, reszta starała się przeczekać w ukryciu. Ogłoszono też zakaz przebywania Żydów z Markowej, egzekwowany przez niemieckich żandarmów. W końcu 13 grudnia, zdając sobie sprawę, że wielu tutejszych Żydów uniknęło transportu, Niemcy nakazali sołtysowi poszukiwania, a ukrywających się w lesie rozstrzelali w starym okopie, na który wychodziły okna domu rodziny Ulmów.

Czy już wtedy Wiktoria i Józef ukrywali na strychu ośmioro Żydów? Najpierw przyjęli pod dach Goldmanów z Łańcuta. Byli to 60-letni Saul i jego czterech synów w wieku między 20 a 30 lat: Baruch, Mechel, Joachim i Mojżesz. Trzech z nich możemy zobaczyć sfotografowanych przez Józefa przy pracy w drewutni. Na ile wiadomo, po rozpoczęciu deportacji otrzymali pomoc od Włodzimierza Lesia, granatowego policjanta, któremu za nią płacili. Potem jednak Leś zdecydował, że nie będzie dłużej Goldmanów ukrywał, zagarnął ich majątek, a oni, szukając innego miejsca, prawdopodobnie pod koniec 1942 r. trafili do Ulmów. Potem do ukrywających się dołączyły jeszcze trzy Żydówki z Markowej: córki i wnuczka Chaima Goldmana. Prawdopodobnie była to Lea Didner (nazywana Layką) z córeczką Reszlą oraz Gołda (Gienia) Grünfeld.

Wszystko wskazuje na to, że wydał ich właśnie Włodzimierz Leś. Policjant nie chciał oddawać majątku Goldmanom, ci zaś wracali do niego w tej sprawie, ryzykując życie. Kwestia życia i śmierci – zwłaszcza gdy przebywasz na strychu u biednej chłopskiej rodziny i jest was wszystkich pod tym dachem szesnaścioro. Oprócz ośmiorga ukrywanych Żydów Ulmowie utrzymywali bowiem swoją szóstkę dzieci.

Prawdopodobnie nie tylko Leś się domyślał, że ukrywają Żydów. Rodzina może i mieszkała na uboczu, ale kupowała duże ilości jedzenia i sprzedawała garbowane skóry – efekt pracy Goldmanów – starając się utrzymać wszystkich domowników. Do Ulmów zresztą ludzie przychodzili zrobić sobie zdjęcie do kenkarty, więc nie było to tak zupełnie odludne miejsce. To właśnie podczas wizyty pod pozorem robienia zdjęcia Leś upewnił się, że u Ulmów są Goldmanowie.

Zdradzonych żandarmeria niemiecka rozstrzelała na miejscu 24 marca 1944 r. Najpierw zamordowano ukrywających się Żydów, potem – na oczach szóstki dzieci – Wiktorię i Józefa, a następnie dowódca żandarmów zdecydował, że zabije również ośmioletnią Stasię, sześcioletnią Basię, pięcioletniego Władka, czteroletniego Franka, trzyletniego Antosia i półtoraroczną Marysię. Wiktoria była w zaawansowanej ciąży. Od świadków ekshumacji wiemy, że poród zaczął się w trakcie lub po rozstrzelaniu, w efekcie dziecko w grobie było już częściowo widoczne.

Ulmowie: życie po życiu

Wiemy też, że 21 ukrywających się w okolicy Żydów dotrwało do końca okupacji, który w Markowej nastąpił 27 lipca 1944 r. Tak samo jak wiemy ze świadectwa Jehudy Erlicha, że następnego dnia po egzekucji w domu Ulmów na polach znaleziono 24 ciała Żydów zamordowanych przez tych, którzy ich wcześniej ukrywali.

Ulmowie byli wierzącą, pobożną rodziną. W tragicznych okupacyjnych okolicznościach podjęli decyzję podyktowaną pewnie również wiarą. Nazwanie ich męczennikami jest więc trafne. W ich rzeczach znaleziono Nowy Testament z podkreśloną przypowieścią o Samarytaninie i dopiskiem: „Tak!”.

Antyprzewodnik po beatyfikacji

Chciałoby się opisać tylko ich życie. Powinno wystarczyć. Na historię Ulmów nakładają się jednak strategie pamiętania. A na strategie pamiętania trzeba uważać, zwłaszcza w Polsce z jej rozbuchaną polityką historyczną. Zwłaszcza gdy sprawa dotyczy Zagłady, o której wciąż niewiele jako społeczeństwo wiemy, a najchętniej chcielibyśmy słyszeć tylko tę wersję, w której Polacy są szlachetni. Zwłaszcza gdy mowa o ratujących Żydów, pozbawianych prawdziwego kontekstu, w którym największym zagrożeniem byli inni Polacy z sąsiedztwa.

W tym sensie Ulmowie ze swoją szlachetnością trafili na warsztat narodowych interesów – są produkowani, promowani, używani. Jak nie stracić do nich sympatii, kiedy kolejny dworzec, pociąg albo prawicowa impreza będą do nich nawiązywały? Irytacja tym, co się wokół nowych błogosławionych dzieje, nie jest przeciw nim, tylko przeciw promotorom wprzęgającym życie Ulmów w nasze aktualne spory. Może potrzebna nam instrukcja, jak błogosławioną rodzinę Ulmów dla siebie ochronić. Na co uważać?

1. Jesteśmy w Polsce, która karmi swój patriotyzm przelewaniem krwi, miesiąc przed wyborami i na Podkarpaciu, gdzie wygrywa prawica. Ktoś zdecydował, że beatyfikacja odbędzie się w dzień niezwiązany z życiem Ulmów, ale za to w szczycie kampanii wyborczej. Trudno uwierzyć, że wybór daty był przypadkowy, a nawet jeśli, to i tak będziemy świadkami beatyfikacji obudowanej w polityczny festiwal.

Oto zaledwie jeden przykład. Jedno wydarzenie towarzyszące, wpisujące się w działalność Komitetu Prezydenta RP ds. Obchodów Towarzyszących Beatyfikacji Rodziny Ulmów. 30 sierpnia imię Ulmów nadano łańcuckiemu dworcowi PKP. Przemawiali prezes PKP i wiceminister aktywów państwowych Maciej Małecki, który mówił: „Nasi przodkowie zawsze zachowywali się tak, jak trzeba. I o tym musimy mówić i w Polsce, i w Europie, i mocno to podkreślę, też u naszego zachodniego sąsiada”. Prezes PKP S.A. Krzysztof Mamiński dodawał, że kiedy prezydent zaapelował, by o rodzinie Ulmów mówić tam, gdzie to jest możliwe, „środowisko kolejowe zaczęło się zastanawiać, jak możemy się do tej akcji włączyć”. Przypomniał, że w lipcu grupa PKP upamiętniła Ulmów umieszczając na lokomotywie kursującej z Przemyśla do Berlina ich fotografię, i dodał, że na dworcach kolejowych są wystawy o nowych błogosławionych przygotowane przez IPN, a okładki biletów Intercity również zawierają informacje o rodzinie Ulmów. Dodawał, że heroiczna postawa Ulmów sprawia, iż „każdy z nas może być dumny, że jest Polakiem”.

Warto uzupełnić, że na lokomotywach jadących do Berlina napisano po polsku, że Rodzina Ulmów została zamordowana przez Niemców za ukrywanie Żydów. Po polsku, choć do Berlina, bo w końcu chodziło o danie satysfakcji swojemu wyborcy.

2. Nowi błogosławieni stają się towarem eksportowym. Gdy otworzyło się Muzeum im. Ulmów w Markowej, największym pragnieniem jego twórców było ściągnięcie zagranicznych, zwłaszcza żydowskich grup. To tam zresztą, w kryzysie po nowelizacji ustawy o IPN, premier Morawiecki spotkał się z zagranicznymi dziennikarzami.

Co się dzieje? Otóż po Sendlerowej i Karskim to Ulmowie stali się najbardziej rozpoznawalnymi Sprawiedliwymi wśród Narodów Świata. Sprawiedliwi zaś, poszerzani przez niektórych do szerszej kategorii ratujących, choć nieodznaczonych, są – jak to ujęła Anna Bikont – „sposobem na zmianę tematu, gdy tematem są niesprawiedliwi”. To o tyle smutne, że każdy ratujący sporo wiedział też o podłości i chciwości sąsiadów, o antysemityzmie i wykluczaniu żydowskich obywateli. Dorośli ratujący właściwie już odeszli i nie mogą się bronić przed używaniem ich zasług na potrzeby polityki historycznej.

W praktyce wszystko to oznacza, że Ulmowie stają się tarczą w każdej dyskusji o ewentualnych winach Polaków podczas okupacji. Mowa o świętych Kościoła katolickiego. Kto może to przebić? To prawie jakby beatyfikować polski naród.

Dlaczego to właśnie oni, spośród tysięcy sprawiedliwych? Może dlatego, że są idealni: katoliccy, chłopscy, wielodzietni. Owszem, jakąś rysę stanowi fakt, że byli działaczami ludowymi, ale można o tym nie wspominać. Idealne jest także to, że nie przeżyli. Ich powojenne życie nie mąci idealnego obrazu. Ponieważ nie żyją, mogą się stać męczennikami. Zginąć to w polskiej kulturze wyższa wartość, niż skutecznie zadziałać i przeżyć. Żyjąca w tej samej Markowej rodzina Szylarów (Antoni i Dorota Szylarowie wraz z piątką dzieci) przechowała do końca wojny swoich sąsiadów, czyli siedmioosobową rodzinę Weltzów. Historie niemal identyczne, tylko ta o Szylarach skończyła się dobrze. Znaliście ich nazwisko? No właśnie.

3. Warto zwracać uwagę na to, kto jest Polakiem w tej historii. To był wieloetniczny region, ćwierć ludności ówczesnego Podkarpacia stanowili Rusini (Bojkowie, Łemkowie, Ukraińcy), największą grupą byli etniczni Polacy, 10 proc. stanowili Żydzi, ale w miasteczkach oznaczało to większość ludności. Od początku propagowania historii Ulmów można było przeczytać, że wydający ich Leś był Ukraińcem. Choć wiemy o nim tylko, że był parafianinem greckokatolickiej cerkwi i że do Łańcuta przyjechał ze wschodu.

Jeśli rozpiszemy tę jednostkową historię o heroizmie, woli życia, podłości i chciwości na etniczne role – ratujących Polaków, ukrywanych Żydów, zabijającego Niemca, zdradzającego Ukraińca – robi się niebezpiecznie. Zwłaszcza gdy wszędzie się głosi, że z tej historii dowiadujemy się, jacy są Polacy. Wystawa muzeum w Markowej pomija zresztą Ukraińców ratujących Żydów, a to jedna czwarta mieszkańców ówczesnego Podkarpacia. Nie da się tego pominięcia wyjaśnić naukowo, uzasadnia je tylko etnocentryzm twórców.

Jak to się dzieje, że historia o rodzinie obywateli Polski ukrywającej innych obywateli Polski, którzy wszyscy giną wydani przez innego polskiego obywatela, w dodatku przedwojennego funkcjonariusza policji państwowej, staje się eksportową opowieścią o szlachetności Polaków? Czy nie jest to raczej opowieść o zawiłych okupacyjnych postawach, ich mozaice? Oraz o tym, jak chciwość i antysemityzm jednych stanowiły o życiu i śmierci drugich?

4. Problem pojawia się też, gdy ta historia jest opowiadana tak, że przestaje być o Żydach. A przecież to jest historia Zagłady Żydów, w tym wypadku polskich Żydów i pomocy udzielanej im przez bohaterskie jednostki. Istotne zatem jest, jaką rolę i miejsce Żydzi mają w tej historii. Ważne jest, czy znamy nazwiska Goldmanów, ­Didnerów i Grünfeldów. Ważne, czy widzi się ich inicjatywę w walce o przeżycie, czy tylko polską pomoc. Czy zauważa się, że rozstrzelanie z 24 marca 1944 r. to nie jedynie „tragedia rodziny Ulmów” czy „kaźń Ulmów”. Zbrodnia w Markowej dotyczy szesnaściorga obywateli Polski. Nie ma ikonicznych Ulmów bez ukrywanych przez nich Goldmanów, Didnerów i Grünfeldów. Jeśli nie nauczymy się wymieniać wszystkich ofiar tej zbrodni jednym tchem, będzie jak w wierszu Szengla, napisanym w getcie warszawskim: „Waszą śmierć odznaczy krzyż, / komunikat ją wymienia, / nasza śmierć – hurtowy skład, / zakopią – do widzenia”.

To za człowieczeństwo ukrywanych współobywateli zginęli nowi błogosławieni. Jak notowała badaczka Alicja Podbielska w znakomitym artykule o kulcie Ulmów i polityce historycznej: „Polskie męczeństwo, wzorowane na ofierze Chrystusa, ma symboliczny status niedostępny dla żydowskich ofiar, które są po prostu skazane na zagładę”.

Pamięć o Zagładzie Żydów z tej okolicy nie powinna być przyćmiewana pamięcią o ratujących. Budując muzeum można było upamiętnić żydowską śmierć, czyli miejsce rozstrzelań wyłapywanych ukrywających się Żydów, najczęściej mieszkańców właśnie Markowej, znajdujące się zresztą nieopodal domu Ulmów. Jednak w momencie otwarcia muzeum była tam tylko metalowa tabliczka.

5. Wiktora była w zaawansowanej ciąży, gdy zostali rozstrzelani. Ponieważ świadkowie mówili, że poród musiał się zacząć w trakcie lub po, bo w ekshumowanym ciele widać było częściowo urodzone dziecko, pojawił się problem, jak o nim mówić. Czy siódme dziecko Ulmów jest nienarodzone, czy narodzone? Byłoby to bez znaczenia, gdyby nie dylematy, czy można beatyfikować nieochrzczonego, oraz rozpalone spory o aborcje. Historia Ulmów nie jest o tym, ale ponieważ robi się z nią różne rzeczy, można jej użyć również i tak. Postulator procesu beatyfikacyjnego, ks. Witold Burda, podkreśla chętnie, że beatyfikacja Ulmów to pierwszy w historii przypadek, kiedy do chwały ołtarzy zostanie wyniesiona cała rodzina, w tym jeszcze nienarodzone dziecko. Tymczasem w rozmowie z KAI kard. Marcello Semeraro – prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych – o najmłodszym potomku Wiktorii i Józefa mówi kilkukrotnie jako o „dziecku ledwo urodzonym, które zostało od razu zabite”. To wyraźnie, choć dyskretnie, koryguje język używany w Polsce.

Nie wiem, jakie słowa są bardziej odpowiednie, gdy mowa o dziecku rodzącym się w trakcie egzekucji. Rzecz w tym, żeby siódmego potomka Ulmów, ledwo narodzonego czy nienarodzonego, trzymać z dala od naszych sporów o aborcję.

Odzyskać Ulmów

Nie spodziewam się, że Kościół w Polsce, tak sprzęgnięty z narodowo-patriotycznym dyskursem, uwolni od niego Ulmów. Retoryczne jest pytanie: czy zajmiemy się upajającym kultem świętych polskich męczenników o jasnych włosach, czy wyciągniemy z tej historii wnioski dla siebie? Będziemy naśladować? Co by znaczyło: naśladować postawę Józefa i Wiktorii Ulmów w Polsce roku 2023? Jeśli spuściznę Ulmów zrozumiemy jako buńczuczne oklejanie pociągów i przemianowywanie dworców, szybko zrobi się tak groteskowo, jak groteskowe były kremówki w Intercity w odpowiedzi na dokument TVN o reakcji Wojtyły na rodzimych księży pedofilów.

Podpowiedź przyszła z Watykanu, chyba świadomego, co się u nas dzieje, również na granicy z Białorusią, bo zamiast pochwał za przyjmowanie Ukraińców, usłyszeliśmy słabo zawoalowane nawiązanie do push-backów. Na pytanie o przesłanie Ulmów dla świata prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych odpowiedział: „Na przykładzie tej rodziny mamy przed oczyma wartość przyjęcia i gościnności wobec drugiej osoby. Państwa mają wiele narzędzi, które mogłyby pomóc w ocenie przybywającej osoby. Wydalanie uchodźcy tylko dla wydalenia nie jest żadną wartością chrześcijańską ani ludzką. Przypowieść o dobrym Samarytaninie jest przykładem”.

To są święci na nasze czasy. Bardziej niż ktokolwiek się spodziewał. ©

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2023